— To się nazywa terror — powtórzył w zamyśleniu, wciąż patrząc na krwawy zaciek na podłodze. - A gospodarz stacji? Jego żona? Syn?
— Nie, nie — skrzywił się Giselher. - Sądzisz, żeśmy wszystkich zarąbali? Gdzie tam. W spiżarni ich chwilowo zawarliśmy. Teraz stacja, jak widzisz, nasza.
Kayleigh głośno przepłukał usta winem, wypluł na podłogę. Maleńką łyżeczką nabrał ze szkatułki odrobinę fisstechu, pieczołowicie nasypał na pośliniony opuszek palca wskazującego i wtarł sobie narkotyk w dziąsło. Podał puzdereczko Falce, która powtórzyła rytuał i przekazała fisstech Reefowi. Nilfgaardczyk odmówił, zajęty przeglądaniem katalogu kolorowych tatuaży, oddał pudełko Iskrze. Elfka przekazała je Giselherowi, nie zażywając.
— Terror! — warknęła, mrużąc błyszczące oczy i pociągając nosem. - Stację mamy pod terrorem! Cesarz Emhyr trzyma tak cały świat, my jeno tę budę. Ale zasada ta sama!
— Auuuuu, psiakrew! — wrzasnęła ze stołu Mistle. - Uważaj, w co żgasz! Zrób mi tak raz jeszcze, to ja ciebie żgnę! Tak, że na wylot przejdzie!
Szczury — oprócz Falki i Giselhera — ryknęły śmiechem.
— Chce się być piękną, trzeba cierpieć! - zawołała Iskra.
— Kłuj ją, mistrzu, kłuj — dodał Kayleigh. - Ona między nogami zahartowana!
Falka zaklęła paskudnie i rzuciła w niego kubkiem. Kayleigh uchylił się, Szczury znowu zaryczały śmiechem.
— Tak tedy — Hotsporn zdecydował się położyć kres wesołości — stację trzymacie pod terrorem. A po co? Pomijając satysfakcję, jaka z terroryzowania wypływa?
— My tutaj — odrzekł Giselher, wcierając sobie fisstech w dziąsło — na czatach leżymy. Gdy kto tu stanie, by konie zmienić albo wypocząć, to się go obedrze. Tu wygodniej, niźli gdzie na rozstaju albo w chaszczach przy gościńcu. Atoli, jak to Iskra dopiero co powiedziała, zasada ta sama.
— Ale dziś, od świtu, tylko ten nam popadł — wtrącił Reef, wskazując mistrza Ahnaverę, skrytego niemal z głową między rozwiedzionymi udami Mistle. - Golec, jak każdy sztukmistrz, nie było go z czego ograbić, więc go z jego kunsztu ograbiamy. Rzućcie okiem, jaki on zmyślny do rysunku.
Obnażył przedramię i pokazał tatuaż — nagą kobietę, ruszającą pośladkami, gdy zaciskał pięść. Kayleigh też się pochwalił — dookoła jego ręki, powyżej kolczastej bransolety, wił się zielony wąż z rozwartą paszczą i szkarłatnym, rozwidlonym językiem.
— Gustowna rzecz — rzekł obojętnie Hotsporn. - I pomocna przy identyfikacji trupów. Atoli z grabieżą nie wyszło wam, drogie Szczury. Przyjdzie wam zapłacić artyście za jego kunszt. Nie było kiedy was uprzedzić: od siedmiu dni, od pierwszego września, znakiem jest purpurowa rozdarta strzała. On ma taką wymalowaną na wozie.
Reef zaklął pod nosem, Kayleigh zaśmiał się. Giselher obojętnie machnął ręką.
— Trudno. Jeśli mus, to się mu zapłaci za jego igły i farby. Purpurowa strzała, mówisz? Zapamiętamy. Gdyby tu do jutra jeszcze jaki ze znakiem strzały nadjechał, nie będzie mu krzywdy.
— Zamierzacie tu tkwić do jutra? — zdziwił się nieco przesadnie Hotsporn. - Nierozsądnie, Szczury. Ryzykownie i niebezpiecznie!
- Że jak?
— Ryzykownie i niebezpiecznie.
Giaelher wzruszył ramionami, Iskra parsknęła i wysmarkała się na podłogę. Reef, Kayleigh i Falka patrzyli na kupca tak, jak gdyby właśnie oznajmił im, że słońce wpadło do rzeczki i trzeba je szybko wyłowić, zanim je raki oszczypią. Hotsporn zrozumiał, że właśnie odwołał się do rozsądku szalonych smarkaczy. Że ostrzegł przed ryzykiem i niebezpieczeństwem pełnych szaleńczej brawury fanfaronów, którym pojęcia te były całkowicie obce.
— Pościg za wami idzie, Szczury.
— No i co z tego?
Hotsporn westchnął.
Dyskurs przerwała Mistle, która podeszła do nich, nie zadając sobie trudu, by się ubrać. Postawiła nogę na ławie i kręcąc biodrami zademonstrowała wszem i wobec dzieło mistrza Almavery: pąsową różę na zielonej łodyżce z dwoma listkami, usytuowaną na udzie — tuż przy pachwinie.
— Ha? — spytała, biorąc się pod boki. Jej sięgające niemal łokci bransolety błysnęły brylantowo. - Co powiecie?
- Śliczności! — parsknął Kayleigh, odgarniając włosy. Hotsporn zauważył, że Szczur nosił kolczyki w przekłutych małżowinach usznych. Nie ulegało wątpliwości, że wkrótce takie kolczyki będą — podobnie jak nabijana metalem skóra — w modzie wśród złotej młodzieży w Thurn i w całym Geso.
— Twoja kolej, Falka — powiedziała Mistle. - Co każesz sobie wykłuć?
Falka dotknęła jej uda, pochyliła się i przyjrzała tatuażowi. Z bliska. Mistle pieszczotliwie poczochrała jej popielate włosy. Falka zachichotała i bez żadnych ceregieli zaczęła się rozbierać.
— Chcę taką samą różę — oznajmiła. - W tym samym miejscu, co u ciebie, kochana.
— Ależ myszy tu u ciebie, Vysogoto — Ciri przerwała opowieść, patrząc na podłogę, gdzie w kręgu rzucanego przez kaganek światła trwał istny mysi turniej. Można było sobie jedyne wyobrazić, co działo się poza kręgiem, w ciemnościach.
— Przydałby ci się kot. Albo lepiej: dwa koty.
— Gryzonie — odchrząknął pustelnik — lezą do chałupy, bo zima nadciąga. A kota miałem. Ale powędrował gdzieś, niecnota, przepadł.
— Pewnie zagryzł go lis albo kuna.
— Nie widziałaś tego kota, Ciri. Jeśli coś go zagryzło, to smok. Nic mniejszego.
— Taki był? Ha, szkoda. On by tym myszom nie pozwolił łazić mi po łóżku. Szkoda.
— Szkoda. Ale ja myślę, że on wróci. Koty zawsze wracają.
— Dorzucę do ognia. Zimno.
— Zimno. Diabelnie chłodne teraz noce… A przecież to jeszcze nawet nie potowa października… Opowiadaj dalej, Ciri.
Ciri przez chwilę siedziała nieruchomo, zapatrzona. w palenisko. Ogień ożył na podrzuconym drewnie, zatrzeszczał, zahuczał, cisnął na oszpeconą twarz dziewczyny złoty blask i ruchliwe cienie.
— Opowiadaj.
Mistrz Almavera kłuł, a Ciri czuła, jak łzy wiercą się jej w kącikach oczu. Choć przezornie oszołomiła się przed zabiegiem winem i białym proszkiem, ból był nieznośny. Zaciskała zęby, by nie pojękiwać. Ale nie jęczała, ma się rozumieć, udawała, że nie zwraca uwagi na igły, a ból ma w, pogardzie. Starała się jak gdyby nigdy nic brać udział w rozmowie, jaką Szczury wiodły z Hotspornem, osobnikiem pragnącym uchodzić za kupca, a który — oprócz faktu, że żył z handlowców — nic wspólnego z handlem nie miał.
— Ciemne chmury ściągnęły nad wasze głowy — mówił Hotsporn, wodząc po twarzach Szczurów ciemnymi oczyma. - Nie dość, że poluje na was prefekt z Amarillo, mało, że Vamhagenowie, mało, że baron Casadei…
— Ten? — wykrzywił się Giselher. - Prefekta i Vamhagenów rozumiem, ale czego ten jakiś Casadei na nas zawzięty?
— Okręcił się wilk owczą skórą — uśmiechnął się Hotsporn — i beczy żałośnie, bee, bee, nikt mnie nie lubi, nikt omie nie rozumie, gdzie się nie pokażę, kamieniami rzucają, "huź — ha" krzyczą, za co tak, za co taka krzywda i niesprawiedliwość? Córka barona Casadei, drogie Szczury, po przygodzie nad rzeczką Pliszką do dziś dnia słabuje, gorączkuje…
— Aaaa — przypomniał sobie Giselher. - Kareta z czwórką tarantów! To ta panna?
— Ta. Teraz, jakem mówił, choruje, w nocy z krzykiem się zrywa, pana Kayleigha wspomina… Ale osobliwie pannę Falkę. I broszkę, pamiątkę po mamusi nieboszczce, którą to broszkę panna Falka przemocą jej z sukienki zdzierała. Słowa różne przy tym powtarzając.