Klaudiusz zwlekał z odpowiedzią.
— Nie jesteśmy pewni. Wiesz oczywiście, że na zamku byli kosmici?
— Pamiętam wysoką kobietę — mruknął Ryszard. — Ona, zdaje się, coś ze mną zrobiła.
— Cokolwiek to było, przez całe godziny nie odzyskiwałeś przytomności. Amerie doprowadziła cię trochę do porządku, abyś mógł wyruszyć wraz z nami w karawanie. Oceniliśmy, że będziesz wolał to, niż zostać tam sam.
— Chryste, oczywiście. — Ryszard pił wodę małymi łykami, aż na koniec odchylił się do tyłu i długo przyglądał niebu. Widział mnóstwo gwiazd i perłowe pasmo błyszczących obłoków blisko zenitu. Gdy karawana zaczęła zjeżdżać po długim stoku, ujrzał, że on i starszy pan znajdują się blisko końca długiego dwurzędu jeźdźców. Gdy widział już normalnie, mógł odróżnić ciemne kształty po obu stronach kolumny, poruszające się niezdarnymi skokami.
— A to co znów, u diabła?
— Amficjony, które pilnują naszego stada. Ma– my też straż z pięciu żołnierzy, ale oni nawet się nie trudzą by nas kontrolować. Dwóch jedzie z tyłu. a trzech na czele koło Jej Wysokości.
— Koło kogo?
— Lady Epone we własnej osobie. Ona przybyła z Finiah. Ci kosmici nazywają siebie Tanami, nawiasem mówiąc, mają, jak się zdaje, daleko od siebie położone osiedla, każde z centralnym miastem i pracującymi nań satelitarnymi plantacjami. Jak przypuszczam, ludzie egzystują tu na prawach niewolników albo poddanych, niektóre zaś wyjątkowe jednostki korzystają ze szczególnego uprzywilejowania. Jest oczywiste, że miasta Tanów kolejno zabierają tygodniowe partie chrononautów z Zamku Przejścia, po oddzieleniu wyjątkowych, których się przekazuje do stolicy oraz nieszczęśliwych, których zabija się przy próbie ucieczki.
— Jak rozumiem, my nie jesteśmy wyjątkowi.
— Zwyczajna część trzody. W karawanie są też Amerie i Felicja. Ale czworo innych Zielonych odsiano i wysłano na południe na dobre życie. Wygląda na to, że Grupa Zielona miała wyjątkowo dużo osobników z tej kategorii. Z kontyngentu tygodniowego jeszcze tylko dwoje innych skierowano do stolicy.
Podczas dalszej jazdy starszy pan opowiedział Ryszardowi, ile się dało, o wydarzeniach dnia oraz przewidywanych losach Aikena, Elżbiety, Bryana i Steina. Streścił też przemówienie Waldemara i niechętnie wspomniał, jaka przyszłość czeka kobiety z ich grupy.
Ekspilot zadał parę pytań, po czym zamilkł. Paskudna sprawa z zakonnicą skierowaną do haremu kosmitów. Amerie zachowała się wobec niego bardzo przyzwoicie. Natomiast ta drętwa Królowa Lodu, Elżbieta, zasługiwała na to, by jej nieźle dali do wiwatu. A Felicja, ta mała, szczwana suka!… Jeszcze w gospodzie Ryszard zrobił jej niewinną małą sugestię, a ona odpaliła go jak rakietę. Cholerne, złośliwe stworzonko! Żywił nadzieję, że kosmici mają kuśki jak kije do palanta. Dobrze by jej to zrobiło. Może nawet uczyniłoby z niej prawdziwą kobietę.
Karawana posuwała się równym krokiem w dół zbocza, skręcając teraz nieco ku północowschodowi i zbliżając się do rzeki. Punktem orientacyjnym było dla niej ognisko sygnałowe. Klaudiusz powiedział Ryszardowi, że przez cały szlak od zamku takie ogniska widzieli co dwa kilometry. Wzdłuż szlaku zapewne jechał przed karawaną oddział zwiadu i podpalał przygotowane stosy chrustu, jeśli wszystko było w porządku.
— Zdaje się, że widzę w dole budynek — zauważył Klaudiusz. — To może tam zatrzymamy się na odpoczynek.
Ryszardowi cholernie na tym zależało. Wypił za dużo wody.
Na czele kolumny rozległy się srebrzyste dźwięki trąbki. Był to sygnał składający się z trzech dźwięków. Z daleka odpowiedział mu echem podobny. Po paru minutach u podnóża zbocza koło ogniska ukazało się kilka punktów świetlnych zbliżających się do karawany krętą linią: jeźdźcy z pochodniami wyjeżdżający im naprzeciw jako eskorta.
Gdy obie grupy się spotkały, Klaudiusz i Ryszard dostrzegli, że ostatni stos sygnałowy płonął pod murem budynku przypominającego starożytny amerykański fort na prerii. Stał nad urwiskiem, powyżej biegnącego wśród drzew jednego z dopływów Saony. Karawana zatrzymała się na chwilę, a lady Epone z Waldemarem wyjechali naprzód, by powitać eskortę. Ryszard niefrasobliwie podziwiał oświetloną pochodniami majestatyczną postać kobiety Tanu jadącej wierzchem na niezwykłej wielkości chalikotherium i odzianej w ciemnoniebieski płaszcz z kapturem powiewającym za jej plecami.
Po krótkiej naradzie dwóch żołnierzy z fortu odjechało na bok i w jakiś wiadomy im tylko sposób przywołało amficjony. Stado psodźwiedzi odprowadzono boczną ścieżką, na ostatni zaś odcinek podróży reszta eskorty zajęła miejsce z tyłu karawany. Otworzyła się brama w palisadzie i dwójkami wjechano do środka. Wówczas, co miało wkrótce stać się dla więźniów znaną procedurą, ich wierzchowce przywiązano do słupów przed podwójnymi żłobami z paszą i wodą. Na lewo od każdego chalika był podest do zsiadania. Gdy żołnierze otworzyli kajdany, podróżni z zesztywniałymi mięśniami zsiedli z wierzchowców i zbili się w bezładną grupę, Waldemar zaś wygłosił do nich kolejne przemówienie.
— Wy, wszyscy podróżni! Odpoczywamy tu godzinę, a później w dalszą drogę aż do rana, prawie osiem godzin. — Wszyscy jęknęli. — Latryny w niewielkim budynku za wami. jedzenie i picie dostaniecie w większym budynku obok. Chorzy i ze skargami zgłaszać się do mnie. Być gotowym do wsiadania na dźwięk trąbki. Nikomu nie wolno wychodzić poza słupy, do których przywiązano wierzchowce. To wszystko.
Epone. nadal siedząca na chaliku. ostrożnie pokierowała zwierzę przez tłumek, aż zbliżyła się do Ryszarda.
— Cieszę się, że przychodzisz do siebie.
Rzucił jej żartobliwe spojrzenie.
— Czuję się świetnie. I jak to miło się dowiedzieć, że jesteś panią dbającą o zdrowie swego inwentarza.
Odrzuciła głowę do tyłu i wybuchła śmiechem podobnym do dźwięku harfy. Jej włosy wysunęły się spod kaptura i zabłysły w świetle pochodni.
— Fatalnie, że cię to spotkało — powiedziała. — Z całą pewnością masz więcej charakteru niż ten głupi średniowiecznik.
Zawróciła wierzchowca i skierowała go na drugi koniec fortu, gdzie ludzie w białych tunikach uniżenie pomogli jej zsiąść.
— O co chodziło? — spytała Amerie zbliżając się wraz z Felicją.
Ryszard popatrzył groźnie.
— Skąd, u jasnego gówna, mogę wiedzieć? — Odwrócił się i pokuśtykał w stronę latryny.
Felicja patrzyła za nim.
— Czy wszyscy twoi pacjenci są tak wdzięczni?
Mniszka zaśmiała się.
— Świetnie z tego wychodzi. Wiadomo, że im się poprawia, gdy są gotowi odgryźć ci głowę.
— Głupi mięczak i tyle.
— Myślę, że się mylisz — odrzekła Amerie.
Ale Felicja tylko parsknęła i poszła do stołówki. Nieco później, gdy obie kobiety i Klaudiusz pożywiali się serem, zimnym mięsem i chlebem kukurydzianym, Przyszedł Ryszard i przeprosił je.
— Nie myśl o tym — powiedziała mniszka. — Siadaj z nami. Mamy z tobą coś omówić.
Ryszard przymrużył oczy.
— Czyżby? Klaudiusz oznajmił cicho:
— Felicja ma plan ucieczki. Ale są problemy.
— Nie bujasz? — Pirat parsknął śmiechem. Mała zawodniczka ringhokeja wzięła Ryszarda za rękę i ścisnęła. Oczy wyszły mu na wierzch. Zagryzł wargi.
— Ciszej — powiedziała Felicja. — Problem nie polega na samej ucieczce, ale na tym, co później. Zabrali nam mapy i kompasy. Klaudiusz zna ogólnie tę część Europy ze studiów paleontologicznych dotyczących tego obszaru sprzed stu lat, ale to nam nie pomoże, jeśli nie będziemy się orientować w terenie podczas ucieczki. Czy możesz nam pomóc? Czy przestudiowałeś wielką mapę plioceńskiej Francji, gdy byliśmy w gospodzie.