– Rozumiesz, co do ciebie mówię? – szepnęła. – Czy cokolwiek z tego do ciebie dociera?
Powoli skinął głową.
– Tak. Odchodzisz.
Wtedy jej twarz się skurczyła. Puściła koszulę i z całej siły uderzyła go pięścią w usta. Nie poruszył się, nawet nie poczuł bólu. A potem ogromna fala ciepłej wilgoci wezbrała gdzieś w środku, załaskotała w gardle i bluznęła gwałtownym krwotokiem przez nos. Dotknął rękami twarzy, całej umazanej krwią, bezradny i wciąż nieruchomy.
Prawdziwe czerwone krople padały teraz na podłogę, podczas gdy Laura płakała, skulona obok leżącej na tapczanie torby, z której niby kolorowe wnętrzności wysypywały się ubrania.
Zamknął oczy. Miał nadzieję, że krwotok po prostu ustanie. Przed sobą widział duży, ciemny tunel, zupełnie pusty, o ścianach wyłożonych purpurową satyną, od których odbijało się echem coraz cichsze szlochanie Laury.
Alicja obudziła się z krzykiem, który zamarł, gdy tylko zdała sobie sprawę, że już nie śpi. Zaczerpnęła głęboko powietrza. W całym domu dzwoniła cisza, wysokim, drażniącym wibrowaniem. Wydawała jej się przerażająca. Usiadła na łóżku. Oddychała z trudem. Szeroko otwarte oczy wlepiła w ciemność. Ogarniało ją coraz większe przerażenie. Żeby chociaż Szczur tu był! Tak bardzo pragnęła usłyszeć, jak jego spokojny głos tłumaczy, że sen, który przed chwilą śniła, wynika z jej lęków i niewiary i jest niepotrzebnym trwonieniem energii.
– Nic złego się nie stało – powiedziała na głos. – To tylko moja skłonność do zamartwiania się. Upiory wyobraźni, nic więcej.
Ale w głębi duszy, tam gdzie pulsowało źródło mdłego przerażenia, wiedziała doskonale, że śniła obraz rzeczywistych wydarzeń. Żadna z rzeczy wokoło nie była w połowie tak realna jak jej sny.
Zacisnęła powieki, zakryła dłońmi twarz. Szept popłynął przez ciemność, łamiąc kryształową strukturę ciszy, niby litania potępionego na krawędzi otchłani.
– Nie, nie rób tego… Nie możesz. Nie rób tego!
Szczur wychynął z kłębu ciemności w rogu pokoju.
– Biedne dziecko – powiedział cicho. – Powinnaś raczej mówić „tak".
Ale Alicja tego nie słyszała.
Miarowe kapanie, całe mile ciszy stąd. Laura znowu nie dokręciła kranu w łazience. Drobiny kurzu tańczyły w świetle, podobne strzępom rozgoryczenia, które pozostawiła po sobie, gdy bańka nienawiści wreszcie pękła. Wisiały na meblach, unosiły się w powietrzu. Wydawało mu się, że wdycha je wraz z tlenem, lekko chropowate, cierpkie. Nie czuł bólu, choć zdawał sobie sprawę, że wszystko to krąży w nim niby żrący kwas. W ogóle nic nie czuł.
Słyszał monotonne kapnięcia i tykanie zegara. Te dźwięki wyznaczały niezbędny rytm, według którego jego organizm funkcjonował. Kap – kap, tyk – tyk, wdech – wydech. Był pewien, że gdyby zabrakło jednego z nich, dryfujący we wnętrzu kwas przeżarłby mu mózg.
Błogosławione niech będą zegary i krany!
Położył głowę na blacie stołu. Z tej perspektywy zaczął obserwować kilka niewiadomego pochodzenia okruchów i eteryczną smugę popiołu z papierosa, widoczną na lakierowanej powierzchni drewna. Okruchy przybierały fantazyjne formy, a popielata smużka zdawała się pełznąć. Przypominała dżdżownicę. Wiosną, w deszczowe dni, całe mrowie tych stworzeń pojawia się na chodnikach i w ogródkach. Kiedyś, jako dziecko, widział, jak zagłębiona w ziemi łopata rozcięła dżdżownicę na pół. Jedna jej część, zwijając się w spazmatycznych skurczach, zagrzebała się z powrotem, ale druga pozostała nieruchoma i martwa. Coś się uwalnia, coś umiera. Tym razem nie było inaczej. Laura odeszła, co prawda obolała, lecz bez specjalnych okaleczeń, a jemu została rola ogona dżdżownicy. Zadrżał. Coś nieuchronnie zbliżało się ku niemu, coś zimnego i całkiem wypranego z emocji. Jakaś straszna rzecz, przed którą musi bezwzględnie się uchronić. Nagle w przebłysku olśnienia zrozumiał. To nadchodziła przyszłość. Czas do przeżycia, który trzeba zabić, stępić, oszukać. Rozszerzonymi źrenicami wpatrywał się w swoją przyszłość, gdy za nim jak brudny, bury
cień czaiła się przeszłość. Życie z Laurą, które niemal od początku zamieniło się w koszmar, życie bez Laury, życie z innymi kobietami i bez kobiet… Ale nad tym unosiło się niby duch wspomnienie małego, roześmianego chłopczyka, który był kiedyś jego synem. Już prawie pięć lat mija od katastrofy samolotu, który… Jak to możliwe? W jaki sposób udało mu się przeżyć tak długo, podczas gdy Danny…
Dosyć. Nie ma na co czekać. Cudu nie będzie. Zmartwychwstanie miało miejsce tylko raz i to nie jego syn tego dokonał.
Pozostawało tylko znaleźć pewny sposób, żeby przenieść się do raju dla niekompletnych dżdżownic.
Kolorowe pigułki, białe pigułki, biały proszek, brązowy proszek – to przypominało zakazaną zabawę lekarstwami z domowej apteczki. Ale szybko poczuł niedosyt. Ma popełnić samobójstwo, faszerując się prochami jak histeryczna stara panna? Nie, to nie w jego stylu. Zupełnie to do niego nie pasuje. Mroczny facet, mroczny artysta, musi dbać o swoją reputację. Zwłaszcza w takiej chwili. Uśmiechnął się z goryczą. Nie może dać takiej plamy na koniec. Co by na to powiedział jego agent?
Poszedł do łazienki, odkręcił kran i zaczął nalewać gorącej wody do wanny. Kiedy sięgał po żyletkę leżącą na półce pod lustrem, spojrzał na własne odbicie. Zdziwiło go, że oczy ma zupełnie spokojne. Przez dłuższy czas przyglądał się swojej twarzy, ale wydawała mu się jakaś odległa i obca. Woda ze śpiewnym poszumem wypełniała wannę. Poczekał, aż naleje się do pełna, i zakręcił kran. Obrócił lewą dłoń wnętrzem ku górze. Żyły na chudym nadgarstku były niebieskie i bardzo wyraźne. Naciął je kilkakrotnie, ostrożnie, żeby nie uszkodzić ścięgien. Wolał jednak poruszać rękami, na wypadek gdyby chciał zapalić albo napić się czegoś. Krew popłynęła natychmiast. Ciekła po palcach, plamiła koszulę. Schylił się i włożył rękę do wanny. Zabolało. Zobaczył eksplozję szkarłatu. W mgnieniu oka woda zmieniła barwę. Zamieniam wodę w krew, pomyślał. Taki drobny pożegnalny cud. Wyjął rękę z wanny i niezbyt zgrabnie, ale starannie ponacinał drugi nadgarstek.
Przyszedł czas na pożegnalny toast, powiedział do siebie. Wrócił do pokoju, sięgnął po butelkę i usiadł w fotelu. Nieco nieporadnie odkręcił korek. Palce, śliskie od krwi, zginały się dziwnie sztywno. Pociągnął długi łyk. Ciepły alkohol zapiekł w gardle. Żeby się rozgrzać, powiedział do siebie. Utrata krwi powoduje szybki spadek ciepłoty ciała. Oprócz wszystkiego mogę jeszcze umrzeć z zimna. Zamknął oczy. Na koszuli i spodniach pojawiły się już ciemne, wilgotne plamy. Dopiero teraz poczuł, jak bardzo jest zmęczony i połamany. Dziwne, że przy szybszych ruchach kawałki, które kiedyś były nim, nie wysypują się, grzechocząc, na podłogę. Może tam będzie lepiej, przeszło mu przez myśl, ale rozsądek natychmiast odrzucił tę ewentualność. Śmierć to takie samo bagno jak wszystko inne. Rozmawiał z nią, więc wie.
Z niedokręconego kranu w łazience zaczęła kapać woda.
Alicja ocknęła się z odrętwienia. Nie potrafiła powiedzieć, czy spała, czy raczej straciła przytomność. W domu panowała ciemność i cisza. Noc widocznie jeszcze się nie skończyła.
Zamiast rozpaczy czuła tylko męczący niepokój. Z podniecenia pociły jej się ręce i sztywniały palce. Cicho zawołała Szczura, ale, oczywiście, nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Niepokój z każdą chwilą narastał. Czuła wewnętrzny, naglący zew, żeby natychmiast wyjść z domu. Muszę iść nad morze, myślała. Na plażę. Teraz.
Wstała z łóżka, narzuciła kurtkę na nocną koszulę i prawie wybiegła w ciemność. Wiatr niósł ostry, przenikliwy chłód. Piasek był zimny i wilgotny. Jasny księżyc stał wysoko na niebie. Jego blask odcinał wyraźne kanciaste cienie.
Alicja biegła wzdłuż linii wody w stronę miejsca, gdzie rano spotkała Szczura.
Przyspieszyła, gdy tylko dojrzała duży, ciemny kształt leżący na piasku. Serce waliło jej jak szalone, a w głowie nie mogła znaleźć żadnej myśli, jakby uciekały zbyt szybko. Jednak mimo wszystko wiedziała, co oznacza pojawienie się tego dziwnego kształtu, którego kontury z trudem rozróżniała w ciemności. Przypadła do niego zdyszana, otwartymi ustami chwytając powietrze. Dotknęła go i poczuła nikłe ciepło. Przemarzł, ale zdecydowanie był ciepły. Żyje, myślała, żyje. Nic więcej nie miało w tej chwili znaczenia. Drżącymi rękami próbowała przekręcić go na wznak, rozpiąć koszulę i posłuchać, czy serce bije. Szarpała się z bezwładnym ciałem, z wolna popadając w histerię.
– Alicjo! – zawołał przybyły znikąd Szczur. – Zatamuj krwotok!