Выбрать главу

Stanowili w przybliżeniu jednotygodniową porcję chrononautów, przesortowanych przez Epone w wyniku badań i odstawionych na boczny tor dla innego przeznaczenia.

Klaudiusz przekonał się wkrótce, że jedynym w zagrodzie z jego towarzyszy z Grupy Zielonej jest Ryszard, który leżał pogrążony w złowieszczym śnie na jednej z prycz sypialni. Nie zbudził się, gdy starszy pan potrząsnął go za ramię.

— Jest paru w takim stanie jak on — odezwał się Alpinista.

Jego długa, opalona twarz była pokryta drobnymi zmarszczkami nadającymi mu pozór średniego wieku typowego dla rozpadu odmłodzenia. Miał wesołe oczy, a pod tyrolskim kapelusikiem szpakowate włosy.

— Niektórzy — dodał — wyłączają się w taki sposób, biedaczyska. Ale nawet takim lepiej niż panience, która się przedwczoraj powiesiła. Wasza dzisiejsza paczka to końcówka z tygodniowej porcji. Wieczorem wyruszymy. Ciesz się, że nie musiałeś tu tkwić przez sześć dni jak niektórzy z nas.

— Czy ktoś próbował ucieczki? — spytał Klaudiusz.

— Kilku przed moim przybyciem. Kozak nazwiskiem Pryszczepa, z mojej grupy. Wczoraj trzech Polinezyjczyków. Psodźwiedzie zżarły nawet ich peleryny z piór. Szkoda. Czy lubisz muzykę mechaniczną? Chciałbym coś z Purcella. Jestem Basil Wimborne, nawiasem mówiąc.

Usiadł na wolnej pryczy, wyciągnął drewniany flet i zaczął grać jakąś tęskną melodię. Starszemu panu się przypomniało, że Bryan często pogwizdywał jej fragmenty. Klaudiusz przysłuchiwał się przez parę chwil, po czym znów wyszedł na zewnątrz.

Pozostali chrononauci reagowali na uwięzienie zgodnie z własną psychiką: starzejący się malarz pochylał się nad szkicownikiem; przytulona młoda para w strojach północnoamerykańskich pionierów pieściła się pod drzewem w ślepej namiętności; pięciu Cyganów kłóciło się konspiracyjnym szeptem i trenowało walkę wręcz za pomocą nie istniejących noży; spocony mężczyzna w średnim wieku, odziany w togę bramowaną króliczym futrem i giemzowe domino, domagał się bez przerwy, by strażnicy zwrócili mu jego dyscyplinę; dwóch japońskich roninów bez mieczy, ale w kompletnych czternastowiecznych pięknych zbrojach grało w goban na dekamolowej planszy; przepiękna kobieta w powiewnym stroju z tęczowego szyfonu rozładowywała wewnętrzne napięcie tańcem — strażnicy za murem musieli bez przerwy pilnować, by nie wspięła się na ścianę i nie skoczyła z niej jak spłoszony motyl, z okrzykiem: Paris… adieu! W cienistym kącie siedział czarny australijski aborygen w krochmalonej białej koszuli, bryczesach do konnej jazdy i trzewikach z gumami po bokach. Ustawił przed sobą cztery małe głośniki, z których bez przerwy rozlegał się „Król olch” na zmianę z prastarym przebojem Willa Bradleya „Łodygi selerów o północy”. Typek ubrany w łaciaty strój błazna z uporem próbował żonglować trzema srebrnymi kulami przed publicznością złożoną ze starszej pani I jej szczeniaka rasy chitsu, który bezustannie polował na kule. Może najbardziej wzruszający był widok wysokiego, mocno zbudowanego więźnia, który miał na sobie wspaniałe odzienie — imitację kolczugi i jedwabną opończę średniowiecznego rycerza ze złotym lwem w herbie. Przemierzał zagrodę w skrajnym podnieceniu i wyglądając przez dziury w murze krzyczał:

— Asian! Asian! [1]Gdzie jesteś? Tak cię potrzebujemy. Wybaw nas od la belle dame sans merci!

Klaudiusz uznał, że wdepnął w gówno po kostki. Z jakiejś przewrotnej przyczyny był bardzo z siebie zadowolony.

— Chodź tu, chłopcze. Tutaj.

Jedno ze stworzeń po drugiej stronie ściany postawiło kosmate, prawie końskie uszy i wychyliło się po przysmak. Klaudiusz z radością patrzył, jak zwierzę najpierw odgryzło liście małymi siekaczami, a następnie pożuło gałązkę tęgimi zębami trzonowymi. Gdy przysmak został połknięty, zwierzę spojrzało na Klaudiusza z wyraźnym wyrzutem, iż jego szczodrobliwość pozostawia wiele do życzenia, Majewski zerwał więc dla niego jeszcze kilka gałązek.

Było to chalikotherium, przedstawiciel jednej z najdziwniejszych i najbardziej zachwycających rodzin kenozoicznych ssaków. Miało masywny tułów z głęboką piersią, końską szyję i głowę zdradzającą pokrewieństwo z perysodaktylem, i prawie trzy metry długości. Jego przednie nogi były trochę dłuższe od tylnych i przynajmniej dwa razy mocniejsze niż konia pociągowego. Nie kończyły się jednak kopytami, lecz trzema palcami zakończonymi wciąganymi do połowy pazurami — środkowe miały długość prawie męskiej dłoni, pozostałe były o połowę mniejsze.

Ciało chalikotherium okrywała krótka niebieskoszara sierść usiana białymi plamkami na kłębie zwierzęcia, bokach i zadzie. Ogon zwierzę miało szczątkowy, ale pyszniło się piękną grzywą długich czarnych włosów, czarną pręgą wzdłuż grzbietu i mankietami u pęcin. Inteligentne oczy chalikotherium, którymi bez przerwy ujmująco mrugało, były osadzone nieco bardziej ku przodowi niż u konia i okolone gęstymi czarnymi rzęsami. Miało skórzane cugle i było zupełnie oswojone. W corralu znajdowało się co najmniej sześćdziesiąt takich zwierząt, większość pstrokatoszarych, reszta białych lub gniadych.

Plioceńskie słońce wynurzyło się znad barbakanu i wreszcie oświetliło dziedziniec, skąd przepędziło wszystkich więźniów, z wyjątkiem najwytrzymalszych, z powrotem do względnie chłodnej sypialni. Zaskakująco smaczny posiłek południowy składał się z duszonego i przyprawionego liśćmi laurowymi mięsa, owoców i ponczu winnego. Klaudiusz znów próbował obudzić Ryszarda, ale bezskutecznie. Wreszcie wepchnął Piratowi obiad pod pryczę. Po lunchu większość więźniów oddała się sjeście, ale Klaudiusz wyszedł na podwórze, by pospacerować i pobudzić trawienie.

Po około dwóch godzinach szaro ubrani stajenni zaczęli wnosić wielkie kosze guzowatych bulw i grubych korzeni, przypominających buraki pastewne. Wrzucili wszystko do żłobów dla zwierząt. Gdy chalikotheria pożywiały się, stajenni oczyścili zagrodę z gnoju wielkimi miotłami i drewnianymi szuflami, załadowali nawóz na wózki i wywieźli w kierunku korytarza wiodącego do tylnych wrót zamku. Dwóch z nich zostało przy przenośnej pompie czerpiącej wodę z centralnej fontanny. Jeden pompował pedałem, drugi rozwinął sztywny płócienny wąż i zmył dokładnie posadzkę corralu; nadmiar wody spłynął rynsztokiem. Gdy podłoga była już oczyszczona, zrobił prysznic pożywiającym się zwierzętom. Rozległo się rżenie i piski radości.

Stary paleontolog kiwnął głową z zadowoleniem. Wodolubne. Korzeniożerne. A więc chalikotheria są mieszkańcami wilgotnych subtropikalnych lasów lub błotnistych żuław rzecznych. A pazurów używają do wykopywania korzeni. Rozwiązana została drobna zagadka paleobiologii — przynajmniej dla niego. Ale czy rzeczywiście więźniowie mają jechać na tak starożytnych wierzchowcach? Zwierzęta te nie są tak szybkie jak konie, choć wyglądają na bardzo wytrzymałe. A ich krok!… Klaudiusz zadrżał. Jeśli któreś z tych stworzeń pocwałuje z nim na grzbiecie, jego stare kości i stawy zatrzęsą się jak staromodne ozdoby na bożonarodzeniowej choince.

Uwagę Majewskiego zwróciły odgłosy dochodzące z ocienionego krużganka. Żołnierze prowadzili dwóch nowych więźniów do tylnych drzwi zagrody, otwierających się wprost do sypialni. Klaudiusz dostrzegł powiewające zielone pióro i błysk czerni i bieli. Felicja i Amerie!

Wbiegł do środka i gdy obie kobiety wprowadzono do więzienia, czekał tam na nie. Jeden ze strażników położył niesione przez siebie bagaże i odezwał się przyjacielskim tonem:

— Teraz już niedługo. Lepiej postarajcie się o coś do jedzenia z tego, co zostało tam na stole.

Błędny Rycerz przybiegł do nich z tragiczną miną.

вернуться

1

Asian — mityczny lew broniący dobra. Odgrywa kluczową rolę w opowieściach CS. Lewisa z czarodziejskiej krainy Narnii.