Выбрать главу
I gdybym mógł nie mówić, nie mówiłbym nic, bo nie było mi obojętne że zwracam się do nikogo.

(Z tomiku "Miasto bez imienia", 1969)

Ars poetica?

Zawsze tęskniłem do formy bardziej pojemnej, która nie byłaby zanadto poezją ani zanadto prozą i pozwoliłaby się porozumieć nie narażając nikogo, autora ni czytelnika, na męki wyższego rzędu.
W samej istocie poezji jest coś nieprzystojnego: powstaje z nas rzecz, o której nie wiedzieliśmy, że w nas jest, więc mrugamy oczami, jakby wyskoczył z nas tygrys i stał w świetle, ogonem bijąc się po bokach.
Dlatego słusznie się mówi, że dyktuje poezję dajmonion, choć przesadza się utrzymując, że jest na pewno aniołem. Trudno pojąć, skąd się bierze ta duma poetów, jeżeli wstyd im nieraz, że widać ich słabość.
Jaki rozumny człowiek zechce być państwem demonów, które rządzą nim jak u siebie, przemawiają mnóstwem języków, a jakby nie dosyć im było skraść jego usta i rękę próbują dla swojej wygody zmieniać jego los?
Ponieważ co chorobliwe jest dzisiaj cenione, ktoś może myśleć, że tylko żartuję albo że wynalazłem jeszcze jeden sposób, żeby wychwalać Sztukę z pomocą ironii.
Był czas, kiedy czytano tylko mądre książki pomagające znosić ból oraz nieszczęście. To jednak nie to samo, co zaglądać w tysiąc dzieł pochodzących prosto z psychiatrycznej kliniki.
A przecie świat jest inny niż się nam wydaje i my jesteśmy inni niż w naszym bredzeniu. Ludzie więc zachowują milczącą uczciwość, tak zyskując szacunek krewnych i sąsiadów.
Ten pożytek z poezji, że nam przypomina jak trudno jest pozostać tą samą osobą, bo dom nasz jest otwarty, we drzwiach nie ma klucza a niewidzialni goście wchodzą i wychodzą.
Co tutaj opowiadam, poezją, zgoda, nie jest. Bo wiersze wolno pisać rzadko i niechętnie, pod nieznośnym przymusem i tylko z nadzieją, że dobre, nie złe duchy mają w nas instrument.

(Z tomiku "Miasto bez imienia", 1969)

Moja wierna mowo

Moja wierna mowo, służyłem tobie. Co noc stawiałem przed tobą miseczki z kolorami,
żebyś miała i brzozę i konika polnego i gila zachowanych w mojej pamięci.
Trwało to dużo lat. Byłaś moją ojczyzną bo zabrakło innej.
Myślałem że będziesz także pośredniczką pomiędzy mną i dobrymi ludżmi, choćby ich było dwudziestu, dziesięciu, albo nie urodzili się jeszcze.
Teraz przyznaję się do zwątpienia. Są chwile kiedy wydaje się że zmarnowałem życie. Bo ty jesteś mową upodlonych, mową nierozumnych i nienawidzących siebie bardziej może niż innych narodów, mową konfidentów, mową pomieszanych, chorych na własną niewinność.
Ale bez ciebie kim jestem. Tylko szkolarzem gdzieś w odległym kraju, a success, bez lęku i poniżeń. No tak, kim jestem bez ciebie. Filozofem takim jak każdy.
Rozumiem, to ma być moje wychowanie: gloria indywidualności odjęta, Grzesznikowi z moralitetu czerwony dywan podścieła Wielki Chwał, a w tym samym czasie latarnia magiczna rzuca na płótno obrazy ludzkiej i boskiej udręki.
Moja wierna mowo, może to jednak ja muszę ciebie ratować. Więc będę dalej stawiać przed tobą miseczki z kolorami jasnymi i czystymi jeżeli to możliwe, bo w nieszczęściu potrzebny jakiś ład czy piękno.

(Z tomiku "Miasto bez imienia", 1969)

Tak mało

Tak mało powiedziałem. Krótkie dni. Krótkie dni,
Krótkie noce, Krótkie lata.
Tak mało powiedziałem, Nie zdążyłem.
Serce moje zmęczyło się Zachwytem, Rozpaczą, Gorliwością, Nadzieją.
Paszcza lewiatana Zamyka się na mnie.
Nagi leżałem na brzegach Bezludnych wysp.
Porwał mnie w otchłań ze sobą Biały wieloryb świata.
I teraz nie wiem, Co było prawdziwe.

(Z tomiku "Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada", 1974)

Dar

Dzień taki szczęśliwy, Mgła opadła wcześnie, pracowałem w ogrodzie. Kolibry przystawały nad kwiatem kaprifolium. Nie było na ziemi rzeczy, którą chciałbym mieć. Nie znałem nikogo, komu warto byłoby zazdrościć. Co przydarzyło się złego zapomniałem. Nie wstydziłem się myśleć, że byłem, kim jestem. Nie czułem w ciele żadnego bólu. Prostując się, widziałem niebieskie morze i żagle.

(Z tomiku "Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada", 1974)

Stwarzanie świata

Niebianie w Biurze Projektów wybuchają śmiechem, Bo jeden z nich narysował jeża. Inny, żeby nie zostać w tyle, śpiewaczkę soprano – Rzęsy, biust, loki, dużo loków.
Jest to wspaniała zabawa w oceanie musującej energii, Wśród klasków, wyładowań zapowiadających elektryczność. Bulgocą kubły groto-farby, groto-pędzle pracują, Potężny wir niemalże galaktyk za prawie-oknami I nie doświadczająca chmur czysta jasność.
Dmą w konchy, koziołkują w niby-przestrzeni, W swoim kraju archetypów, siódmym niebie. Ziemia już prawie gotowa, jej rzeki błyszczą, Bory ją porastają, i każde stworzenie z osobna Czeka na swoją nazwę, i grom przechadza się Stronami, a stada w trawach nie podnoszą głowy.
Wyistoczają się miasta, wąskie ulice, Nocnik wylewany z okna, bielizna. I zaraz autostrady na lotnisko, Pomnik na skrzyżowaniu, park, stadion, Dla tysięcy kiedy wstają i ryczą: gola!
Wynależć długość, szerokość, wysokość, Dwa razy dwa i siłę ciążenia, To i tak dosyć, a tu jeszcze: majtki Z koronką, hipopotam, dziób tukana, Okropnymi zębami jeżący się pas cnoty, Ryba młot, nisko sklepiony hełm, No i czas, to jest podział na będzie i było.
Gloria, gloria śpiewają istniejące rzeczy. To słysząc, Mozart siada za piano forte I komponuje muzykę, która już była gotowa Wcześniej niż on sam urodził się w Salzburgu. Gdyby tylko to wszystko trwało. Ale gdzież tam. Mieni się, mija, krąży w bańce mydlanej Razem z inwokacją Niebian do śmiertelnych: