Выбрать главу

— Czy Asian tu idzie? Czy widziałaś go, droga Siostro? Może ta Wojowniczka jest z jego świty? Asian musi nadejść lub jesteśmy zgubieni!

— Och, spływaj — mruknęła Felicja.

Klaudiusz ujął Rycerza za opancerzony łokieć i odprowadził do pryczy przy drzwiach.

— Siedź tutaj i czekaj na Aslana.

Mężczyzna uroczyście skinął głową i usiadł.

Gdzieś w mroku płakał jakiś więzień, a z odtwarzacza Alpinisty rozlegało się „Greensleeves”.

Gdy Klaudiusz wrócił do przyjaciółek, zastał Felicję przetrząsającą swój plecak.

— Nie ma nic! — wykrzykiwała. — Kuszy, noży do oprawiania zwierzyny, sznurów! Nic z tych cholernych rzeczy, których mogłabym użyć, by nas stąd wydobyć!

— Lepiej o tym zapomnij — poradził jej Klaudiusz. — Jeśli użyjesz gwałtu, założą ci obrożę. Ten facet, co gra na flecie, opowiedział mi o więźniu, który dostał chysia i rzucił się na posługacza. Żołnierze spałowali go i założyli mu na szyję jedną z tych szarych obręczy. Gdy przestał wrzeszczeć i odzyskał przytomność, był łagodny jak baranek. I nie mógł już zdjąć obroży.

Felicja zaklęła ostro i zapytała:

— Czy to znaczy, że oni zamierzają zaobrączkować nas wszystkich?

Klaudiusz rozejrzał się wkoło, ale nikt nie zwracał na nich najmniejszej uwagi.

— Oczywiście nie. O ile mogłem się zorientować, szare obroże są prymitywnymi psychoregulatorami, prawdopodobnie podłączonymi do złotych, jakie nosi lady Epone i inni kosmici. Nie wszyscy z załogi zamku noszą obroże. Mają je żołnierze i strażnicy oraz figuranci w rodzaju sławetnego Tully’ego. Ale nie stajenni ani posługacze.

— Zajmują stanowiska nieistotne dla bezpieczeństwa — podsunęła zakonnica.

— Albo też nie ma dość tego wyrobu — skwitował Klaudiusz.

Felicja zmarszczyła brwi.

— To możliwe. Dla wytwarzania obręczy potrzebna jest wysoce skomplikowana technologia, a ekwipunek kosmitów wygląda cholernie tandetnie. Czy zauważyliście, jak ten probierz umysłów bez przerwy nawalał? A w pokojach gościnnych nie ma bieżącej wody.

— Nie potrudzili się, by zabrać którekolwiek z moich lekarstw — oświadczyła Amerie. — Obroże zapewne zabezpieczają żołnierzy przed jakimikolwiek próbami uśpienia narkotykiem. Sprytny przyrządzik. Żaden poganiacz niewolników nie powinien się bez niego obywać.

— Być może nie potrzebują obrączkować ludzi, by ich ujarzmiać — odrzekł ponuro Klaudiusz. Zrobił gest w stronę apatycznych jeńców w sypialni. — Tylko popatrzcie na tę ferajnę! Ruchliwi próbowali uciec i nakarmiono nimi psodźwiedzie. Sądzę, że większość wpadających w podobny koszmar jak ten, doznaje takiego urazu, że po prostu dają się unosić wypadkom z nadzieją, iż sytuacja się nie pogorszy. Strażnicy są weseli i opowiadają duby smalone, jakie to dobre życie nas czeka. Wyżywienie jest niezłe. Czy ty nie wolałabyś się nie wysilać i czekać na to, co się zdarzy, zamiast walczyć z tym wszystkim?

— Nie — odparła Felicja.

— Amerie dodała:

— Perspektywy dla kobiet nie są bynajmniej tak różowe, Klaudiuszu. — Zrelacjonowała mu zwięźle swoją rozmowę z Epone, wraz z danymi co do pochodzenia i kłopotów reprodukcyjnych najeźdźców. — Więc w czasie, kiedy ty żyłbyś sobie spokojnie i budował chaty z bali, Felicja i ja byłybyśmy klaczami zarodowymi.

— Niech ich diabli wezmą! — szepnął starszy pan. — Niech ich diabli! — Spojrzał na swoje wielkie dłonie, ciągle jeszcze silne, usiane plamami wątrobianymi i oplecione niebieskimi żyłkami. — Gówno będę wart przy jakiejkolwiek prawdziwej awanturze. Potrzeba nam Steina.

— Zabrali go — oznajmiła Amerie i wyjaśniła, że Tully jej powiedział, iż Wiking został poddany „kuracji’ dla uniknięcia dalszych kłopotów.

Wszyscy wiedzieli, co to oznacza.

— Czy jest tu jeszcze któryś z naszych? — spytała Felicja.

— Tylko Ryszard — odrzekł starszy pan. — Ale od rana, kiedy mnie tu wsadzili, śpi bez przerwy. I nie umiem go zbudzić. Może ty, Amerie, go obejrzysz?

Mniszka wzięła plecak i poszła za Klaudiuszem w kierunku pryczy Ryszarda. Otaczały ja, f przyczyn dobrze znanych wolne łóżka: śpiący robi: pod siebie. Leżał z rękami ciasno splecionymi na piersiach i kolanami podciągniętymi do podbródka.

Amerie podniosła mu jedną z powiek, zmierzyła puls.

— Jezu, to prawie katatonia. Co oni mu zrobili?

Przeszukała swój pakunek i wyjęła minidozownik, który przycisnęła do skroni Ryszarda. Gdy kuleczka się zapadła, a potężny lek wpłynął do krwiobiegu nieprzytomnego, Ryszard wydał słaby jęk.

— Istnieje szansa, że to go obudzi, jeśli zapaść nie jest zbyt głęboka — wyjaśniła mniszka. — A tymczasem pomóżcie mi go umyć.

— Słusznie — przytaknęła Felicja i zaczęła zrzucać z siebie zbroję. — To jest jego bagaż. Powinien mieć drugie ubranie.

— Przyniosę wody — powiedział Klaudiusz. Poszedł do umywalni, gdzie był kamienny zbiornik z wodą płynącą z fontanny. Napełnił drewniane wiadro, wziął mydło i stos ostrych ręczników. Gdy przeciskał się z powrotem między pryczami, zauważył go jeden z Cyganów.

— Próbujesz pomóc przyjacielowi, stary. Ale może jest mu lepiej tak, jak jest. Przynajmniej będzie dla nich bezużyteczny.

Jakaś kobieta z ogoloną głową chwyciła Klaudiusza za ramię. Nosiła pogniecioną żółtą sutannę. Jej azjatycka twarz — rzadki widok — pokrywały blizny. Może były wynikiem jej kultu religijnego.

— Chcieliśmy być wolni — wychrypiała. — Ale te potwory z innej galaktyki zrobią z nas niewolników. A najgorsze, że są podobni do ludzi.

Klaudiusz wyszarpnął się jej. Starał się nie zwracać uwagi na inne krzyki i szepty; wkrótce dotarł do łóżka Ryszarda.

— Dałam mu drugi zastrzyk — powiedziała ponuro Amerie. — Otrzeźwi go, albo zabije. Do diabła… gdybyśmy tylko mogli zrobić mu kroplówkę z glukozy.

Rycerz zawołał:

— Zaczynają siodłać czarodziejskie wierzchowce! Niebawem wyruszymy do Narnii!

— Klaudiuszu, zobacz, co tam się dzieje — rozkazała Felicja.

Przepchnął się przez śpieszących na zewnątrz i udało mu się dotrzeć do ażurowej ściany od strony centralnego podwórca. Stajenni podprowadzali z corralu parami chalikotheria do koniowiązów po drugiej stronie dziedzińca. Inni służący przynieśli prowiant i zaczęli zarzucać czapraki na grzbiety zwierząt. Na stronę odstawiono osiem wierzchowców. Ich uprząż nabijana brązowymi guzami i inne wyposażenie zdradzały, że są przeznaczone dla żołnierzy.

Ktoś za plecami Klaudiusza powiedział rozbawionym głosem:

— Nie wygląda na to, byśmy według nich mieli być szczególnie pilnowani w czasie podróży, prawda? — Był to Basil, Alpinista, który z zainteresowaniem śledził krzątaninę. — O! Jest wytłumaczenie. Zauważ, jak sprytnie przerobili strzemiona.

Zwisały z nich brązowe łańcuchy. Były obszyte wąskimi skórzanymi rękawami, a ich długość wskazywała, że sprawią tylko minimum niewygody, gdyż po umocowaniu do kostek nóg będą luźno zwisały.

Siodłanie potrwało dłuższy czas. Za zamkiem słońce chyliło się już ku zachodowi. Było oczywiste, że dla uniknięcia na sawannie dziennego upału zaplanowano nocny marsz. Czterej szeregowcy i oficer w krótkim niebieskim płaszczu, tworzący oddział, podeszli do bramy zagrody i otworzyli ją. Żołnierze byli ubrani w lekkie brązowe kopulaste hełmy i zbroje łączone z części, włożone na skórzane koszule, oraz szorty. Ich uzbrojenie stanowiły sprzężone łuki o skomplikowanym naciągu, krótkie brązowe miecze I lance z vitroduru. Gdy żołnierze weszli do więzienia, jeńcy się cofnęli. Oficer zwrócił się do tłumu rzeczowym tonem: