Выбрать главу
***

Przeżyłem. Lekarze uratowali mi życie. Osobiście uważam, że to głupota wkładać tyle wysiłku w leczenie człowieka, którego prawdopodobnie i tak skażą na śmierć. Jestem zmęczony, a Rój znowu mieszka w mojej głowie. Nie dbam o to, czy mnie zabiją, czy na zawsze zamkną w wariatkowie. Tak czy inaczej, przepadłem. Jestem naprawdę potępiony, zawiodłem Boga, nie skorzystałem z Jego wspaniałomyślnej szansy. Nie potrafiłem nawet wytrwać przy jednym zdaniu na własny temat, doznałem objawienia, w które nie umiałem uwierzyć. Jakie ma znaczenie, co ze mną zrobią i ile czasu mi zostało, skoro i tak piekło czeka na mnie z rozwartymi ramionami? Czym jest te marne parę lat w obliczu wieczności? Poczytajcie sobie Pismo, może znajdziecie lepszą odpowiedź niż ja. Boję się tylko jednego. Że skazałem na podobny los Tabitę. To jedyna rzecz, o którą potrafię jeszcze błagać Boga. Żeby wybaczył jej to, co zrobi w przyszłości, to, przed czym nie udało mi się jej uchronić.

Posłuchajcie mnie jeszcze przez chwilę, to bardzo ważne. Każdy z was może się niedługo obudzić z przeświadczeniem, że ma na imię Adriel i jest posłańcem śmierci. Każdy może usłyszeć, jak w jego głowie śpiewa Rój – Anioł Przemocy.

Pamiętajcie, jeśli kiedykolwiek poczujecie zapach rdzy, wanilii i gorzkich migdałów, nie wahajcie się ani sekundy. Rozpoznacie bezbłędnie ten zapach, jestem pewien, tak samo jak nimb wokół głowy, lśniący niby perłowa mgła. Wiem, że odszukacie pozostałych naznaczonych. Proszę, nie wahajcie się! Dla waszego własnego dobra…

1999

Diorama

„Diorama" to opowieść o marzeniach. I o tym, że nie zawsze należy desperacko dążyć do ich spełnienia. Czasem ktoś mądrzejszy od nas, ktoś, kto patrzy z góry, nie dopuszcza do spełnienia szalonych pragnień. 1 dobrze.

Jest to też historia o smutku. Mam nadzieję, że nie okazała się zbyt depresyjna.

Diorama – obraz namalowany na przejrzystej tkaninie, umieszczony w skrzyni. Oświetlony z różnych stron stwarza wrażenie rzeczywistości.

Malowidło połączone z makietą plastyczną i rekwizytami podobnie jak panorama.

»Już nigdy losy nieżyczliwe nie odbiorą mi tego, co dal czas miniony«.

Petroniusz

Diorama

Dzień dobry, Alicjo!

Jak zwykle zjawił się niepostrzeżenie. Nigdy nie umiała powiedzieć, kiedy przyjdzie. Ani skąd.

Wsunęła ręce do kieszeni kurtki. Od morza wiał silny wiatr, przesycony wilgocią i chłodem. Kryształki soli osiadały na wargach Alicji – słonawy, srebrny błyszczyk. Dotykały jej twarzy niby badawcze rączki. Rozległa płachta morza falowała ciężkim oddechem.

Alicja nie miała ochoty odpowiadać na powitanie Szczura. Szła powoli wzdłuż samej linii wody, kapryśnie wyrysowanej wciąż w inny wzór przez ataki i ucieczki fal. Zastanawiała się, dlaczego Szczur najczęściej pojawiał się wtedy, gdy wolała być sama, natomiast nigdy, kiedy go potrzebowała. Fale przewracały się na grzbiety i ślizgały się po piasku, sięgając nóg Alicji, której buty i tak dawno już były mokre. Szczur dreptał obok niej, podobny do dużego psa z dziwacznym łysym ogonem. Miał przemoczone futro, posklejane od soli i wilgoci.

– Narysowałaś znaki? – spytał.

– Tak.

– No i co? – W zwróconych na nią dwóch czarnych paciorkach oczu błysnęło zainteresowanie.

– Och, nic. Po prostu je narysowałam.

– Dziś jest wyjątkowo dobry dzień na znaki – powiedział poważnie Szczur. – Narysowałaś je patykiem na piasku?

– Muszlą. Czy to istotne? – Wzruszyła ramionami. – Fale je zmyły.

– Wszystko jest istotne – burknął Szczur.

Milczała. Była przyzwyczajona do podobnych frazesów. Szczur ją irytował. Nie lubiła przyznawać przed samą sobą, że go potrzebuje. Starała się zepchnąć głęboko w niepamięć te wstrętne kłaki przerażenia, jakie lepiły się do niej, tłuste i dławiące, kiedy przez dłuższy czas nie słyszała chrobotu łapek i cichego pochrząkiwania Szczura.

Teraz zatrzymał się i przysiadł na piasku, wobec czego Alicja, wciąż milcząca, z pięściami wbitymi w kieszenie, przystanęła także. Jednak chciała porozmawiać. Potrzeba usłyszenia innego głosu niż własny i wymiany jakichkolwiek uwag, choćby tylko z gryzoniem, była silniejsza niż niechęć.

Zresztą Szczur nie życzył jej źle. Tyle wiedziała na pewno.

– Alicjo, nie złość się. Bez sensu tracisz energię. Powtarzam ci bez końca, że trzeba wierzyć. Pragnienie, rozumiesz? Wytrwałe i zogniskowane. Jeśli nie wierzysz w możliwość zaistnienia tego, czego pragniesz, tylko rozpraszasz energię.

Spojrzał na nią ze smutkiem. Przez chwilę odniosła wrażenie, że Szczur martwi się o nią. Jego oczy były głębokie jak kosmos.

– Nie zawsze to, co dobre, objawia się w sposób, który nam odpowiada lub który… hm, zwykliśmy uważać za dobry. Nie zawsze też dobro, którego pragniemy, realizuje się w sposób, jakiego oczekujemy. Ale bezsprzecznie dobrem pozostaje, nawet jeśli pozornie wygląda inaczej, niż przypuszczaliśmy, a nawet drastycznie. Pamiętaj, że w końcu przynosi dokładnie to, o co prosiliśmy. Pozostaje tylko, rzecz jasna, kwestia ceny…

– Płacę na kredyt czy gotówką? – parsknęła Alicja.

– Tu działa system przedpłat – rzekł poważnie Szczur. – Jedyny, który się tu jako tako sprawdza.

– Nie wdawajmy się znowu w te jałowe dyskusje! Nie mam ochoty.

– Ja jednak sądzę, że powinnaś. Widziałaś coś?

Skurcz przebiegł po twarzy Alicji.

– To samo co zwykle – szepnęła. – Jak długo to jeszcze potrwa?

– Powiedz mi, czego pragniesz, Alicjo? – spytał niespodziewanie Szczur.

Zacisnęła ze złością usta. Oczywiście! Garść frazesów i czczych obietnic. Pytania retoryczne, parabole, stroszenie wąsów i mrużenie ślepiów.

Kopnęła leżącą u stóp muszelkę, która potoczywszy się po piasku, wpadła do wody. Plusk.

– Doskonale wiesz czego!

– I dostaniesz to – mruknął. – Tak czy inaczej.

Oczy dziewczyny zwilgotniały. Starała się powstrzymać szloch, ale łzy drapały jej zamknięte powieki, chrobotały w gardle. Płakała bezgłośnie. Nie chciała, żeby to widział, więc niemal biegiem ruszyła przed siebie, rozchlapując wodę, jak niezgrabna tancerka balansująca na linii kreślonej przez fale. Wiatr pachnący solą i morzem rozwiewał jej włosy.

Szczur odprowadzał ją wzrokiem. Po chwili westchnął głęboko i odszedł w przeciwną stronę.

***

Brzdęk, brzdęk. Słowa mają czasem blaszane brzmienie. Ciężkie bryły metalu padają na podłogę w obłoku opiłków.

– Ty draniu! Parszywy bezduszny skurwielu! Nienawidzę cię!

Trzy głębokie bruzdy w podłodze, tuż obok czubków jego butów. W nich zaryte trzy ciężkie kowadła.

– Jesteś jak zaraza! Zatruwasz wszystko, czego się tkniesz! Niczego, słyszysz, niczego w tobie nie ma! Jesteś trupem! Niszczysz siebie? Diabli z tym! Ale oprócz tego niszczysz też mnie!

Kilka poszarpanych kawałków blachy, coś niby nożyce i toporek do mięsa. Wszystko to leży wokół niego – ciężkie, ostre słowa.

– Ty mnie zabijasz! Tyle razy ci wybaczałam! Wszystko dla ciebie poświęcałam, ale teraz już koniec! Rozumiesz?! Nigdy więcej!!! Jak cię można kochać, szmato? Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek widziała cię trzeźwego! Zdychaj beze mnie. Nie ma cię, koniec. Nie ma tych zmarnowanych lat. Wymazuję cię z życia, ze świadomości, z pamięci! Nie pozwolę ci mnie zniszczyć!

Bardzo dużo odłamków. Zardzewiałe, poskręcane blachy bez kształtu, o ostrych kantach. Wszystkie wbijały się głęboko w podłogę dokoła niego. Tak. Tylko najpierw się o niego obijały. Niektóre przechodziły na wylot i znaczyły swój ślad z tyłu, za jego plecami. Nie sposób było odmówić Laurze celności. Nigdy. Teraz płakała. Miotała się po domu w przypływie nienawiści i rozpaczy. Wszędzie na podłodze i meblach leżały jej porozrzucane rzeczy. Wszędzie na podłodze i meblach leżały zakrwawione słowa. Tam, gdzie stał, kałuża krwi była tak duża, że bał się, żeby Laura się na niej nie pośliznęła. Obserwował, jak nieporadnie wpycha ubrania do walizek, porzuca nagle jedną torbę, żeby gorączkowo szamotać się z inną, zapłakana i rozdygotana.

Przymknął oczy. Żeby tylko nie pośliznęła się na krwi. Laura w tym obłędnym tańcu z tysiącami różnych mulet i on, zdychający Minotaur.

Znieruchomiała naraz pośrodku pokoju, potoczyła rozgorączkowanym wzrokiem wokoło. Jej oczy zatrzymały się na jego twarzy. Nagły błysk, jakby dopiero teraz go poznała.

– Czemu tak stoisz?! – krzyknęła wysokim, histerycznym głosem. Wydawało mu się, że boi się jego bezruchu. A on był tak słaby, że po prostu nie mógł się poruszyć.

– Odezwij się! Zdobądź się na cokolwiek! Znowu jesteś tak nawalony, że nic do ciebie nie dociera?! Rzucam cię, rozumiesz? Odchodzę!

Nawet nie zauważył, kiedy znalazła się obok niego. Chciał jej powiedzieć, żeby uważała na kałużę, ale jakoś nie mógł zebrać myśli w zdanie. Trzymała go za koszulę na piersi i szarpała. Nie miała szansy nim potrząsnąć, był więcej niż o głowę wyższy. Sięgała mu zaledwie do ramion. Jej palce zaciskały się i rozluźniały spazmatycznie. Czuł, jak jej paznokcie wbijają mu się w skórę. Patrzyła na niego oczami pełnymi lęku, jakby przestraszona własną agresją. Wydawało się, że wisi na nim, szukając oparcia, tylko jej drgające paznokcie zostawiały brzydkie czerwone smugi na jego piersi.