Выбрать главу

— Nie, wszystko w porządku — odrzekł starzec, lecz twarz miał chorobliwie poszarzałą.

Gi pośpiesznie zmienił temat:

— Z całą pewnością doświadczenie, które nam pokazałeś, będzie wspaniałym narzędziem działania paleobiologii.

— Obawiam się — odpowiedział Guderian — że zainteresowania galaktyczne wygasłymi gatunkami ziemskiej pradoliny Rodano-Saony są ograniczone.

— Więc nie udało ci się… eee… dostroić aparatury dla aportów w innych obszarach? — spytał Londinijczyk.

— Niestety nie, drogi Sandersie. Również inni eksperymentatorzy nie byli w stanie powtórzyć mego doświadczenia w innych miejscach Ziemi ani na innych planetach. — Guderian stuknął palcem w płytkę odczytową. — Jak podkreśliłem, problem polega — na obliczeniu geomagnetycznej mocy wyjściowej. Ten region Europy Południowej jest geomorfologicznie jednym z najbardziej skomplikowanych na całej planecie. Tutaj w Monts des Lyonnais i w Forez mamy do czynienia z cyplem formacji o najwyższej starożytności, połączonym bezpośrednio z młodymi intruzjami wulkanicznymi. W przyległym Masywie Centralnym widać jeszcze wyraźnie działanie metamorfizmu wewnątrzskorupowego, anateksję zrodzoną nad jednym czy paru wznoszącymi się wysadami astenosferycznymi. Na wschodzie leżą Alpy z ich zdumiewająco pofałdowanymi płaszczowinami. Na południu basen Morza Śródziemnego z aktywnymi strefami subdukcji, który do tego w epoce pliocenu był w skrajnie osobliwym stanie.

— Więc jesteś w ślepym zaułku, co? — zauważył Skipnijczyk. — Szkoda, że pliocen ziemski nie był szczególnie interesujący. Po prostu trwająca kilka milionów lat przerwa między miocenem i epoką lodową. Szypułka kenozoiku, można powiedzieć.

Guderian wyciągnął małą miotełkę i śmietniczkę i zaczął sprzątać altanę.

— To był złoty wiek, na chwilę przed zaraniem rozumnej ludzkości. Wiek łagodnego klimatu i kwitnącego życia roślinnego i zwierzęcego. Wspaniałe czasy, nie zepsute i spokojne. Jesień przed straszną zimą pleistoceńskiego zlodowacenia. Rousseau kochałby pliocen! Nieciekawy? Nawet dziś w Środowisku Galaktycznym są istoty zmęczone psychicznie, które nie zgodziłyby się z twoją oceną.

Uczeni wymienili spojrzenia.

— Gdyby tylko była możliwość podróży powrotnej! — powiedział Londinijczyk.

Guderian zachował spokój.

— Wszystkie moje wysiłki dla zmiany facji tej osobliwości były daremne. Jest ustalona w pliocenie, w górach otaczających tę czcigodną dolinę rzeczną. I tak wreszcie doszliśmy do sedna sprawy! Wielkie odkrycie podróżowania w czasie okazuje się zaledwie ciekawostką naukową. — Po raz drugi z ironią wzruszył ramionami.

— Przyszli pracownicy skorzystają z twoich pionierskich wysiłków — oświadczył Poltrojanin.

Pozostali pośpieszyli dodać stosowne gratulacje.

— Wystarczy, drodzy koledzy. — Guderian się zaśmiał. — Wizyta u starego człowieka jest wielką uprzejmością z waszej strony. A teraz musimy pójść na górę do Madame, która czeka na nas z posiłkiem. Mój osobisty eksperymencik przekazuję w spadku bystrzejszym umysłom.

Mrugnął na ludzi z kosmosu i wysypał do kosza na śmieci zawartość śmietniczki. Popioły hippariona utworzyły małe wysepki na plamach zielonego śluzu obcego kosmity.

Część I

Pożegnanie

1

Zagrały błyszczące trąby. Świta książęca radośnie wyjechała z bramy zamku Riom, wyćwiczone konie przysiadały na zadach i stawały dęba tańcząc radośnie, ale bez narażania na niebezpieczeństwo pań siedzących w niepewnych damskich siodłach. Usiane klejnotami rzędy końskie błyszczały w promieniach słońca, lecz entuzjazm tłumu wywoływali świetni jeźdźcy.

Błękitno-zielony odblask z ukazującego uroczystość monitora rzucał blade światło na szczupłą twarz Mercedes Lamballe, pogłębiając aż do czerni kolor jej kasztanowatych włosów.

— Turyści ciągną losy o wystąpienie w po»chodzie szlachty — wyjaśniła Grenfellowi. — O wiele zabawniej być człowiekiem z ludu, ale spróbuj im to wytłumaczyć. Oczywiście główne postacie grają zawodowcy.

Jan książę de Berry podniósł rękę i pozdrowił wiwatujące tłumy. Był ubrany w długą opończę w swoim herbowym kolorze błękitu, usianą białymi liliami. Jej rozcięte i podwinięte rękawy ukazywały bogatą podszewkę z żółtego brokatu. Olśniewająco białe pończochy księcia były ozdobione złoty mi świecidełkami, a przy jego butach błyszczały złote ostrogi. U boku de Berry’ego kłusował książę Karol Orleański, w pstrokatym ubraniu w tonach królewskiego szkarłatu, czerni i bieli; przy mieczu miał ciężki pendent bramowany dźwięcznymi dzwoneczkami. Reszta szlachty w orszaku, barwna jak ptaki na wiosnę, podążała za nimi w towarzystwie dam.

— Czy to nie jest niebezpieczne? — zapytał Grenfell. — Konie pod nie szkolonymi jeźdźcami? Sądziłem, że będziesz się trzymać robokoni.

Lamballe odpowiedziała cicho:

— To musi być prawdziwe. To jest Francja, sam o tym wiesz. Konie są specjalnie hodowane pod kątem wysokiej inteligencji i zrównoważenia.

Ku uczczeniu święta majowego narzeczona, księżniczka Bonne i cała jej świta, była odziana w malachitowo-zielone jedwabie. Szlachetnie urodzone dziewice miały na głowach niezwykłe nakrycia z początku XV wieku — ażurowe konstrukcje z pozłacanego, obsypanego klejnotami drutu, wystające jak uszy kota nad ich głowami w warkoczach. Fryzura księżniczki była jeszcze bardziej dziwaczna, z długimi złotymi rogami u skroni, na których powiewał biały batystowy woal udrapowany na drutach.

— Daj sygnał kwiaciarkom — powiedział Gaston z drugiego końca reżyserki.

Mercy Lamballe siedziała bez ruchu, wpatrując się jak urzeczona w świetny obraz. W porównaniu z antenami jej komunikatora dziwne nakrycia głów średniowiecznych księżniczek wyglądały niemal banalnie.

— Merce — powtórzył reżyser z łagodnym naciskiem. — Kwiaciarki!

Powoli wyciągnęła dłoń i włączyła tablicę rozdzielczą.

Znów zabrzmiały trąby, a tłum turystów-wieśniaków jęknął. Tuziny pyzatych dziewczynek w króciutkich białych i różowych sukienkach wybiegły z sadu; niosły kosze kwiatów jabłoni. Zaczęły dokazywać na drodze przed czołem książęcego pochodu — rozrzucały kwiaty, a flety i puzony uderzyły w wesołe tony. Żonglerzy, akrobaci i tańczący niedźwiedź wmieszali się w ciżbę. Księżniczka posyłała tłumowi całusy, a książę od czasu do czasu rozrzucał monety.

— Sygnał dla dworzan — powiedział Gaston.

Kobieta przy konsoli sterowniczej siedziała bez ruchu. Bryan Grenfell dostrzegł na jej czole krople potu, od których luźne pasma jej kasztanowatych włosów zrobiły się mokre. Usta miała zaciśnięte.

— Mercy, co ci jest? — szepnął Grenfell. — Co się stało?

— Nic — odpowiedziała zduszonym i napiętym głosem. — Dworzanie ruszyli, Gaston.

Trzech młodzieńców, także odzianych w zieleń, wypadło z lasu; galopowali w stronę procesji szlachty z pełnymi naręczami zielonych gałązek. Damy chichocząc posplatały je zaraz w wianuszki i ukoronowały nimi wybranych kawalerów. Mężczyźni odwzajemnili się wykwintnymi sznurami korali dla damzeli, po czym wszyscy udali się w stronę łąki, gdzie znajdował się ustrojony maik. Tymczasem bosonogie dziewczyny i uśmiechnięci, sterowani rozkazami z konsoli młodzieńcy rozdawali kwiaty i zielone gałązki wśród trochę zakłopotanego tłumu, wołając:

— Vert! Vert pour le mai!

Ściśle zgodnie z programem książę i jego świta zaczęli śpiewać przy akompaniamencie fletów: