Выбрать главу
*****

Nie wiem, co robić. Skellen mówił: "pani Selborne". Jak do oficera. Komu służę? Jemu? Cesarzowi? Cesarstwu?

A skąd mnie to wiedzieć?

Kenna odepchnęła się plecami od węgła chałupy, machnięciem witki i groźnym pomrukiem przepędziła wiejskie dzieciaki, ciekawie przyglądające się siedzącej pod słupem Falce.

Oj, w ładną kabałę się wpakowałam. Oj, zapachniało w powietrzu stryczkiem. I końskim gównem na placu Tysiąclecia.

Nie wiem, czym to się skończy, pomyślała Kenna. Ale muszę w nią wejść. W tę Falkę. Choć przez chwilę poczuć jej myśli. Wiedzieć to, co ona.

Zrozumieć.

*****

— Zbliżyła się — powiedziała Ciri, głaszcząc kota. - Była wysoka, zadbana, bardzo różniąca się od reszty tej zgrai… Nawet na swój sposób ładna. I wzbudzała szacunek. Ci dwaj, którzy mnie pilnowali, wulgarne prostaki, przestali kląć, gdy podeszła.

Vysogota milczał.

— Ona zaś — ciągnęła Ciri — pochyliła się, spojrzała mi w oczy. Od razu poczułam coś… Coś dziwnego… Coś mi tak jakby chrupnęło z tyłu głowy, zabolało. Zaszumiało w uszach. W oczach zrobiło się na moment bardzo jasno… Coś we mnie weszło, obrzydliwie i ośliźle… Ja to znałam. Yennefer pokazywała mi w świątyni… Ale tej kobiecie nie chciałam na to pozwolić… Więc zwyczajnie odepchnęłam to coś, czym mnie penetrowała, odepchnęłam i wyrzuciłam z siebie, z całą mocą, na jaką było mnie stać. A wysoka kobieta wygięła się i zachwiała, jakby dostała pięścią, zrobiła dwa kroki do tyłu… I krew rzuciła się jej z nosa. Z obu dziurek.

Vysogota milczał.

— A ja — Ciri podniosła głowę — zrozumiałam, co się stało. Nagle poczułam w sobie Siłę. Utraciłam ją tam, na pustyni Korath, wyrzekłam się. Nie mogłam później czerpać, nie mogłam korzystać. A ona, ta kobieta, dała mi Siłę, wręcz wepchnęła mi broń do ręki. To była moja szansa.

*****

Kenna zatoczyła się i ciężko usiadła na piasku, kiwając się i macając grunt jak pijana. Krew lała się jej z nosa na usta i podbródek.

— Co jest… — Andres Viemy zerwał się, ale nagle chwycił się oburącz za głowę, otworzył usta, z ust wydobył się skrzek. Szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w Stigwarda, ale z nosa i uszu pirata też już ciekła krew, a oczy zachodziły mgłą. Andres upadł na kolana, patrząc na Neratina Cekę, stojącego z boku i przyglądającego się spokojnie.

— Nera… tin… Pomóż…

Ceka nie poruszył się. Patrzył na dziewczynę. Ta obróciła na niego oczy, a on zachwiał się.

— Nie trzeba — uprzedził szybko. - Jestem po twojej stronie. Chcę ci pomóc. Daj, przetnę ci więzy… Masz nóż, sama rozetnij obrożę. Ja przyprowadzę konie.

— Ceka… — wydusił ze zdławionej krtani Andres Vierny. - Ty zdraj…

Dziewczyna uderzyła go wzrokiem, a on padł na leżącego bez ruchu Stigwarda i zwinął się w pozycję płodu. Kenna nadal nie mogła wstać. Krew gęstymi kroplami kapała jej na pierś i brzuch.

— Alarm! — wrzasnęła nagle wychodząca zza chałup Chloe Stitz, upuszczając baranie żebro. - Alaaaaarm! Silifant! Skellen! Dziewczyna ucieka!

Ciri już była w siodle. W ręku miała miecz.

— Yaaaaaa, Kelpie!

— Alaaaaaaarm!

Kenna drapała piasek. Nie mogła wstać. Nogi w ogóle jej nie słuchały, były jak z drewna. Psioniczka, pomyślała. Trafiłam na superpsioniczkę. Dziewczyna jest z dziesięć razy silniejsza ode mnie… Dobrze, że nie zabiła… Jakim cudem ciągle jestem przytomna?

Od strony chałup biegła już kupa, na jej czele Ola Harsheim, Bert Brigden i Til Echrade, spieszyli też na majdan strażnicy spod kołowrotu, Dacre Silifant, Boreas Mun. Ciri zawróciła, wrzasnęła, pocwałowała w stronę rzeki. Ale i stamtąd już biegli uzbrojeni ludzie.

Skellen i Bonhart wypadli ze świetlicy. Bonhart miał w ręku miecz. Neratin Ceka krzyknął, najechał na nich koniem i obu obalił. Potem wprost z siodła rzucił się na Bonharta i przygniótł go do ziemi. Rience wypadł na próg i patrzył ogłupiały.

- Łapać ją! - ryknął Skellen, zrywając się z ziemi. - Łapać albo zabić!

- Żywą! - zawył Rience. - Żyyyyywą!

Kenna widziała, jak Ciri została odpędzona od nadrzecznej palisady, jak zawróciła karą klacz i pomknęła w stronę kołowrotu. Widziała, jak Kabernik Turent doskoczył i chciał zwlec ją z siodła, widziała, jak błysnął miecz, widziała, jak z szyi Turenta siknęła karminowa struga. Dede Vargas i Fripp Młodszy też to widzieli. Nie zdecydowali się zastąpić dziewczynie drogi, zemknęli między chałupy.

Bonhart zerwał się, uderzeniem głowicą miecza odepchnął od siebie Neratina Cekę i ciął strasznie, skośnie przez pierś. I natychmiast skoczył za Ciri. Rozpłatany i broczący krwią Neratin zdołał go jeszcze chwycić za nogi, puścił dopiero przybity sztychem do piasku. Ale tych kilku sekund zwłoki było dość.

Dziewczyna spięła klacz, uchodząc przed Silifantem i Munem. Skellen chyłkiem, jak wilk, zabiegł z lewej, machnął ręką. Kenna widziała, jak coś zalśniło w locie, widziała, jak dziewczyna targnęła się i zachwiała w siodle, a z twarzy fontanną buchnęła jej krew. Odchyliła się w tył tak, że przez chwilę leżała plecami na zadzie klaczy. Ale nie spadła, wyprostowała się, utrzymała na kulbace, przywierając do końskiej szyi. Kara klacz roztrąciła zbrojnych i gnała wprost na kołowrót. Za nią biegł Mun, Silifant i Chloe Stitz z kuszą.

— Nie przeskoczy! Mamy ją! - wrzasnął triumfalnie Mun. - Siedmiu stóp nie weźmie żaden koń!

— Nie strzelaj, Chloe!

Chloe Stitz nie dosłyszała w ogólnym wrzasku. Zatrzymała się. Przyłożyła kuszę do policzka. Powszechnie wiedziano, że Chloe nie chybia nigdy.

— Trup! — krzyknęła. - Trup!

Kenna widziała, jak nieznany jej z imienia niski mężczyzna podbiegł, podniósł kuszę i z bliska strzelił Chloe w plecy. Bełt przeszedł na wylot w eksplozji krwi. Chloe padła bez jęku.

Kara klacz docwałowała do kołowrotu, cofnęła lekko głowę. I skoczyła. Wzbiła się i wręcz wspięta na bramę, wdzięcznie podgiąwszy przednie nogi przewinęła się po niej jak czarna jedwabna wstęga. Zebrane razem tylne kopyta nawet nie musnęły górnej belki.

— Bogowie! — krzyknął Dacre Silifant. - Bogowie, cóż to za koń! Wart swej wagi w złocie!

— Klacz dla tego, kto ją złapie! — krzyknął Skellen. - Na koń! Na koń i gonić!

Przez otwarty wreszcie kołowrót pogalopowała pogoń wzbijając kurz. Przed wszystkimi, na czele, cwałowali Bonhart i Boreas Mun.

Kenna wstała z wysiłkiem. I natychmiast zatoczyła się i ciężko siadła na piasku. W nogach boleśnie mrowiło.

Kabernik Turent nie poruszał się, leżał w czerwonej kałuży z szeroko rozrzuconymi rękami i nogami. Andres Vierny usiłował podnieść wciąż nieprzytomnego Stigwarda.

Skurczona na piasku Chloe Stitz wydawała się maleńka jak dziecko.

Ola Harsheim i Bert Brigden przywlekli przed Skellena niskiego mężczyznę, tego, który zabił Chloe. Puszczyk dyszał. I aż dygotał z wściekłości. Z przewieszonego przez pierś bandolieru wyjął drugą stalową gwiazdę, taką samą, jaką przed chwilą zranił w twarz dziewczynę.

— Niech cię piekło pochłonie, Skellen — powiedział niski mężczyzna. Kenna przypomniała sobie jego nazwisko. Mekesser. Jediah Mekesser. Gemmerczyk. Poznała go w Rocayne.

Puszczyk zgarbił się, gwałtownie machnął ręką. Sześciozębna gwiazda zawyła w powietrzu i głęboko wbiła się w twarz Mekessera, między oko a nos. Trafiony nawet nie krzyknął, zaczął tylko silnie i spazmatycznie dygotać w uścisku Harsheima i Brigdena. Dygotał długo, a zęby wyszczerzył tak upiornie, że wszyscy odwrócili głowy. Wszyscy oprócz Puszczyka.

— Wyrwij z niego mój orion, Ola — powiedział Stefan Skellen, gdy wreszcie trup bezwładnie obwisł w trzymających go ramionach. - I zakopcie to ścierwo w gnoju, razem z tym drugim ścierwem, z tym hermafrodytą. Żeby śladu po obu parszywych zdrajcach nie zostało.

Nagle zawył wicher, napłynęły chmury. Nagle zrobiło się mroczno.

*****

Straże wołały na murach cytadeli. Siostry Scarra chrapały w duecie. Kohut głośno sikał do pustego kibla.

Kenna podciągnęła koc pod brodę. Wspominała.

*****

Nie dogonili dziewczyny. Znikła. Po prostu znikła. Boreas Mun — niebywałe — zgubił ślad karej klaczy po jakichś trzech milach. Nagle, bez ostrzeżenia zrobiło się ciemno, wicher przygiął drzewa niemal do ziemi. Lunął deszcz, ba, huknęły nawet gromy, zaświeciły błyskawice.

Bonhart nie darował. Wrócili do Goworożca. Wrzeszczeli na siebie, wszyscy, jeden przez drugiego i jeden na drugiego: Bonhart, Puszczyk, Rience i ten czwarty, zagadkowy, nieludzki, skrzeczący głos. Potem podnieśli na siodła całą hanzę, prócz tych, którzy — tak jak ja — nie byli w stanie jechać. Skrzyknęli chłopów z pochodniami, pognali w lasy. Wrócili nad ranem.

Wrócili z niczym. Jeśli nie liczyć zgrozy, którą mieli w oczach.

Gadki, przypomniała sobie Kenna, zaczęły się dopiero po kilku dniach. Początkowo wszyscy zbyt bali się Puszczyka i Bonharta. Ci byli tak wściekli, że lepiej było nie leźć im w oczy. Za jakieś niebaczne słowo nawet Bert Brigden, oficer, wziął przez łeb trzonkiem nahaja.

Ale potem gadano o tym, co działo się wówczas, podczas pościgu. O malutkim słomianym jednorożcu z kapliczki, który nagle urósł do rozmiarów smoka i spłoszył konie tak, że jeźdźcy pospadali, cudem jedynie nie łamiąc karków. O cwałującej po niebie kawalkadzie ognistookich widm na szkieletach koni wiedzionej przez straszliwego króla-kościotrupa rozkazującego swym sługom-upiorom zacierać ślady kopyt czarnej klaczy postrzępionymi płaszczami. O makabrycznym chórze lelków kozodojów, wołających: "Liiik-worrr z krwi, liiik-worr z krwi!" O budzącym zgrozę wyciu upiornej beann'shie, zwiastunki śmierci…