Выбрать главу

Przed zaśnięciem Zuleyka — włożywszy okulary, w których wstydziła się pokazywać poddanym — zwykle czytywała swą Dobrą Księgę. Esterad Thyssen zwykle gadał.

Tej nocy też nie było inaczej. Esterad włożył szlafmycę, a do ręki wziął berło. Lubił trzymać berło i bawić się nim, a oficjalnie tego nie robił, bo bał się, że poddani okrzykną go pretensjonalnym.

— Wiesz, Zuleyka — gadał — przedziwne mam ostatnio sny. Już któryś raz z rzędu śni mi się ta wiedźma, moja matka. Staje nade mną i powtarza: "Mam żonę dla Tankreda, mam żonę dla Tankreda". I pokazuje mi sympatyczną, ale bardzo młodą dzieweczkę. A wiesz, Zuleyka, kim jest ta dzieweczka? To Ciri, wnuczka Calanthe. Pamiętasz Calanthe, Zuleyko?

— Pamiętam, mój mężu.

— Ciri — gadał dalej Esterad, bawiąc się berłem — to jest ta, z którą jakoby chce się żenić Emhyr var Emreis. Dziwaczny mariaż, zaskakujący… Jakim więc, u czarta, sposobem miałaby to być żona dla Tankreda?

— Tankredowi — głos Zuleyki zmienił się nieco, jak zawsze, gdy mówiła o synu — przydałaby się żona. Może by się ustatkował…

— Może — Esterad westchnął. - Choć wątpię, ale może. W każdym razie małżeństwo jest jakąś szansą. Hmmm… Ta Ciri… Ha! Kovir i Cintra. Ujście Jarugi! Nieźle to brzmi, nieźle. Ładny byłby sojusz… Ładna koligacyjka… No, ale jeśli tę małą upatrzył sobie Emhyr… Tylko dlaczego właśnie ona pojawia mi się w snach? I dlaczego, do diabła, ja w ogóle śnię jakieś głupstwa? W Ekwinokcjum, pamiętasz, wtedy gdy ciebie też obudziłem… Brrr, cóż to był za koszmar, rad jestem, że nie mogę przypomnieć sobie szczegółów… Hmmm… Może zawezwać jakiegoś astrologa? Wróżbitę? Medium?

— Pani Sheala de Tancandlle jest w Lan Exeter.

— Nie — skrzywił się król. - Tej czarownicy nie chcę. Za mądra. Rośnie mi tu pod bokiem druga Filippa Eilhart! Tym mądrym babom zbyt pachnie władza, nie można rozzuchwalać ich łaskami i poufałością.

— Jak zwykle masz rację, mój mężu.

— Hmmm… Ale te sny…

— Dobra Księga — Zuleyka przewróciła kilka stron — powiada, że gdy człowiek usypia, bogowie otwierają mu uszy i przemawiają do niego. Zaś prorok Lebioda uczy, że widząc sen, widzi się albo wielką mądrość, albo wielką głupotę. Sztuka w tym, by rozpoznać.

— Małżeństwo Tankreda z narzeczoną Emhyra wielką mądrością raczej nie jest — westchnął Esterad. - A jeśli już o mądrości mowa, to ogromnie bym się ucieszył, gdyby spłynęła na mnie we śnie. Chodzi o sprawę, z którą przybył tu Dijkstra. Chodzi o bardzo trudną sprawę. Bo widzisz, najukochańsza moja Zuleyko, rozsądek nie pozwala się cieszyć, gdy Nilfgaard ostro prze na północ i gotów lada dzień zająć Novigrad, bo z Novigradu wszystko, w tym i nasza neutralność, wygląda inaczej niż z dalekiego południa. Dobrze by więc było, gdyby Redania i Temeria powstrzymały napór Nilfgaardu, by przepędziły najeźdźcę z powrotem za Jarugę. Ale czy dobrze, by zrobiły to za nasze pieniądze? Czy ty mnie słuchasz, najukochańsza żono?

— Słucham cię, mężu.

— I co ty na to?

— Wszelką mądrość mieści w sobie Dobra Księga.

— A mówi twoja Dobra Księga, co czynić, jeśli przychodzi taki Dijkstra i domaga się od ciebie miliona?

— Księga — zamrugała znad okularów Zuleyka — nic nie mówi o niegodziwej mamonie. Ale w jednym z ustępów powiedziane jest: dawać większym jest szczęściem, niźli otrzymywać, a wspieranie ubogiego jałmużną jest szlachetne. Powiedziane jest: rozdaj wszystko, a uczyni to twą duszę szlachetną.

— A mieszek i kałdun uczyni pustymi — mruknął Esterad Thyssen. - Zuleyko, czy oprócz ustępów o szlachetnym rozdawnictwie i jałmużnictwie zawiera Księga jakieś mądrości dotyczące interesów? Co Księga, dla przykładu, mówi o wymianie ekwiwalentnej?

Królowa poprawiła okulary i jęła szybko kartkować inkunabuł.

— Jak Kuba bogom, tak bogowie Kubie — przeczytała.

Esterad milczał przez dłuższą chwilę.

— A może — powiedział wreszcie przeciągle — coś jeszcze?

Zuleyka wróciła do kartkowania Księgi.

— Znalazłam — oznajmiła nagle — coś wśród mądrości proroka Lebiody. Czy odczytać?

— Bardzo proszę.

— Powiada prorok Lebioda: zaprawdę, ubogiego datkiem wesprzyj. Ale miast dać ubogiemu całego arbuza, daj mu pół arbuza, bo się gotowo ubogiemu we łbie przewrócić od szczęścia.

— Pół arbuza — żachnął się Esterad Thyssen. - Znaczy, pół miliona bizantów? A czy ty wiesz, Zuleyka, że mieć pół miliona i nie mieć pół miliona to jest w sumie cały milion?

— Nie dałeś mi dokończyć — Zuleyka zganiła męża surowym spojrzeniem znad okularów. - Mówi dalej prorok: jeszcze lepiej zaś dać ubogiemu ćwierć arbuza. A najlepiej sprawić, by to kto inny dał ubogiemu arbuza. Albowiem zaprawdę powiadam wam, zawsze znajdzie się taki, kto ma arbuza i skłonny jest nim obdzielić ubogiego, jeśli nie ze szlachetności, to z wyrachowania albo dla inszego pozoru.

— Ha! — król Koviru palnął berłem w nocny stolik. - Zaprawdę, łebskim prorokiem był prorok Lebioda! Miast dać, sprawić, by dał ktoś inny? To mi się podoba, oto słowa prawdziwie miodopłynne! Prześledź mądrości owego proroka, ukochana moja Zuleyko. Pewien jestem, że jeszcze odkryjesz wśród nich coś, co pozwoli mi rozwiązać problem Redanii i armii, którą Redania chce zorganizować za moje pieniądze.

Zuleyka kartkowała księgę bardzo długo, nim wreszcie zaczęła czytać.

— Rzekł razu pewnego do proroka Lebiody uczeń jego: naucz mnie, mistrzu, jak mam postąpić? Zapragnął oto bliźni mój mego ulubionego psa. Jeśli oddam ulubieńca, serce pęknie mi z żałości. Jeśli zasię nie oddam, będę nieszczęśliwy, bo skrzywdzę bliźniego odmową. Co czynić? Czy masz, spytał prorok, coś, co kochasz mniej niż psa ulubieńca? Mam, mistrzu, odrzecze uczeń, kota psotnego, szkodnika utrapionego. I w ogóle go nie kocham. I rzekł prorok Lebioda: Weźmij cnego kota psotnego, szkodnika utrapionego, i podaruj go bliźniemu twemu. Podwójnego wonczas zaznasz zasię szczęścia. Kota się pozbędziesz, a bliźniego uradujesz. Albowiem najczęściej tak jest, że bliźni nie podarku pragnie, lecz być obdarowanym.

Esterad milczał czas jakiś, a czoło miał zmarszczone.

— Zuleyka? — zapytał wreszcie. - Czy to był aby ten sam prorok?

— Weźmij onego kota psotnego…

— Słyszałem za pierwszym razem! — wrzasnął król, ale natychmiast się zmitygował.

— Wybacz, najukochańsza. Rzecz w tym, że ja nie bardzo rozumiem, co mają koty do…

Zamilkł. I zamyślił się głęboko.

*****

Po osiemdziesięciu pięciu latach, gdy sytuacja zmieniła się na tyle, by o pewnych sprawach i osobach można już było bezpiecznie mówić, przemówił Guiscard Vermuellen, diuk Creyden, wnuk Esterada Thyssena, syn jego najstarszej córki, Gaudemundy. Diuk Guiscard był sędziwym już starcem, ale wydarzenia, których był świadkiem, pamiętał dobrze. To właśnie diuk Guiscard wyjawił, skąd się wziął milion bizantów, za które Redania wyekwipowała armię konną na wojnę z Nilfgaardem. Milion ów nie pochodził, jak mniemamo, ze skarbca Koviru, lecz ze skarbca hierarchy Novigradu. Esterad Thyssen, zdradził Guiscard, uzyskał novigradzkie pieniądze za udziały w powstających spółkach handlu zamorskiego. Paradoksem było, że owe spółki powstawały przy aktywnej współpracy kupców nilfgaardzkich. Z rewelacji sędziwego diuka wynikało zatem, że sam Nilfgaard — w pewnej mierze — opłacił zorganizowanie redańskiej armii.

— Dziadek — wspominał Guiscard Vermuellen — mówił coś o arbuzach, uśmiechając się szelmowsko. Mówił, że zawsze znajdzie się taki ktoś, kto zechce obdarować biednego, choćby i z wyrachowania. Mówił też, że skoro Nilfgaard sam dokłada się do podnoszenia siły i zdolności bojowej redańskiego wojska, to nie może mieć o to samo pretensji do innych.

— Potem zaś — kontynuował starzec — dziadek wezwał do siebie ojca, który był podówczas szefem wywiadu, i ministra spraw wewnętrznych. Gdy ci dowiedzieli się, jakie rozkazy mają wykonać, wpadli w popłoch. Chodziło bowiem o wypuszczenie z więzień, obozów internowania i zesłań ponad trzech tysięcy ludzi. Ponad setce miały być cofnięte areszty domowe.

— Nie, nie chodziło tylko o bandytów, zwykłych kryminalistów i najemnych kondotierów. Ułaskawienia obejmowały przede wszystkim dysydentów. Byli wśród ułaskawionych poplecznicy obalonego króla Rhyda i ludzie uzurpatora Idiego, zajadli ich partyzanci. I to nie tylko tacy, co popierali gębą: większość siedziała za dywersję, zamachy, rewolty z bronią w ręku. Minister spraw wewnętrznych był przerażony, tato mocno zaniepokojony.

— Dziadek zaś — opowiadał diuk — śmiał się, jakby to był najlepszy żart. A potem powiedział, pamiętam każde słowo, tak: "Szkoda to wielka, panowie, że nie czytujecie do poduszki Dobrej Księgi. Gdybyście czytywali, rozumielibyście idee waszego monarchy. A tak będziecie wykonywali rozkazy, nie rozumiejąc ich. Ale nie martwcie się niepotrzebnie i na zapas, wasz monarcha wie, co czyni. Teraz zaś idźcie i powypuszczajcie wszystkie moje psotne koty, szkodniki utrapione."

— Tak właśnie powiedział: psotne koty, szkodniki. A chodziło, o czym nikt wówczas wiedzieć nie mógł, o późniejszych bohaterów, dowódców okrytych chwałą i sławą. Tymi «kotami» dziadka byli słynni później kondotierzy: Adam «Adieu» Pangratt, Lorenzo Molla, Juan «Frontino» Guttierez… I Julia Abatemarco, która zasłynęła w Redanii jako "Słodka Trzpiotka"… Wy, młodzi, tego nie pamiętacie, ale za moich czasów, gdyśmy bawili się w wojnę, każdy chłopak chciał być «Adieu» Pangrattem, a każda dziewczyna Julią "Słodką Trzpiotką"… A dla dziadka to były psotne koty, he, he.