Выбрать главу

Boreas Mun węszył, Dacre Silifant i Ola Harsheim próbowali przekupstwa, Til Echrade elfiej magii, ja czujniłam i słuchałam myśli, ale nie na wiele się to zdało. Dowiedzieliśmy się aby tego, że Bonhart wyjechał z miasta południową bramą. A zanim wyjechał…

W Claremont była świątynka malutka, z modrzewiami. Przy południowej bramie, przy placyku targowym. Przed odjazdem z Claremont Bonhart na tym placyku, przed tą świątynką, skatował Falkę harapem. Na oczach wszystkich, także kapłanów z tej świątynki. Wykrzykiwał, że udowodni jej, kto jest jej panem i władcą. Że oto ćwiczy ją batogiem, jak chce, a jak zechce, to zaćwiczy na śmierć, bo nikt się za nią nie ujmie, nikt nie da pomocy — ani ludzie, ani bogowie.

Młodsza Scarra wyglądała oknem, wisząc uczepiona krat. Starsza wyjadała kaszę z miski. Kohut wziął taboret, położył się i nakrył kocem.

Rozległ się dzwon z kordegardy, wartownicy okrzyknęli się na murach…

Kenna obróciła się twarzą ku ścianie.

Kilka dni później spotkaliśmy się, pomyślała. Ja i Bonhart. Twarzą w twarz. Patrzyłam w jego nieludzkie, rybie oczy, o tym jednym myśląc — jak tę dziewczynę bił. I w myśli mu zajrzałam… Na moment. A było to tak, jakbym głowę wsadziła w rozgrzebaną mogiłę…

To było w Ekwinokcjum.

A w przeddzień, dwudziestego drugiego września, zorientowałam się, że wkręcił się między nas niewidymka.

*****

Stefan Skellen, koroner cesarski, wysłuchał, nie przerywając. Ale Kenna widziała, jak zmienia mu się twarz.

— Powtórz, Selborne — wycedził. - Powtórz, bo nie wierzę własnym uszom.

— Ostrożnie, panie koroner — mruknęła. - Udawajcie gniewnego… Że niby ja do was z prośbą, a wy nie pozwalacie… Dla pozoru, znaczy. Ja nie mylę się, pewna jestem. Od dwóch dni kręci się przy nas jakiś niewidymka. Niewidzialny szpieg.

Puszczyk, trzeba było mu to przyznać, był bystry, łapał w lot.

— Nie, Selborne, odmawiam — rzekł głośno, ale unikając aktorskiej przesady tak w tonie, jak i w minie. - Dyscyplina obowiązuje wszystkich. Nie ma wyjątków. Nie wyrażam zgody!

— Raczcież chociaż wysłuchać, panie koroner — Kenna nie miała talentu Puszczyka, nie uniknęła sztuczności, ale w odgrywanej scence sztuczność i zakłopotanie petentki były do przyjęcia. - Raczcież chociaż wysłuchać..

— Mów, Selborne. Byle krótko i zwięźle!

— Szpieguje nas od dwóch dni — wymruczała, udając, że uniżenie wykłada swe racje. - Od Claremont. Musi jedzie za nami tajnie, a na biwakach przychodzi, niewidzialny, kręci się wśród ludzi, słucha.

— Słucha, szpieg cholerny — Skellen nie musiał udawać surowego i rozgniewanego, w jego głosie wręcz wibrowała wściekłość. - Jak go wykryłaś?

— Jakeście przedwczoraj przed karczmą wydawali rozkazy panu Silifantowi, kocur, co na ławie spał, zasyczał i uszy położył. Podejrzane mi się to zdało, bo nikogo nie było w tej strome… A potem coś wyczujniłam, myśl jakby, obcą myśl i wolę. Gdy dookoła same swojskie myśli, zwyczajne, to dla mnie taka obca myśl, panie koroner, to jakby kto krzyknął głośno… Zaczęłam baczyć, mocno, w dwójnasób, i wyczuwam go.

— Możesz go zawsze wyczuć?

— Nie. Nie zawsze. Ma jakąś magiczną ochronę. Czuję go tylko z bardzo bliska, a i to nie za każdym razem. Dlatego trza dawać pozór, bo nie wiadomo, czy akurat nie kryje się w pobliżu.

— Byle go nie spłoszyć — wycedził Puszczyk. - Byle go nie spłoszyć… Ja go chcę żywym, Selbome. Co proponujesz?

— Zrobimy go na pieroga.

— Na pieroga?

— Ciszej, panie koroner.

— Ale… Ach, nieważne. Dobra. Daję ci wolną rękę.

— Jutro sprawcie, byśmy stanęli w jakiejś wsi na kwaterę. Ja już resztę załatwię. A teraz dla pozoru zburczcie mnie srogo, a ja odejdę.

— Nijak mi burczeć — uśmiechnął się do niej oczami i mrugnął lekko, natychmiast przybierając nadętą minę surowego dowódcy. - Bo zadowolony jestem z pani, pani Selborne.

Powiedział «pani». Pani Selbome. Jak do oficera.

Mrugnął znowu.

— Nie! — powiedział i machnął ręką, wybornie grając swą rolę. - Prośbie odmawiam! Odmaszerować!

— Tak jest, panie koroner.

Następnego dnia, późnym popołudniem, Skellen zarządził postój w wiosce nad rzeką Lete. Wieś była bogata, otoczona palisadą, wjeżdżało się przez elegancki kołowrót ze świeżych sosnowych belek. Nazywała się ta wieś Goworożec — a brała się ta nazwa od malej kamiennej kapliczki, w której stała wykonana ze słomy kukiełka przedstawiająca jednorożca.

Pamiętam, przypomniała sobie Kenna, jak rechotaliśmy z tego słomianego bożka, a sołtys z poważną miną wyjaśniał, że opiekujący się wsią święty goworożec był przed laty złoty, potem był srebrny, był miedziany, było kilka wersji kościanych i kilka ze szlachetnego drewna. Ale wszystkie rabowali i kradli. Przyjeżdżali z daleka, by zrabować albo ukraść. Dopiero od kiedy goworożec słomiany, jest spokój.

Rozłożyliśmy się we wsi obozem. Skellen, jak było umówione, zajął świetlicę.

Po niecałej godzinie zrobiliśmy niewidzialnego szpiega na pieroga. Klasycznym, podręcznikowym sposobem.

*****

— Proszę podejść — polecił głośno Puszczyk. - Proszę podejść i rzucić okiem na ten dokument… Zaraz? Czy wszyscy już są? Żebym nie musiał dwa razy tłumaczyć.

Ola Harsheim, który właśnie upił ze skopka nieco rozcieńczonej zsiadłym mlekiem śmietany, oblizał wargi ze śmietanowych wąsów, odstawił naczynie, rozejrzał się, policzył. Dacre Silifant, Bert Brigden, Neratin Ceka, Ta Echrade, Joanną, Selborne…

— Nie ma Dufficeya.

— Wołać.

— Kriel! Duffi Kriel! Do dowódcy na odprawę! Po ważne rozkazy! Biegiem!

Dufficey Kriel, zdyszany, wbiegł do izby.

— Wszyscy są, panie koroner — zameldował Ola Harsheim.

— Zostawcie okno otwarte. Śmierdzi tu czosnkiem, że zdechnąć można. Drzwi też otwórzcie, zróbcie przeciąg.

Brigden i Kriel posłusznie otworzyli okno i drzwi. Kenna zaś po raz kolejny stwierdziła, że z Puszczyka byłby naprawdę świetny aktor.

— Proszę podejść, panowie. Otrzymałem od cesarza ten oto dokument, tajny i niezwykłej wagi. Proszę o uwagę…

— Teraz! — wrzasnęła Kenna, wysyłając silny kierunkowy impuls, który oddziaływaniem na zmysły równoważny był bliskiemu uderzeniu pioruna.

Ola Harsheim i Dacre Silifant chwycili skopki i równocześnie chlusnęli śmietaną we wskazywanym przez Kennę kierunku. Til Echrade zamaszyście sypnął skrywanym pod stołem korcem mąki. Na podłodze izby zmaterializował się śmietanowo-mączny kształt, początkowo bezforemny. Ale Bert Brigden czuwał. Bezbłędnie oceniwszy, gdzie może być głowa pieroga, z całej siły przydzwonił w tę głowę żeliwną patelnią.

Potem wszyscy rzucili się na oblepionego śmietaną i mąką szpiega, zdarli mu z głowy czapkę-niewidkę, chwycili za ręce i nogi. Przewróciwszy stół blatem do dołu, przykrępowali kończyny pojmanego do stołowych nóg. Ściągnęli mu buty i onuce, jedną z onuc wtłoczyli w rozwarte do krzyku usta.

Aby uwieńczyć dzieło, Dufficey Kriel z rozmachem kopnął pojmanego w żebra, a pozostali z zadowoleniem przyjrzeli się, jak kopniętemu oczy wylazły na wierzch.

— Piękna robota — ocenił Puszczyk, który przez cały, niebywale krótki czas zajścia nie poruszył się, stojąc ze skrzyżowanymi na piersi rękami.

— Brawo, Gratuluję. Przede wszystkim pani, pani Selborne.

Cholera, pomyślała Kenna. Jak tak dalej pójdzie, naprawdę gotowam zostać oficerem.

— Panie Brigden — powiedzial chłodno Stefan Skellen, stając nad rozkrzyżowanym między stołowymi nogami jeńcem — proszę włożyć żelaza w węgle. Panie Echrade, proszę dopilnować, by w pobliżu świetlicy nie kręciły się dzieci.

Pochylił się, zajrzał związanemu w oczy.

— Dawno się nie pokazywałeś, Rience — powiedział. - Już się zaczynałem martwić, że spotkało cię jakieś nieszczęście.

*****

Uderzył dzwon kordegardy, sygnał zmiany warty. Siostry Scarra chrapały melodyjnie. Kohut mlaskał przez sen, obejmując taboret.

Grał zucha, przypomniała sobie Kenna, udawał odważnego ten cały Rience. Czarownik Rience zrobiony na pieroga i przywiązany do stołowych nóg z gołymi piętami w górze. Grał zucha, ale nie oszukał nikogo, a mnie już najmniej. Puszczyk uprzedził, że to czarownik, mieszałam mu więc myśli, by nie mógł czarować ani wzywać magicznej pomocy. Przy okazji czytałam go. Bronił dostępu, ale gdy poniuchał dymu węgli paleniska, w którym rozgrzewały się żelaza, jego magiczne ochrony i blokady puściły na wszystkich szwach jak stare gacie, a ja mogłam go czytać podług woli. Jego myśli niczym nie różniły się od myśli innych, których czytałam w takich samych sytuacjach. Myśli ludzi, których za chwilę będą torturować. Myśli rozpierzchłe, rozdygotane, pełne strachu i rozpaczy. Myśli zimne, oślizgłe, mokre i cuchnące. Jak wnętrzności trupa.

Mimo tego, gdy wyciągnięto mu knebel, czarownik Rience próbował udawać zucha.

*****

— No, dobra, Skellen! Złapaliście mnie, wasza wzięła! Gratuluję. Niski pokłon przed techniką, fachowością i profesjonalizmem. Świetnie wyszkoleni ludzie, pozazdrościć. A teraz proszę mnie uwolnić z tej niewygodnej pozycji.