Выбрать главу

– Wszystko. Musisz to zrozumieć. On może wszystko. Uznał, że należy ci się nagroda. Odpoczynek. Przyjmij to pokornie i z wdzięcznością.

– Z wdzięcznością! – jęknął. – No pewnie! Mam paść na kolana i krzyczeć „Hosanna", bo a nuż się rozzłości i pośle mnie do piekła?

– Zgadza się – przytaknął Szczur.

– Całe moje pieprzone życie spędziłem w piekle – warknął Luke. – Nie zmartwię się specjalnie, kiedy tam trafię.

– Mylisz się – głos Szczura stwardniał. – Otrzymałeś łaskę. Wybaczono ci. Uszanuj to. Przez całe życie błądziłeś. Niedawno sam to przyznałeś. Uratowało cię to, że w głębi duszy nigdy nie wyparłeś się Pana. W końcu popełniłeś samobójstwo. To grzech śmiertelny, pamiętasz? Ale Pan wspaniałomyślnie ci wybaczył. Wszystko zależy od Jego woli. Nigdy nie mów nic pochopnie o Bogu ani o piekle, Lukas. Nie masz o tym najmniejszego pojęcia. Ciesz się z tego, co ci dano, i pamiętaj, że Pan może w każdej chwili cofnąć swoją łaskę i przypomnieć sobie wszystkie powody wystarczające, żeby cię ukarać.

– Więc do tej pory mnie nie karał? – spytał Luke gorzko. – Nawet kiedy zabrał mi dziecko?

– Do tej pory nawet cię nie tknął – powiedział Szczur. – Rozumiesz mnie?

– A Alicja?

– Jest dokładnie tak, jak powiedziałem. Pan stworzył ją dla ciebie. Pochodzi wprost z twoich wyobrażeń i potrzeb. Wejrzał w ciebie, a następnie powołał do życia istotę, która najbardziej ci odpowiada, i umieścił ją w miejscu najlepiej do ciebie pasującym.

– Więc tak naprawdę jej nie ma?

– Ależ jest. Tutaj.

– Ale nie tam, w rzeczywistości?

– Nie zadawaj głupich pytań, Luke! – zdenerwował się Szczur. – Dokładnie takiej kobiety zawsze szukałeś, prawda? Doskonale identycznej. Żyjesz chyba wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że ideały nie istnieją.

Luke usiadł na stopniach ganku. Było mu zimno, ale nie zwracał na to uwagi. Czuł, jak gryząca gorycz zżera mu serce.

– On zabrał mojego syna – powiedział cicho. – Mojego Danny’ego. Na co mu czteroletni chłopczyk?

– Niczego ci nie zabrał! – wrzasnął Szczur tak nagle, że Luke aż drgnął. – Ten dzieciak nigdy nie należał do ciebie, tylko do Niego! Tak jak ty sam! Tak jak wszystko! Po prostu był twoim synem, nic więcej. Skąd wiesz, że tam nie jest szczęśliwszy?

Nagły wybuch Szczura zaskoczył go. Spojrzał w lśniące ślepia i zobaczył w nich cierpienie.

– Czemu wy, ludzie, nie potraficie niczego docenić? Czemu nie rozumiecie, że On robi dla was o wiele więcej niż dla jakichkolwiek innych istot we wszechświecie, które służą Mu z niepomiernie większym oddaniem? Jesteście ślepi i tępi! Na wszystkie gwiazdy nieba, tacy ślepi i tępi! Wybacz, Lukas. Teraz nie mogę z tobą rozmawiać.

Luke usłyszał prędki chrobot łap i Szczur zniknął. Został sam. Ciemność wokół nigdy nie wydawała się bardziej gęsta. Ukrył twarz w dłoniach i roześmiał się nagle chrapliwym, niemal histerycznym śmiechem.

– „Bóg przywraca szczęście Hioba" – powiedział na głos. – A niech to cholera!

2000

Zwierciadło

Kiedy byłam małą dziewczynką, wierzyłam świecie, że za lustrem zaczyna się inny świat. Za wszelką cenę starałam się dostrzec w szklanej tafli chociaż fragment niewidocznego pokoju czy korytarza, przekonana, że stoją tam inne meble i mieszkają dziwne, tajemnicze istoty. Pragnęłam je podejrzeć tak bardzo, ale nie chciały mi się pokazać. Czasem, w nocy, przemykały ukradkiem, ciemne jak mrok.

Prawdopodobnie z tej fascynacji wziął się pomysł na mikropowieść „Zwierciadło".

Niektórym może wyda się ponura, aleja, pisząc ją, świetnie się bawiłam.

Rozważcie to panowie, orły i jaguary,

Choćbyście byli ze złota,

Choćbyście byli z jadeitu,

I tak pójdziecie tam,

Do miejsca ludzi bez ciała.

Wiersz aztecki

Zwierciadło

Obudził ją hałas. Brzęk, jakby pękała szklana tafla. Jednak gdy otworzyła oczy, nie dostrzegła niczego niezwykłego. Kontury znajomych mebli w ciemności przypominały uśpione zwierzęta. Najlżejszy powiew nie poruszał zasłon, więc żadne okno z pewnością nie zostało wybite. Mrok wypełniał pokój jak ogromne, spokojne jezioro, a łóżko zdawało się spoczywać na jego dnie, podobne do szkatułki ze skarbami.

To musiał być sen, z którego nie zapamiętałam nic poza dźwiękiem, uznała, przymykając powieki. Ogarnęła ją ciepła, przyjazna ciemność. Zasypiała już, gdy dźwięk się powtórzył, tym razem o wiele cichszy. Towarzyszyło mu ledwie dosłyszalne dzwonienie i odgłos delikatnego skrobania. Zadrżała. Zaniepokojona usiadła na łóżku. Dźwięk umilkł.

Może to jednak szyba, pomyślała, spuszczając nogi na podłogę. Podeszła do okna, uchyliła zasłonę. Szkło wydawało się nienaruszone. Przez nie ujrzała fragment ogrodu, parkan z wysokich kutych sztachet, postrzępione cienie drzew i ulicę. Noc wyglądała jak malunek na blasze. Z nieba cyklopim okiem spoglądał na nią księżyc. Wisiał nisko, niczym lampion zawieszony na żyłce. Wiatr nie poruszał nawet jednego listka, więc nie mógł rozkołysać gałęzi tak, żeby uderzały w okno.

Oparła dłoń na framudze i wtedy trzask rozległ się znowu, tym razem zdecydowanie za jej plecami. Obróciła się gwałtownie, spojrzała w głąb pokoju. Z przybitego do ściany trema sączyła się blada poświata, a dźwięk zdawał się dochodzić właśnie stamtąd.

Owalne lustro, otoczone kutą w fantazyjne wzory srebrną ramą, powieszono w jej pokoju, kiedy była bardzo mała. Wtedy wymyśliła przyjaciółkę mieszkającą po drugiej stronie i potrafiła prowadzić z nią niekończące się rozmowy. Potem dorosła i lustro stało się zwykłym przedmiotem.

Podeszła do niego. Na gładkiej powierzchni, zmatowiałej nieco skutkiem upływu czasu, nie zauważyła żadnego pęknięcia ani zadrapania. Mleczny poblask, który się z niej wydobywał, nie rozjaśniał mroku. Odbity obraz pokoju był dziwnie obcy, niepokojący.

Na pewno hak się obluzował i trzeszczy, próbowała się uspokoić. Jutro każę to sprawdzić, inaczej lustro gotowe spaść ze ściany.

Nie chciała przyznać, że bardzo przeraża ją mdłe, nienaturalne światło, bo wtedy musiałaby przyjąć, że nie należy do świata zmysłów. A potem uciec z krzykiem. Z wysiłkiem odwróciła się plecami do trema i ujrzała cienki jak sztylet promień księżyca wpadający przez szczelinę w zasłonie. To jego rozproszona poświata odbija się w lustrze. Z pewnością tak. Poczuła ulgę, lecz strach jej nie opuścił. Podbiegła do okna, zaciągnęła kotarę. Mrok się zagęścił. Prędko wskoczyła do łóżka. Ogromne, z baldachimem w złote gwiazdy, wyglądało raczej jak łódź niż pudełko na kosztowności i choć zdawała sobie sprawę, jakie to dziecinne, wydawało jej się jedynym naprawdę bezpiecznym miejscem. Otuliła się szczelnie kołdrą, bojąc się, że nie będzie mogła zasnąć, ale już po chwili ciemność, znów przyjazna i cicha, zamknęła się ponad nią, niosąc w sobie sen.

***

Obrócony plecami do pokoju wpatrywał się w okno. Zmierzch wypełzł już z cieni w bramach i załomach murów. Słońce ciężko staczało się z nieba, kalecząc boki o ostre krawędzie dachów i wieże katedry. Ponad nimi ślizgały się chmury. Wszystko miało czerwoną barwę, jak palce, którymi przed chwilą dotknął twarzy. Strużka ciepłej wilgoci znów popłynęła z nosa. Na wargach poczuł żelazisty posmak krwi.

Jak mogło do tego dojść? – zapytał sam siebie chyba po raz setny. Chociaż postronnemu obserwatorowi wydałby się zupełnie spokojny, wewnątrz dygotał z bezsilnej wściekłości. Zacisnął palce na framudze. Miał ochotę wybić pięścią szybę, poprzewracać meble i rozbić je na kawałki. Czy zauważył coś wcześniej? Nie, jasne, że nie. Od niedawna miewał bóle głowy, był poirytowany i zmęczony, ale nie zwracał na to uwagi. Do czasu kiedy pierwsze czerwone krople, ładne jak szklane paciorki, potoczyły się po pościeli, tworząc wesoły sznureczek. Wtedy wszystko zgrabnie złożyło się w całość, ale i tak potrzebował sporo czasu, żeby prawda do niego dotarła.

To moja wina, stwierdził. Mogłem uważać. Mogłem, kurwa, myśleć. Teraz, oczywiście, na wszystko zrobiło się za późno. Obłoki na niebie pociemniały, zaczęły przypominać brudne tampony.

Znów dotknął nosa. Rozmazał lepką, krzepnącą czerwień. Ze złością wytarł twarz leżącym na parapecie ręcznikiem, zmiął go i cisnął na podłogę. Będę się musiał przyzwyczaić, powiedział sobie ponuro.

Ktoś zapukał do drzwi.

– Wejść! – zawołał.

Do pokoju nieśmiało wsunął się Corffy.

– Przepraszam, szefie – wymamrotał – ale wszyscy czekają.

Zbył go machnięciem ręki.

– Niech poczekają. Zaraz przyjdę – miał nieprzyjemny, gardłowy głos.

– Szefie… – Zatroskany Corffy nerwowo skubał mankiet. – Wszystko w porządku?

– Wynoś się! – warknął. – Powiedz, że już idę.

Drzwi zamknęły się z cichym trzaskiem. Zmierzch objął tymczasem w posiadanie całe niebo, zaczął dziergać lśniącymi nićmi pierwsze blade gwiazdy. Noc nadchodziła bez pośpiechu, a wściekłość w sercu wpatrzonego w okno mężczyzny płonęła i nie mogła się wypalić.