Выбрать главу

Droga powrotna przez rozchichotany korytarz przypominała podróż przez piekło. W połowie drogi zaczęła biec, a szepty i skrzypienia podążyły za nią, zachwycone gonitwą. Bez tchu wpadła do celi Corneta.

– Widział cię ktoś? – w jego głosie brzmiał niepokój.

– Dziecko o twarzy diabła i trup z zaszytymi ustami – wydyszała. – Och, Jezu, Cornet! Ta mała bawiła się ludzkimi oczami! A on leżał cały siny…

– W porządku. – Crux uspokajająco położył rękę na jej ramieniu. – To tylko pies i jeden z eksperymentów Sykstusa. W tej chwili nic nam nie zrobią. Postaw tygiel na stole i zamknij drzwi.

Posłusznie wykonała polecenia. Cornet nerwowo przeszedł się po pokoju. Zauważyła, że jakoś sztywno się porusza. Wargi miał całkiem bezkrwiste. Podał jej kawałek rzemyka.

– Zwiąż mi włosy, dobrze?

Wsunęła dłonie między grube, lśniące pasma. Prześlizgiwały się w palcach jak jedwab. Nigdy nie widziała tak pięknych włosów. Związując je rzemieniem nisko na karku, poczuła, że Cornet drży. Zerknęła na jego ostry profil i nie ośmieliła się spytać dlaczego.

– Włóż rękę do naczynia – powiedział. Wyczuła w jego głosie napięcie. – Dotknij samej powierzchni.

– Po co? – spytała.

– Obiecałaś mi pomóc, tak? Więc rób, co mówię. Śmiało. Nic ci się nie stanie.

Ostrożnie musnęła palcami błyszczącą ciecz. Po skórze przebiegło delikatne mrowienie i przyjemne ciepło. Zanurzyła całą dłoń, a gdy ją wyjęła, zobaczyła, że wewnętrzna strona jest srebrna.

– Podejdź do mnie – nakazał. Mimo woli mówił trochę ochryple. To nic, pomyślał. Nic w porównaniu z wiecznością w piwnicach domu Sykstusa. Dziewczyna zbliżyła się, ale w jej ruchach czytał niepokój. Nabrał głęboko powietrza i uśmiechnął się. To był zacięty, zły uśmiech, bo przypomniał sobie pochylających się nad nim Amanusa i Justusa z szyderczym triumfem na gębach. Ujął srebrną rękę Koral za nadgarstek, wsunął sobie pod kurtkę i mocno przycisnął do piersi tuż pod obojczykiem. Krzyknęła ona, nie Crux. Wyszarpnęła rękę i odskoczyła. Wstrząśnięta potrząsała dłonią, która już nie była srebrna, a Cornet próbował nabrać tchu przez zaciśnięte zęby. Ból zawodził w każdym włóknie nerwów, ale nie był tak straszny jak podczas kreślenia liter. Ostrożnie odchylił połę i spojrzał. Misterny wzór znikł. Zastąpiła go czerwona plama podobna do krzyczących ust.

– Chodź, skarbie – powiedział. – Załatwimy się z resztą.

Słowa pozwalały się artykułować opornie, a oddech wciąż świstał między zaciśniętymi zębami.

Dziewczyna patrzyła na niego ze wstrętem.

– Nie! – krzyknęła rozpaczliwie. – Nie zrobię czegoś podobnego!

Szarpnął ją za ramiona.

– Posłuchaj, Koral. Inaczej nigdy stąd nie wyjdę. – Krzywiąc się, ściągnął kurtkę i cisnął na stół. – Popatrz! Widzisz? Muszę pozbyć się tych pieprzonych znaków. Dzięki nim Sykstus ma nade mną całkowitą władzę. Nie wyobrażaj sobie tylko, że będę błagał o życie, bo do tego się nie zniżę!

– Jesteś szalony! – jęknęła. – Wszyscy powinniście się leczyć!

Cornet poczuł, jak ogarnia go znany, bezpieczny stan wściekłości, który tłumi cierpienie, zagłusza rozpacz i przesłania lęk. Jego oczy zapłonęły gniewem.

– Myślisz, że mnie to bawi?! – wrzasnął. – Że jestem jakimś pieprzonym świrem, który znajduje przyjemność w czymś takim?! Po prostu nie chcę tu gnić do skończenia świata! Sam bym to zrobił, ale nie mogę. Własne dłonie odmawiają mi posłuszeństwa. A nawet gdyby udało mi się nabrać tego srebrnego cholerstwa w ręce, to przepali je aż do kości. Popatrz na mnie! Powiedziałem, popatrz! Nie jestem człowiekiem, Koral, ale, kurwa mać, nie jestem zrobiony z drewna! Rozumiesz?

– Nic nie rozumiem! Nie mam z tobą nic wspólnego. Nie chcę cię znać, nie chcę cię widzieć! Ciebie i twoich dzieci z twarzami diabłów, potworów o zaszytych ustach, czarodziejskich hokus-pokus, magicznych zwierciadeł i… chcę do domu! Pozwól mi wrócić do domu!

Po policzkach dziewczyny płynęły łzy.

Wielka fala rezygnacji zalała serce Corneta i w jednej chwili zatopiła rozpaczliwą żądzę przeżycia. Nagle nie umiał znaleźć żadnego powodu, żeby dalej walczyć. I tak zdechnie w konwulsjach, dławiąc się krwią. Czy to istotne, na czyjej podłodze, Sykstusa czy własnej? Honor? Miał dość honoru. Dość bólu, śmierci, triumfów, nadziei i całego klanu Dellvardan. Co go obchodzi, że zamiast szeptać jego imię z szacunkiem i lękiem, będą gadać, jak to Crux Cornet, konając, lizał buty śmiertelnego wroga.

Pochylił się nad stołem, oparł łokcie o blat. Ścisnął skronie. Czuł się wyczerpany i chory. Świeże oparzenia bolały jak wszyscy diabli. To tyle.

– Nie płacz – powiedział obojętnie. – Nie warto. Nie mogę cię wysłać do domu. Przykro mi. Musisz sama stąd wyjść. Schodami, koło pracowni Sykstusa w górę, potem w prawo i prosto. Na końcu korytarza znajdziesz drzwi. Gdy wyjdziesz na ulicę, staraj się dokładnie przywołać obraz swojej sypialni. Kiedy pojawi się w owalnej ramie z mgły, przejdź. Nie bój się, nie powinnaś napotkać kłopotów. W razie czego powiem, że ściągnąłem cię siłą. Zresztą to prawda. Żegnaj, skarbie. – Przez usta przemknął mu krzywy uśmieszek. – Mimo wszystko miło było cię poznać.

Koral łykała łzy. Przez tę mokrą, rozmazaną zasłonę widziała szczupłe plecy Corneta z kręgosłupem jak sznur pełen supłów. Dwa misterne zaognione wzory na łopatkach wyglądały niczym śpiące węże.

Wtedy zaczęła mgliście rozumieć, że życie Cruksa Corneta z Ludu Luster nie obfitowało w wiele chwil wolnych od gniewu, bólu i samotności, a przekleństwo krwi sięga szerokim kręgiem poza nieszczęsny klan Seimle. Ciężko być taką istotą, pomyślała, czując, jak przepełnia ją współczucie i żal. Bała się Corneta, lecz w żaden sposób nie mogła wzbudzić w sobie odrazy czy potępienia. Stoi właśnie przed demonem, przed stworzeniem, które ludzie przez wieki słusznie nazywali diabłem, i nie ma w niej nie tylko nienawiści, ale nawet niechęci.

Podeszła i delikatnie położyła mu dłoń na ramieniu. Przeszedł ją dreszcz i głęboki wstrząs, bo dotknęła aksamitu promieniującego niezwykłą mocą. Przesunęła palce po skórze, a energia przepłynęła przez nie, uderzając w dziewczynę kolejnym dreszczem. Crux się nie poruszył, lecz Koral wydało się, że cały świat zawirował, że zetknęła się z czymś, co przewyższa ją i rzeczy, które do tej pory miały dla niej znaczenie. W nagłym przebłysku pojęła, że ta istota, ten mężczyzna jest ważniejszy niż wszystko, co kiedykolwiek przeżyła. Niż pusty dom, ojciec w wiecznych wyjazdach służbowych, widmo strojącej się matki, narzeczony Dawid, którego zgodziła się poślubić, bo nie był jej nienawistny, a swoim majątkiem i pomysłami świetnie pomógłby rodzinnej firmie, ważniejszy nawet niż ona sama. Przy nim wszystko blakło, sprowadzone do roli martwego odbicia w lustrze, ponieważ tylko Cornet był prawdziwy. Mój świat to tylko odbicie jego świata, pomyślała. Wtedy zrozumiała, że nie potrafi skazać Corneta na śmierć i hańbę, w oczach tego człowieka nieporównanie gorszą od śmierci. Już nie miała swojej duszy, bo Crux ją zabrał. Za darmo, bez cyrografu, bez czegokolwiek w zamian.

– Cornet – wyszeptała.

Zwrócił na nią zmęczone spojrzenie.

– Może lepiej, byś usiadł…

Uśmiechnął się paskudnie, drapieżnie, a Koral się przestraszyła, że ją znienawidzi. Ale jej strach był bezpodstawny.

Targnął nim ból, więc zagryzł wargi. Srebro kapało z palców Koral, zamieniając senne węże w jeziora czerwieni, lecz to łzy, które spływały po policzkach dziewczyny, byłyby zdolne przepalić nawet diamenty.

Żeby wstać, musiał chwycić się blatu. Podłoga lekko falowała, ale gdy tylko ostatnia z liter znikła, Cornet poczuł, jakby zdjęto mu z ramion prawdziwą ciężką obręcz. Wyprostował się, odetchnął swobodnie. Żyję, pomyślał. Jeszcze nie zdycham. Jeszcze zdążę oddać Sykstusowi i mojemu bratu to, co się im należy.

Oparzenia wprawdzie bolały, lecz Crux od dawna nie czuł się tak dobrze. Żyję, myślał, z każdym oddechem odzyskując siły. Och, Sykstus! Trzeba było mnie zabić, krwawy skurwysynu!

Przypomniał sobie o dziewczynie. Była bardzo blada, a usta lekko jej drżały. Wyszczerzył do niej zęby.

– Już w porządku. Przestań się przejmować. Jestem złym facetem. Należało mi się. Chodź! Musimy stąd wyjść. Na razie zaliczyliśmy dopiero połowę sukcesu.

Wciągnął na siebie postrzępioną kurtkę. Chwilę rozglądał się w poszukiwaniu broni, ale niczego nie znalazł.

– Cornet? – szepnęła.

– Co?

– Czy tu zawsze tak jest?

Zrozumiał, o co pyta.

– Tak – powiedział. – Obawiam się, że tak.