Выбрать главу

— Dość! - Artevelde huknął pięścią w stół. - Nadto mi się tu rozpędzacie, mój panie. Znaczy, to ja miałbym niby coś tu inscenizować? A w jakim to celu? By was oszukać, usidlić? A kim to wy jesteście, by się tak lękać prowokacji i usidlania? Tylko na złodzieju czapka gore, panie wiedźminie. Tylko na złodzieju!

— Podajcie mi inne wytłumaczenie.

— Nie, to wy mi je podajcie!

— Przykro mi. Nie mam takowego.

— Mógłbym coś podpowiedzieć — prefekt uśmiechnął się złośliwie. - Ale po co? Postawmy sprawę jasno. Mnie nie interesuje, kto chce widzieć was martwymi i dlaczego. Nie obchodzi mnie, skąd ten ktoś ma o was takie świetne informacje, do koloru i długości włosów włącznie. Powiem jeszcze więcej: ja mógłbym w ogóle nie powiadamiać cię o tym zamachu, wiedźminie. Mógłbym spokojnie potraktować waszą kompanię jako nieświadomą niczego przynętę na Słowika. Śledzić, czekać, aż Słowik połknie haczyk, linkę, ciężarek i spławik. I wtedy wziąć go jak swego. Bo to o niego mi idzie, na nim mi zależy. A że wówczas wy już gryźlibyście ziemię? Ha, zło konieczne, koszty własne!

Zamilkł. Geralt nie komentował.

— Wiedzcie, mój panie wiedźminie — podjął po chwili prefekt — że ja poprzysiągłem sobie, że na tym terenie zapanuje prawo. Za wszelką cenę i wszelkimi metodami, per as et nefas. Bo prawo to nie juryaprudencja, nie gruba książka pełna paragrafów, to nie filozoficzne traktaty, nie naburmuszone brednie o sprawiedliwości, nie wyświechtane frazesy o moralności i etyce. Prawo to bezpieczne drogi i gościńce. To miejskie zaułki, którymi można spacerować nawet po zachodzie słońca. To zajazdy i karczmy, z których można wyjść do wychodka zostawiając sakiewkę na stole, a żonę przy stole. Prawo to spokojny sen ludzi pewnych, że zbudzi ich pianie kura, a nie czerwony kur! A dla tych, co prawo łamią — stryczek, topór, pal i czerwone żelazo! Kara, odstraszająca innych. Tych, którzy prawo łamią, należy chwytać i karać. Wszelkimi dostępnymi środkami i metodami… Ejże, wiedźminie! Czy dezaprobata, malująca się na twoim obliczu, odnosi się do celu, czy metod? Myślę, że do metod! Bo metody krytykować łatwo, ale w bezpiecznym świecie chciałoby się żyć, co? No, odpowiedz!

— Nie ma o czym gadać.

— Ja myślę, że jest.

— Mnie, panie Fulko — rzekł spokojnie Geralt — nawet podoba się świat z twojej wizji i twojej idei.

— Doprawdy? Twoja mina świadczy o czymś przeciwnym.

- Świat z twojej idei to świat akurat dla wiedźmina. Nigdy nie zabraknie w nim dla wiedźmina roboty. Zamiast kodeksów, paragrafów i naburmuszonych frazesów o sprawiedliwości twoja idea daje bezprawie, anarchię, samowolę i prywatę królewiąt i sobiepanków, nadgorliwość chcących przypodobać się zwierzchnikom karierowiczów, zaślepioną mściwość fanatyków, okrucieństwo siepaczy, rewanż i sadystyczną zemstę. Twoja wizja to świat strachu, świat, w którym ludzie boją się wychodzić po zmierzchu nie z lęku przed bandytami, ale przed stróżami prawa, bo wszakże efektem wielkich łowów na bandziorów zawsze jest to, że bandziory gremialnie wstępują w szeregi stróżów prawa. Twoja wizja to świat łapownictwa, szantażu i prowokacji, świat świadków koronnych i świadków fałszywych. Świat szpiclostwa i wymuszonych zeznań. Donosicielstwa i strachu przed donosem. I nieuchronnie przyjdzie dzień, gdy w twoim świecie poszarpie się obcęgami piersi niewłaściwej osoby, gdy niewinnie się kogoś powiesi lub wbije na pal. A wtedy to już będzie świat zbrodni. - Krótko mówiąc — dokończył — świat, w którym Wiedźmin czułby się jak ryba w wodzie.

— Proszę — powiedział po chwili milczenia Fulko Arteyelde, trąc przysłonięty skórzaną klapką oczodół. - Idealista! Wiedźmin. Profesjonał. Zawodowiec od zabijania. A jednak idealista. I moralista. Niebezpieczne to w twoim fachu, wiedźminie. Znak to, że zaczynasz z twego fachu wyrastać. Któregoś dnia zawahasz się, czy ciąć strzygę: bo a nuż to niewinna strzyga? Bo a nuż to ślepa zemsta i ślepy fanatyzm? Nie życzę ci, by do tego doszło. A gdyby kiedyś… nie życzę ci tego również, ale to przecież możliwe, ktoś w okrutny i sadystyczny sposób skrzywdził bliską ci osobę, wówczas z chęcią wróciłbym do tej naszej rozmowy, do problematyki kary proporcjonalnej do winy. Kto wie, czy wówczas też tak bardzo różnilibyśmy się w poglądach? Ale dziś, tutaj, teraz, nie będzie to przedmiotem konsyderacji ani debaty. Dziś będziemy mówili o konkretach. A konkretem jesteś ty.

Geralt uniósł lekko brwi.

— Choć szyderczo wypowiedziałeś się o moich metodach i o mojej wizji świata prawa, posłużysz, mój drogi wiedźminie, wizji tej urzeczywistnieniu. Powtórzę: ja poprzysiągłem sobie, że ci, co łamią prawo, dostaną za swoje. Wszyscy. Od tego drobnego, co fałszuje na targu odważniki, po tego, co rąbnął gdzieś po drodze transport łuków i strzał dla wojska. Rozbójnicy, rzezimieszki, złodzieje, grasanci. Szumnie nazywający się bojownikami o wolność terroryści z organizacji "Wolne Stoki". I Słowik. Przede wszystkim Słowik. Słowika musi spotkać kara, metoda obojętna. Byle szybko. Zanim ogłoszą amnestię, a on się wykpi… Wiedźminie, ja od miesięcy czekam na coś, co pozwoli mi wyprzedzić go o ruch. Co pozwoli mi pokierować nim, sprawić, by popełnił błąd, ten jeden decydujący błąd, który go zgubi. Mam mówić dalej, czy już odgadłeś?

— Odgadłem, ale mówcie.

— Tajemniczy półelf, jakoby inicjator i instygator zamachu, ostrzegał Słowika przed wiedźminem, zalecał ostrożność, odradzał niefrasobliwość, buńczuczną arogancję i fanfaronadę. Wiem, że nie bez powodu. Ostrzeżenie pójdzie jednak na marnę. Słowik popełni błąd. Zaatakuje wiedźmina ostrzeżonego gotowego do obrony. Zaatakuje wiedźmina, który na atak czeka. I to będzie koniec rozbójnika Słowika. Chcę zawrzeć z tobą układ, Geralt. Będziesz moim koronnym wiedźminem. Nie przerywaj. Układ prosty, każda strona się zobowiązuje, każda dotrzymuje zobowiązań. Ty wykańczasz Słowika. Ja natomiast w zamian…

Zamilkł na chwilę, uśmiechnął się chytrze.

— Nie zapytam, kim jesteście, skąd przybywacie, dokąd i po co wędrujecie. Nie zapytam, dlaczego jeden z was mówi z ledwo zauważalnym nilfgaardzkim akcentem, a na drugiego boczą się niekiedy psy i konie. Nie każę odebrać trubadurowi Jaskrowi tubusa z zapiskami, nie sprawdzę, o czym te zapiski traktują. A cesarski kontrwywiad poinformuję o was dopiero wtedy, gdy Słowik będzie martwy lub w moim lochu. Nawet później, po co się spieszyć? Dam wam czas. I szansę.

— Szansę na co?

— Na dotarcie do Toussaint. Do tego śmiesznego księstwa z bajki, granic którego nawet nilfgaardzki kontrwywiad nie ośmieli się naruszyć. Potem zaś dużo może się zmienić. Będzie amnestia. Będzie może rozejm za Jarugą. Może nawet trwały pokój.

Wiedźmin milczał długo. Pokaleczona twarz prefekta była nieruchoma, jego oko płonęło.

— Zgoda — powiedział wreszcie Geralt.

— Bez targów? Bez warunków?

— Z dwoma.

— Jakżeby inaczej. Słucham.

— Muszę wprzód pojechać na kilka dni na zachód. Nad jezioro Monduim. Do druidów, albowiem…

— Czy ty durnia ze mnie robisz? — przerwał gwałtownie Fulko Artevelde. - Czy ty chcesz mnie wykołować? Jaki zachód? Dokąd wiedzie twój szlak, każdy wie! W tej liczbie i Słowik, który właśnie na twoim szlaku zastawia zasadzkę. Na południu, w Belhaven, w miejscu, gdzie Dolinę Newi przecina Dolina Sansretour wiodąca do Thussaint.

— Czy to ma znaczyć…

— …że druidów nie ma nad Loc Monduim. Od blisko miesiąca. Powędrowali Doliną Sansretour do Toussaint, pod opiekuńcze skrzydła księżnej Anarietty z Beauclair, mającej słabość do przeróżnych cudaków, pomyleńców i rarogów. Chętnie udzielającej takowym azylu w swoim bajkowym kraiku. Ty przecież o tym wiesz, wiedźminie. Nie rób ze mnie durnia. Nie próbuj mnie wykiwać!

— Nie będę próbował — powiedział wolno Geralt. - Daję słowo, że nie będę. Jutro ruszam do Belhaven.

— Nie zapomniałeś aby o czymś?

— Nie, nie zapomniałem. Drugi mój warunek: chcę Angouleme. Przyspieszysz dla niej amnestię i wypuścisz z ciemnicy. Wiedźminowi koronnemu potrzebny jest twój świadek koronny. Szybko, godzisz się czy nie?

— Godzę — odrzekł prawie natychmiast Fulko Artevelde. - Nie mam wyjścia. Angouleme jest twoja. Bo przecież wiem, że przystajesz na współpracę ze mną tylko dla niej.

*****

Jadący bok w bok z Geraltem wampir słuchał uważnie, nie przerywał. Wiedźmin nie zawiódł się na jego przenikliwości.

— Jest nas piątka, a nie czwórka — podsumował szybko, gdy tylko Geralt skończył opowiadać. - Wędrujemy w pięcioro od końca sierpnia, w pięcioro przekroczyliśmy Jarugę. A warkocz Milva obcięła sobie dopiero na Zarzeczu. Jakiś tydzień temu. Twoja jasnowłosa protegowana wie o warkoczu Milvy. A nie doliczyła się pięciorga. Dziwne.

— Czy najdziwniejsze w całej tej dziwnej historii?

— Bynajmniej. Najdziwniejsze jest Belhaven. Miasteczko, w którym jakoby zastawiono na nas zasadzkę. Miasteczko położone głęboko w górach, na szlaku doliny Newi i przełęczy Theodula…

— Dokąd nigdy nie planowaliśmy jechać — dokończył Wiedźmin, popędzając zaczynającą zostawać w tyle Płotkę. - Trzy tygodnie temu, kiedy ów rozbójnik Słowik przyjmował od jakiegoś półelfa zlecenie na zabicie mnie, byliśmy w Angrenie, zmierzaliśmy do Caed Dhu, lękając się bagien Ysgith. Nie wiedzieliśmy nawet, że przyjdzie nam przekroczyć Jarugę. Do diabła, my jeszcze dziś rano nie wiedzieliśmy…