Zamilkł, zachrząkał, oburącz pomacał obandażowaną głowę. I zaczerwienił się. A może był to tylko odblask płomienia?
— Ciri była okropnie ubrudzona. Musiałem ją rozebrać… Nie broniła się, nie krzyczała. Dygotała tylko, oczy miała zamknięte. Ilekroć jej dotknąłem, by umyć lub wytrzeć, prężyła się i sztywniała… Wiem, trzeba było mówić do niej, uspokajać… Ale nagle nie mogłem znaleźć słów w waszym języku… W języku mojej matki, który znam. od dziecka. Nie mogąc znaleźć słów, chciałem uspokoić ją dotykiem, delikatnością… Ale ona sztywniała i kwiliła… Jak pisklę…
— To ją prześladowało w koszmarach — szepnął Geralt.
— Wiem. Mnie też.
— Co było dalej?
— Zasnęła. I ja też. Ze zmęczenia. Gdy się obudziłem, nie było jej przy mnie. Nie było jej nigdzie. Reszty nie pamiętam. Ci, którzy mnie odnaleźli, twierdzą, że biegałem w kółko i wyłem jak wilk. Musieli mnie związać. Gdy się uspokoiłem, wzięli się za mnie ludzie z wywiadu, podwładni Vattiera de Rideaux. Chodziło im o Cirillę. Gdzie jest, gdzie i dokąd uciekła, jakim sposobem mi uciekła, dlaczego pozwoliłem jej uciec. I od nowa, od początku: gdzie jest, dokąd uciekła… Rozwścieczony, wrzasnąłem coś o cesarzu, jak krogulec polującym na małe dziewczynki. Za ten okrzyk ponad rok siedziałem w cytadeli. A potem wróciłem do łask, bo byłem potrzebny. Na Thanedd potrzebny był ktoś, kto mówił wspólnym i wiedział, jak Ciri wygląda. Cesarz chciał, bym pojechał na Thanedd… I tym razem nie zawiódł. Bym przywiózł mu Ciri.
Zamilkł na chwilę.
— Emhyr dał mi szansę. Mogłem odmówić, zrezygnować z szansy. Oznaczałoby to definitywną, totalną, dożywotnią niełaskę i zapomnienie, ale odmówić mogłem, gdybym chciał. Ale ja nie odmówiłem. Bo widzisz, Geralt… Ja nie mogłem o niej zapomnieć.
— Nie będę cię okłamywał. Ja ją bezustannie widziałem w snach. I nie jako chude dziecko, którym była nad rzeką, gdy ją rozebrałem i myłem. Widziałem ją… I wciąż widzę ją jako kobietę, piękną, świadomą, prowokującą… Z takimi szczegółami, jak pąsowa róża wytatuowana w pachwinie…
— O czym ty mówisz?
— Nie wiem, sam nie wiem… Ale tak było i tak jest nadal. Ja ją nadal widzę w snach, tak samo, jak w snach widziałem ją wtedy… To dlatego zgłosiłem się do misji na Thanedd. Dlatego później chciałem się do was przyłączyć.
Ja… Ja chcę ją jeszcze raz… zobaczyć. Chcę jeszcze raz dotknąć jej włosów, spojrzeć w jej oczy… Chcę na nią patrzeć. Zabij mnie, jeśli wola. Ale nie będę dłużej udawał. Ja myślę… Ja myślę, że ja ją kocham. Proszę cię, nie śmiej się.
— Wcale mi nie do śmiechu.
— Dlatego właśnie z wami jadę. Rozumiesz?
— Chcesz jej dla siebie czy dla twego cesarza?
— Jestem realistą — szepnął. - Przecież ona mnie nie zechce. A jako małżonkę cesarza mógłbym ją przynajmniej widywać.
— Jako realista — prychnął Wiedźmin — powinieneś wiedzieć, że najpierw musimy ją odnaleźć i ocalić. Założywszy, że twoje sny nie kłamią i Ciri faktycznie jeszcze żyje.
— Wiem o tym. A gdy ją odnajdziemy? Co wtedy?
— Zobaczymy. Zobaczymy, Cahir.
— Nie zwódź mnie. Bądź szczery. Przecież nie pozwolisz, bym ją zabrał.
Nie odpowiedział. Cahir nie ponawiał pytania.
— Do tego czasu — spytał chłodno — możemy być druhami?
— Możemy, Cahir. Jeszcze raz przepraszam cię za tamto. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. W gruncie rzeczy nigdy poważnie nie podejrzewałem cię o zdradę czy dwulicowość.
— Ja nie jestem zdrajcą. Ja cię nigdy nie zdradzę, wiedźminie.
Jechali głębokim wąwozem, który bystra i szeroka już rzeka Sansretour wyżłobiła wśród wzgórz. Jechali na wschód, ku granicy księstwa Toussaint. Gorgona, Góra Diabła, wznosiła się nad nimi. Żeby popatrzeć na jej wierzchołek, musieliby zadzierać głowy.
Ale nie zadzierali.
Najpierw poczuli dym, w chwilę później ujrzeli ognisko, a nad nim rożny, na których piekły się rozpłatane pstrągi. Ujrzeli siedzącego obok ogniska samotnego osobnika.
Jeszcze całkiem niedawno Geralt wydrwiłby, bezlitośnie wykpił i miał za totalnego idiotę każdego, kto śmiałby twierdzić, że on, Wiedźmin, dozna wielkiej radości na widok wampira.
— Oho — powiedział spokojnie Emiel Regis Rohellec Terzieff-Godefroy, poprawiając rożny. - Popatrzcie tylko, co też kot przyniósł.
Rozdział siódmy
Pukacz, takoż zwań knaker, coblynau, polterduk, karkorios, rubezahl, skarbnik a. Pustecki, jest odmianą kobolda, którego wszelako P. rozmiarowzrostem i siłą znacznie przenosi. Noszą też P. zwyczajnie brodziska ogromne, których koboldy nosząc nie zwykły. Bytuje P. w sztolniach, szachtach, grużniach, przepaściach, ciemnych jamach, we wnętrzu skał, we wszelakich grotach, jaskiniach i postaciach kamiennych. Tam, gdzie żywię, niechybnie w ziemi bogactwa są skryte, jak to kruszce, rudy, karbon, sól a. olej skalny. Dlatego tez P. częstokroć w kopalniach napotkać można, osobliwie opuszczonych, ale i w czynnych lubi się pokazać. Złośliwy despetnik i szkodnik, przekleństwo i istny dopust boży dla górników i gwarków, których rozpanoszony P. na manowce wodzi, pukaniem w skalę mami i straszy, chodniki zawala, górniczy przyrząd i wszelaką chudobę kradnie i psowa, a od tego, by zza węgła pałą w łeb strzelić, też nie jest.
Ale przekupić go można, by nie psocił nad miarę, położywszy gdzie w chodniku ciemnym lubo w szachcie chleb z masłem, oscypek, połeć wędzonej szołdry — aleć najlepiej gąsiorek okowity, na tę bowiem P. okrutnie jest łakomy.
— Są bezpieczni — zapewnił wampir, popędzając muła Draakula. - Cała trójka. Milva, Jaskier i oczywiście Angouleme, ma się rozumieć, która w porę dopędziła nas w Dolinie Sansretour i o wszystkim opowiedziała, nie żałując różnych barwnych słów. Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego u was, ludzi, większość przekleństw i obelg nawiązuje do sfer erotyki? Przecież seks jest piękny i kojarzy się z pięknem, radością, przyjemnością. Jak można nazwy narządu płciowego używać w charakterze wulgarnego synonimu…
— Trzymaj się tematu, Regis — przerwał Geralt.
— Oczywiście, przepraszam. Ostrzeżeni przez Angouleme przed nadciągającymi bandytami bezzwłocznie przekroczyliśmy rubież Toussaint. Milva, co prawda, nie była zachwycona, rwała się, by zawrócić i iść wam obu na odsiecz. Zdołałem jej to wyperswadować. A Jaskier, o dziwo, miast radować się z azylu, jaki dają granice księstwa, miał wyraźnie duszę na ramieniu… Czego on się tak lęka w Toussaint, nie wiesz przypadkiem?
— Nie wiem, ale się domyślam — odrzekł kwaśno Geralt. - Bo to nie byłoby pierwsze miejsce, gdzie nasz przyjaciel bard narozrabiał. Teraz to on się trochę ustatkował, bo obraca się w przyzwoitej kompanii, ale za młodu nie było dla niego świętości. Rzekłbym, że bezpieczne były przed nim jeże i te kobiety, które wlazły na sam czubek wysokiego drzewa. A mężowie kobiet często — gęsto mieli to trubadurowi za złe, nie wiedzieć czemu. W Toussaint niechybnie jest jakiś mąż, w którym na widok Jaskra mogą odżyć wspomnienia… Ale to w gruncie rzeczy nieważne. Wróćmy do konkretów. Co z pościgiem? Mam nadzieję, że…
— Nie sądzę — uśmiechnął się Regis — by przeszli za nami do Toussaint. Granica roi się od błędnego rycerstwa, które nudzi się niezwykle i szuka okazji do bitki. Nadto, myśmy wraz z grupą napotkanych na granicy pielgrzymów trafili od razu do świętego gaju Myrkvid. A miejsce to budzi strach. Nawet pielgrzymi i chorzy, którzy z najdalszych zakątków wędrują do Myrkvid po uzdrowienie, zatrzymują się w osiedlu niedaleko skraju lasu, nie śmiejąc wchodzić w głąb. Bo krążą plotki, że kto odważy się wejść do świętych dąbrów, kończy spalony na wolnym ogniu w Wiklinowej Babie.
Geralt wciągnął powietrze.
— Czyżby…
— Oczywiście — wampir znowu nie pozwolił mu dokończyć. - W gaju Myrkyid bytują druidzi. Ci, którzy dawniej mieszkali w Angrenie, w Caed Dhu, potem wywędrowali nad jezioro Monduim, a wreszcie do Myrkvid, do Toussaint. Było nam przeznaczone, że do nich trafimy. Nie pamiętam, mówiłem, że jest nam to przeznaczone?
Geralt odetchnął mocno. Jadący za jego plecami Cahir też.
— Twój znajomy jest wśród tych druidów?
Wampir uśmiechnął się znowu.
— To nie jest znajomy, lecz znajoma — wyjaśnił. - Owszem, jest wśród nich. Nawet awansowała. Przewodzi całemu Kręgowi.
— Hierofantka?
— Flaminika. Tak się nazywa najwyższy druidzki tytuł, gdy nosi go kobieta. Tylko mężczyźni bywają hierofantami.
— Prawda, zapomniałem. Rozumiem, że Milva i reszta…
— Są teraz pod opieką flaminiki i Kręgu — wampir swoim zwyczajem odpowiedział na pytanie w trakcie jego zadawania, po czym natychmiast przystąpił do odpowiedzi na pytania jeszcze nie zadane.
— Ja natomiast pospieszyłem na spotkanie z wami. Albowiem wydarzyła się rzecz zagadkowa. Flaminika, której zacząłem przedstawiać naszą sprawę, nie dała mi dokończyć. Oświadczyła, że wie o wszystkim. Że już od jakiegoś czasu spodziewa się naszego przybycia…
— Słucham?
— Ja też nie mogłem ukryć niedowierzania — wampir wstrzymał muła, stanął w strzemionach, rozejrzał się.
— Szukasz kogoś czy czegoś? - spytał Cahir.