Ciemność. Wilgoć. Przeraźliwe zimno kamiennych ścian. Zimno żelaza na przegubach rąk, na kostkach nóg. Ból tętniący w zmasakrowanych dłoniach, rwący w zmiażdżonych palcach…
Ciri trzyma ją za rękę. Długi, ciemny korytarz, kamienne kolumny, może posągi… Mrok. W nim szepty, ciche jak szum wiatru.
Drzwi. Nieskończenie wiele drzwi o gigantycznych, ciężkich skrzydłach otwiera się przed nimi bez szmeru.
A na końcu, w nieprzebitej ciemności, takie, które nie otworzą się same. Których otworzyć nie wolno.
Jeżeli się boisz, zawróć.
Nie wolno otworzyć tych drzwi. Ty o tym wiesz.
Wiem.
A jednak prowadzisz mnie tam.
Jeżeli się boisz, zawróć. Jeszcze jest czas, by zawrócić. Jeszcze nie jest za późno.
A ty?
Dla mnie jest.
Pieje kogut Kambi.
Nadszedł Tedd Deireadh.
Aurora borealis.
Świt.
— Yennefer. Zbudź się.
Poderwała głowę. Spojrzała na dłonie. Miała obie. Całe.
— Sigrdrifa? Zasnęłam…
— Chodź.
— Dokąd? — szepnęła. - Dokąd tym razem?
— Słucham? Nie rozumiem cię. Chodź. Musisz to zobaczyć. Coś się stało… Coś dziwnego. Żadna z nas nie wie, jak i czym to wytłumaczyć. A ja się domyślam. Łaska… Spłynęła na ciebie łaska bogini, Yennefer.
— O co chodzi, Sigrdrifo?
— Spójrz.
Spojrzała. I westchnęła głośno.
Brisingamen, święty klejnot Modron Preyji, nie wisiał już na szyi bogini. Leżał u jej stóp.
— Dobrze słyszę? - upewnił się Crach an Craite. - Przenosisz się z twym magicznym warsztatem na Hindarsfjall? Kapłanki udostępnią ci święty brylant? Pozwolą wykorzystać go w twej piekielnej machinie?
— Tak.
— No, no. Yennefer, czy ty się aby nie nawróciłaś? Co się tam wydarzyło, na wyspie?
— Nieważne. Wracam do świątyni i tyle.
— A środki finansowe, o które prosiłaś? Będą potrzebne?
— Raczej tak.
— Seneszal Guthlaf wypełni każde twoje odnośne polecenie. Ale, Yennefer, wydaj te polecenia szybko. Pospiesz się. Odebrałem nowe wieści.
— Cholera, tego się obawiałam. Wiedzą już, gdzie jestem?
— Nie, jeszcze nie wiedzą. Ostrzeżono mnie natomiast, że możesz się pojawić na Skellige i polecono natychmiast uwięzić. Polecono też brać na wyprawach jeńców i dywulgować z nich informacje, choćby nawet strzępki informacji dotyczące ciebie. Twojej bytności w Nilfgaardzie lub w prowincjach. Yennefer, pośpiesz się. Gdyby cię wyśledzili i dopadli tu, na Skellige, znalazłbym się w lekko kłopotliwej sytuacji.
— Zrobię, co w mojej mocy. Także w tym kierunku, by cię nie skompromitować. Nie bój się.
Crach wyszczerzył zęby.
— Powiedziałem: lekko. Ja się ich nie boję. Ani królów, ani czarodziejów. Nic mi nie mogą zrobić, bo jestem im potrzebny, A do tego, by udzielić ci pomocy, byłem zobowiązany przysięgą lenną. Tak, tak, dobrze słyszysz. Formalnie nadal jestem wasalem korony Cintry. A Cirilla ma do tej korony formalne prawa. Reprezentując Cirillę, będąc jej jedyną opiekunką, masz formalne prawo rozkazywać mi, domagać się posłuszeństwa i serwitutów.
— Kazuistyczne sofizmaty.
— No pewnie — parsknął. - Sam to zakrzyknę, wielkim głosem, gdyby mimo wszystko okazało się jednak prawdą, że Emhyr var Emreis zmusił dziewczynę do małżeństwa. Także wtedy, gdyby za pomocą jakichś prawniczych kruczków i zakrętasów wyzuto Ciri z praw do tronu i podstawiono kogoś innego, choćby tego bęcwała Vissegerda. Wtedy bez zwłoki wypowiem posłuszeństwo i przysięgę lenniczą.
— A gdyby — Yennefer zmrużyła oczy — mimo wszystko okazało się, że Ciri nie żyje?
— Ona żyje — rzekł twardo Crach. - Wiem to na pewno.
— Skąd?
— Nie będziesz chciała dać wiary.
— Wypróbuj mnie.
— Krew królowych Cintry — zaczął Crach — przedziwnie związana jest z morzem. Gdy umiera któraś z kobiet tej krwi, morze wpada w istne szaleństwo. Mówi się, że Ard Skellig opłakuje córki Riannon. Bo sztorm jest wtedy tak silny, że bijące od zachodu fale przeciskają się przez szczeliny i jaskinie po strome wschodniej i nagle ze skały tryskają słone ruczaje. A cała wyspa drży. Prosty lud mówi: oto Ard Skellig szlocha. Znowu ktoś umarł. Umarła krew Riannon. Starsza Krew.
Yennefer milczała.
— To nie jest bajka — podjął Crach. - Sam to widziałem, na własne oczy. Trzykrotnie. Po śmierci Adalii Wróżki, po śmierci Calanthe… I po śmierci Pavetty, matki Ciri.
— Pavetta — zauważyła Yennefer — zginęła właśnie w czasie sztormu, trudno więc mówić…
— Pavetta — przerwał Crach, nadal zamyślony — nie zginęła w czasie sztormu. Sztorm zaczął się po jej śmierci, morze jak zwykle zareagowało na zgon kogoś z cintryjskiej krwi. Badałem tę sprawę dostatecznie długo. I jestem pewien swego.
— To znaczy, czego?
— Statek, którym płynęli Pavetta i Duny, przepadł na osławionej Głębi Sedny. Nie był to pierwszy statek, który tam przepadł. Z pewnością wiesz o tym.
— Bajki. Statki ulegają katastrofom, to rzecz raczej naturalna…
— Na Skellige — przerwał dość ostro — wiemy dość o statkach i żegludze, by móc odróżniać katastrofy naturalne od nienaturalnych. Na Głębi Sedny staki giną nienaturalnie. I nieprzypadkowo. To samo dotyczy statku, którym płynęli Pavetta i Duny.
— Nie polemizuję — westchnęła czarodziejka. - Jakie to zresztą ma znaczenie? Po piętnastu bez mała latach?
— Dla mnie ma — zacisnął usta jarl. - Ja wyświetlę tę sprawę. To tylko kwestia czasu. Będę wiedział… Znajdę wyjaśnienia. Znajdę wyjaśnienia wszystkich zagadek. Także tej z czasu rzezi Cintry…
— Jaka to z kolei zagadka?
— Gdy Nilfgaardczycy wdarli się do Cintry — mruknął, patrząc w okno — Calanthe rozkazała tajemnie wywieźć Ciri z miasta. Rzecz w tym, że miasto już płonęło, Czarni byli wszędzie, szansę na wydostanie się z oblężenia były nikłe. Odradzano królowej tę ryzykowną imprezę, sugerowano, by Ciri formalnie kapitulowała przed hetmanami Nilfgaardu, w ten sposób uratuje życie i cintryjską rację stanu. Na płonących ulicach niechybnie i bezsensownie zginie z rąk żołdackiej tłuszczy. A Lwica… Wiesz, co według naocznych świadków odpowiedziała?
— Nie.
— Niech lepiej krew dziewczyny popłynie po bruku Cintry, niż by miała być splugawiona. Splugawiona czym?
— Małżeństwem z cesarzem Emhyrem. Plugawym Nilfgaardczykiem. Jarlu, już późno. Jutro o świcie zaczynam… Będę informować cię o postępach.
— Liczę na to. Dobranoc, Yenna… Hmmm….
— Co, Crach?
— Czy nie miałabyś, hmmm, ochoty…
— Nie, jarlu. Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Dobranoc.
— Proszę, proszę — Crach an Craite przyjrzał się gościowi, przekrzywiwszy głowę. - Triss Merigold we własnej osobie. Cóż za prześliczna suknia. A futro… to szynszyle, prawda? Zapytałbym, cóż to sprowadza cię na Skellige… Gdybym nie wiedział, co cię sprowadza. Ale wiem.
- Świetnie — Triss uśmiechnęła się uwodzicielsko, poprawiła swe piękne kasztanowate włosy. - Świetnie, że wiesz, jarlu. Oszczędzi nam to wstępu i wstępnych wyjaśnień, pozwoli przejść od razu do rzeczy.
— Do jakich rzeczy? — Crach skrzyżował ręce na piersi i zmierzył czarodziejkę zimnym wzrokiem. - Cóż to mielibyśmy poprzedzać wstępami, na jakież to wyjaśnienia liczysz? Kogo ty reprezentujesz, Triss? W czyim imieniu przybywasz? Król Foltest, któremu służyłaś, podziękował ci za służbę banicją. Choć w niczym nie zawiniłaś, wygnał cię z Temerii. Wzięła cię, jak słyszałem, pod skrzydła Filippa Eilhart, obecnie wraz z Dijkstrą sprawująca w Redanii faktyczne rządy. Jak widzę, odwdzięczasz się za azyl, jak możesz najlepiej. Nie wahasz się nawet podejmować roli tajnego agenta do tropienia twej byłej przyjaciółki.
— Obrażasz mnie, jarlu.
— Uniżenie przepraszam. Jeśli się pomyliłem. Pomyliłem się?
Milczeli długo, mierżąc się nieufnym wzrokiem. Wreszcie Triss żachnęła się, zaklęła, tupnęła obcasikiem.
— Ach, do diabła! Przestańmy wodzić się wzajem za nosy! Jakie teraz ma znaczenie, kto komu służy, kto z kim trzyma, kto komu dochowuje wiary i z jakich motywacji? Yennefer nie żyje. Nadal nie wiadomo, gdzie i w czyjej mocy jest Ciri… Jaki sens ma ta zabawa w sekrety? Nie przypłynęłam tu jako szpieg, Crach. Przybyłam tu z własnej inicjatywy, jako osoba prywatna. Powodowana troską o Ciri.
— Wszyscy troszczą się o Ciri. Ma dziewczyna szczęście.
Oczy Triss zabłysły.
— Nie drwiłabym z tego. Na twoim miejscu zwłaszcza.
— Wybacz.
Milczeli, patrząc w okno, na czerwone słońce zachodzące za lesiste szczyty Spikeroog.
— Triss Merigold.
— Słucham, jarlu.
— Zapraszam cię na kolację. Aha, kucharz kazał zapytać, czy wszystkie czarodziejki gardzą dobrze przyrządzonymi owocami morza?
Triss nie gardziła owocami morza. Przeciwnie, zjadła ich dwa razy więcej, niż zamierzała i teraz zaczęła się obawiać o talię — o te dwadzieścia dwa cale, z których była tak dumna. Postanowiła wspomóc trawienie białym winem, słynnym Est Est z Toussaint. Podobnie jak Crach, piła je z rogu.
— Tak więc — podjęła rozmowę — Yennefer zjawiła się tu dziewiętnastego sierpnia, spektakulamie spadając z nieba w rybackie sieci. Ty jako wierny lennik Cintry, udzieliłeś jej azylu. Pomogłeś zbudować megaskop… Z kim i o czym rozmawiała, oczywiście nie wiesz.