Выбрать главу

Sięgaj daleko, daleko. Szukaj innych umysłów takich jak twój, innych dolomówców, innych, daj Boże, praw dziwych ludzi. (Wstydź się tego, arogancka słabeuszko, ale tym razem można ci wybaczyć. )

Słuchaj, słuchaj! Odrodzony ultrazmysł jeszcze nie jest pełnosprawny, a przecież już coś słychać. Tutaj w grupie podróżnych: czujna nieziemska świadomość Creyna rozmawiającego z posępnym kaptalem Zdenkiem, obaj skryci za łatwą do przebicia osłoną wytwarzaną przez obręcz. Ale tu się wstrzymaj, gdyż poczują przenikanie. Pomiń Aikena i innych więźniów ze srebrną obręczą: mężczyznę Raimo i kobietę Sukey. Ich niemowlęcy bełkot mentalny brzmi tak zgrzytliwie jak wysiłki początkującego skrzypka w uszach wymagającego wirtuoza. Zignoruj strażników w szarych obrożach i biednego, nieprzytomnego Steina oraz Bryana, którego wyzwolony umysł pętają tylko łańcuchy wykute przez niego samego. Zostaw ich wszystkich i wyruszaj w daleką podróż.

Słuchaj, jak za tobą w zamku głos innego kosmity… tak… śpiewa. Cichsze tony w srebrze i szarości odpowiadają przytłumionym echem dźwiękowi złota. Słuchaj przed siebie, bliżej wielkiej rzeki, powikłanych obcych pomrukiwań: triumf, niecierpliwość, przeczucie złej radości, okrucieństwo. (Odłóż tę okropną sprawę na później. ) Słuchaj dalej na wschód, na północ, północozachód i południe. Zauważ inne koncentracje, złote bezkształtne bryłki, zdradzające obecność jeszcze większej liczby sztucznie wzmacnianych zaziemskich umysłów o myślach zbyt licznych i :zbyt nieostrych, by twój powracający dopiero do zdrowia umysł mógł je rozróżnić. Tak dziwne są ich harmonie i niespodziewane skoki siły, a przecież tak boleśnie podobne znajomym sieciom metapsychicznym drogiego, utraconego Środowiska.

Posłuchaj anomalii! Cichych mamrotań i dziecinnych pchnięć. To jeszcze inne nieludzkie umysły, nie wzmacniane naszyjnikami może autentycznie aktywne? Co? Kto? Gdzie? Dane nie wystarczające, ale obfite. Słuchaj słabych śladów form lęku, form bólu i form rezygnacji, utraty, napływających nie wiadomo skąd i od kogo. Cofnij się. Omiń je i idź dalej słuchając. Słuchając.

To! Przelotny kontakt z północy, który urywa się w skurczu lęku natychmiast, gdy go podejmujesz. Tanu? Wzmocniony ludzki telepata? Wywołaj go. Bez odpowiedzi. Nadaj uczucie przyjaźni i potrzeby. Ale nie słychać odpowiedzi… Może tylko to sobie wyobraziłaś.

Słuchaj daleko, daleko. Badaj całą planetę Wygnania. Czy jest tu ktokolwiek z was, siostry i bracia w umyśle? Czy ktokolwiek odczuwa zdalnie na wyłącznie ludzką modlę, której nieziemcy znać nie mogą? Odpowiedzcie Elżbiecie Orme telep at ce korektorce poszukującej nadzieja modlitwa! Odpowiedzcie…

Aura planety. Emanacje niższych form życia. Szepty mentalne normalnych ludzi. Paplanina Tanów i ich obrączkowanych pachołków. Dwuznaczny szept z drugiej strony planety, ulotny jak pamiętany sen. Prawdziwy czy odbity? Wyobrażony czy rzeczywisty? Trop za nim, zgub go. Krąż rozpaczliwie w poszukiwaniach i dowiedz się, że nigdy nie istniał. Ziemia jest niema.

Posuń się za aurę ziemską i uświadom sobie diapazon ryku ukrytego słońca i cieńsze arpedżia bliższych i dalszych gwiazd, dzwoniących życiem swych planet i własnym. Nie ma metapsychicznej ludzkości? Więc zawołaj starożytnych w tej epoce Lylmików, kruchych twórców myślowych cudów… ale oni jeszcze nie istnieją. Wezwij Krondaków, braci w rozumie mimo przerażających ciał… ale i oni są jeszcze rasą w zarodku, tak samo jak Gi, Poltrojanie i ordynarni Simbiari. Żyjący wszechświat jest jeszcze nie zespolony, umysł przykuty do materii. Środowisko jest w powijakach, a Błogosławiona Maska Diamentowa jeszcze się nie urodziła. Nikt ci nie może odpowiedzieć.

Elżbieta wycofała się.

Skierowała wzrok na własne ręce, na ledwie świecący drwiąco brylantowy pierścień, symbol jej zawodu. Zaczęły ją zalewać pospolite obrazy mentalne. Płaski, bezgłośny monolog żołnierza Billy dumającego o starzejących się, ale dostępnych wdziękach właścicielki tawerny w miejscowości zwanej Roniah. Drugi strażnik, Seung Kyu, rozmyślający o zakładzie, jaki zamierzał uczynić w związku z jakimś mieczem, którego wynik mógł teraz ulec zmianie ze względu na obecność Steina. Kaptal emitował fale bólu z powodu czyraka pod pachą, drażnionego przez brązowy napierśnik jego lekkiej zbroi. Stein widocznie spał, uspokojony swą szarą obrożą. Aiken i kobieta imieniem Sukey utkali prostacki, ale skuteczny ekran dla ukrycia jakichś myślowych szwindli. Creyn był pogrążony obecnie w słownej rozmowie z antropologiem; dyskutował o ewolucji społeczeństwa Tanów od chwili otwarcia bramy czasu.

Elżbieta splotła tarczę, za którą mogła oddać się żałości, tarczę tak odporną, jak diament jej świętego patrona z przyszłości. Gdy ją ukończyła, pozwoliła wybuchnąć gorzkiemu żalowi i wściekłości. Płakała nad ironią losu, który dał jej uciec od samotności i opuszczenia tylko po to, by na nowo spotkać się z ich inną formą. Osłonięta, pogrążona w ogniu utraty, dryfowała bezwolnie. W jasnym świetle gwiazd pliocenu twarz miała tak spokojną jak posąg, umysł zaś tak niedostępny jak one.

— … Statek nie mógł wiedzieć, że to słońce wkrótce wejdzie w długi okres niestabilności wywołanej przez bliską supernową. W ciągu stulecia od naszego przybycia tylko jeden płód na trzydzieści dożywał urodzenia. Z urodzonych natomiast tylko około połowy było normalnych. Według standardów ludzkich żyjemy długo, ale stanęliśmy w obliczu groźby wymarcia, jeśli katastrofy nie da się złagodzić jakimś sposobem.

— Czy nie mogliście po prostu się spakować i odlecieć?

— Nasz Statek był żywym organizmem. Zginął śmiercią bohatera, odprowadziwszy nas na Ziemię, dokonawszy skoku międzygalaktycznego bez precedensu w historii naszej rasy… Nie, nie mogliśmy odlecieć. Musieliśmy znaleźć inne rozwiązanie. Statek i jego Oblubienica wybrali Ziemię z powodu podstawowej zgodności naszej plazmy komórkowej i najwyższej tutejszej formy życia: ramapiteków. Dzięki naszej technologii naszyjników pozwoliło to ich opanować…

— By zrobić z nich niewolników, chcesz powiedzieć?

Po cóż używać tak pejoratywnego określenia, Bryanie? Czy twoja rasa mówi o robieniu niewolników z szympansów czy wielorybów? Ramowie są tylko odrobinę od nich inteligentniejsi. Czy może wolałbyś, abyśmy żyli jak w epoce kamiennej? Przybyliśmy tu dobrowolnie, aby móc postępować zgodnie ze starożytnym stylem życia, obecnie zabronionym na planetach naszej galaktyki. Ale raczej nie zamierzaliśmy żywić się korzonkami i jagodami lub mieszkać w jaskiniach.

— To byłby absurd. A więc zrobiliście z ramo w swe sługi i kontynuowaliście miły tryb życia, aż słońce dostało plam. A wówczas, jak przypuszczam, wasi inżynierowie genetyczni znaleźli nowe zastosowanie ramów.

— Nie porównuj, Bryanie, naszej techniki z waszą. W obecnym, późnym stadium naszej egzystencji gatunkowej jesteśmy bardzo marnymi inżynierami genetycznymi czy jakimikolwiek. Potrafiliśmy jedynie użyć samic ramów jako nosicielek naszych zapłodnionych jajeczek. Podniosło to ledwie odrobinę nasz współczynnik reprodukcji i w najlepszym razie było tylko bardzo marnym sposobem. Możesz więc zrozumieć, że przybycie ludzkich chrononautów, genetycznie zgodnych z nami i praktycznie odpornych na skutki promieniowania, uznaliśmy za opatrznościowe.

— Ach, oczywiście. Niemniej musisz przyznać, że korzyści są raczej jednostronne.

— Jesteś tego taki pewien? Przypomnij sobie, że niedostosowani społecznie ludzie podejmują decyzję pójścia na Wygnanie. A my, Tanowie, mamy im wiele do zaofiarowania. Więcej niż kiedykolwiek zapragnęli, jeśli tylko mają uśpione metafunkcje. I naprawdę tak niewiele żądamy w zamian.