Выбрать главу

Wystraszona Koral tuliła się do ściany. Crux zrobił kolejny unik, jednocześnie wyprowadzając cios w brzuch Milla. Trafił, ale równie dobrze mógłby uderzyć w stalową płytę. Odskoczył, lecz wielka pięść grzmotnęła go w żebra, pozbawiając tchu. Widząc wzniesioną do ciosu łapę olbrzyma odruchowo poderwał w górę ramiona, pewien, że jedno solidne uderzenie w głowę zakończyłoby walkę na korzyść Oexena. Zanim zdążył je opuścić, pojął swój błąd, gdy coś na kształt małego samolotu rozbiło się o jego odsłonięty bok. Siła uderzenia pozbawiła go równowagi. Zatoczył się na stół, bezskutecznie próbując zaczerpnąć trochę powietrza. Zgięty wpół zawisł na blacie, a Millo niczym wielka, niespieszna lawina ruszył na niego. Pochylony nisko Crux trzasnął go krzesłem po nogach. Oexen się potknął, a Cornet walnął resztkami krzesła w kudłaty łeb. Millo przyklęknął. Crux błyskawicznie spuścił pięść na nasadę jego szerokiego nosa. Buchnęła krew, lecz wbrew zdrowemu rozsądkowi olbrzym, zamiast zachwiać się lub zwinąć, zaczął wstawać na nogi. Calderon okręcił się, żeby grzmotnąć go łokciem w splot słoneczny, gdy wielka łapa zacisnęła mu się na ramieniu, miażdżąc ranę po oparzeniu. Crux zobaczył przed oczami snop iskier, usłyszał własny gardłowy okrzyk. Millo bez miłosierdzia wykręcał mu rękę. Jeszcze sekunda, a kość trzaśnie jak suchy patyk. Cornet szarpnął się i z całej siły kopnął przeciwnika kolanem w podbrzusze. Uścisk zelżał, więc udało mu się wyrwać ramię. Natychmiast odskoczył z zasięgu pięści Milla, który zamiast kulić się z bólu, właśnie się prostował. W nagłym przebłysku Cornet zrozumiał, że zginie, jeśli natychmiast nie znajdzie broni. Chciał zanurkować za stół, ale potknął się o resztki krzesła. Runął na podłogę, a Millo już przy nim był. Ponad sobą ujrzał szeroką, zadowoloną mordę. Grube palce wyciągnęły się ku jego szyi. Spróbował kopnąć Oexena w brzuch, ale nie zdołał, bo Millo poderwał się, wydając nagły ryk wściekłości. To blada jak płótno Koral spuściła mu na łeb ciężki mosiężny świecznik. Jednym ruchem ręki odrzucił dziewczynę na ścianę, lecz w tej krótkiej chwili Cornetowi udało się wstać. Świecznik upadł na dywan, a dłoń Cruksa natychmiast się na nim zacisnęła. Z rozmachem trzasnął olbrzyma w twarz, ale mocarna łapa zdołała wyszarpnąć kandelabr z ręki Corneta, niemal łamiąc mu palce. Koral, kaszląc, usiłowała się podnieść. Okrwawiony Millo, upiorny niczym Minotaur, rzucił się na Calderona, potrząsając zdobycznym świecznikiem. Crux śmignął za stół, unikając trafienia, które odłamało część blatu. Oddychał szybko, a serce mu waliło w przyspieszonym rytmie. Sukinsyn mnie zabije, pomyślał. Gorzej, połamie mi większość kości i odniesie w zębach Sykstusowi. Muszę go czymś załatwić.

Porwał następne krzesło, żeby mieć choć symboliczną zasłonę przed furczącym w powietrzu kandelabrem. Pierwszy cios Milla rozbił prowizoryczną tarczę, lecz Cornet dalej parował ciosy kawałkami mebla, jednocześnie starając się wypatrzyć coś, co mogłoby posłużyć za lepszy oręż. Kątem oka dostrzegł na blacie biurka metaliczny błysk. Dopiero po chwili mógł zaryzykować dłuższe spojrzenie. Nóż do papieru. Piękny stary sztylet o kościanej rękojeści. Teraz musiał tylko cofać się do biurka, unikając trafienia świecznikiem, i wbić nóż w serce Milla. Tymczasem olbrzym napierał na niego twardo i zaciekle. Cornetowi mdlały ręce, od potężnych ciosów przeciwnika drętwiały mięśnie. Z krzesła pozostały tylko dwie wyszczerbione nogi. Cornet z wolna tracił siły i, co gorsza, refleks. Bronił się z trudem. Walczył przyparty do biurka, ale wciąż nie miał okazji sięgnąć po nóż. Sytuacja stawała się tak rozpaczliwa, że postanowił zaryzykować. Zebrawszy wszystkie siły, odbił rękę Milla, aż zabójczy świecznik trzasnął o ścianę z taką siłą, że pękł na dwoje. Nogi od krzesła rozleciały się w drzazgi. W ręce Oexena pozostał przełamany ostry kawał metalu, którym zdołał drasnąć Corneta w pierś. W oczach Milla pojawił się błysk triumfu. Zapędzony w kąt Crux nie miał już gdzie uciekać. Oexen uniósł do ostatniego ciosu pięść zbrojną w resztkę świecznika, lecz palce Calderona zdążyły namacać rękojeść noża. Zgiętym ramieniem osłonił twarz, udając, że próbuje przyjąć na nie uderzenie. Grube wargi Milla rozciągał uśmiech. Zwyciężył. Wziął szeroki zamach, a wtedy nóż Corneta skoczył do przodu, zagłębiając się w oku przeciwnika. Millo zawył, podrywając ręce do twarzy, a Calderon uświadomił sobie, że dotychczas walczyli niemal w całkowitym milczeniu. To dobrze. Mniej hałasu oznacza mniej kłopotów. Trzeba tylko uciszyć Milla, bo jego wrzask rozniesie się po całym domu. Ręka pewnie pokierowała nożem, który płynnym ruchem wbił się między żebra Oexena. Krzyk urwał się gwałtownie, zmieniony w głuche stęknięcie, i olbrzym zwalił się na podłogę.

Cornet przez chwilę z trudem łapał oddech. Twarz, włosy i tors miał mokre od potu. Z przykrością stwierdził, że ostatnie wydarzenia źle odbiły się na jego kondycji.

Szturchnął trupa nogą.

– Powodzenia na nowej drodze życia – mruknął. Poszukał wzrokiem dziewczyny. Siedziała na podłodze, przestraszona i oszołomiona.

– Nic ci nie jest? – spytał.

Potrząsnęła głową.

– Na pewno?

– Na pewno – potwierdziła słabo.

Spróbował się uśmiechnąć.

– Dzięki za pomoc.

Skrzywiła się.

– Ładna pomoc. Niemal cię wykończył tym świecznikiem.

– Fakt – zgodził się – w dodatku paskudnym. Sykstus nigdy nie grzeszył gustem.

Klęknął przy trupie, wyszarpnął nóż i starannie otarł ostrze koszulą Milla. Obrócił ciało, żeby zamiast na boku leżało na wznak. Spojrzał w nieruchomą twarz olbrzyma. Zastygł na niej wyraz niedowierzania i złości. Cornet westchnął. Bez względu na to, co teraz pomyśli Koral, nie można pozwolić, żeby Sykstus przerobił Oexena na psa. Millo-martwiak stanowiłby potężną broń. Nawet za życia mało się różnił od żywego trupa.

Rozejrzał się za czymś pomocnym. Na gzymsie kominka stał niewielki posążek tańczącego fauna. Miał masywną, kanciastą podstawę. Crux sięgnął po niego, zważył w dłoni. Będzie dobry, uznał. Stanął w rozkroku nad ciałem.

– Co robisz? – usłyszał szept Koral i spuścił fauna na kędzierzawy łeb Milla. Rozległo się brzydkie chrupnięcie. Cornet zamachnął się znowu, tym razem masakrując twarz trupa. Zbryzgany posoką faun uniósł się i opadł znowu. Po trzecim ciosie czaszka pękła. Krew otoczyła głowę Milla szybko rosnącą aureolą. Crux odrzucił posążek. Koral poczuła, że chwytają ją mdłości.

– A jednak miał mózg – mruknął do siebie Cornet. – Nigdy bym nie podejrzewał.

– Zwymiotowałam – poskarżyła się Koral.

– Rzygaj śmiało, dziewczyno. Dywanu i tak nie da się uratować. Szkoda, lubiłem go.

– Dlaczego to zrobiłeś? – wybuchła. – Dlaczego robisz takie wstrętne rzeczy?

Odgarnął włosy. Rzemień zsunął się z nich już na początku starcia z Millem.

– Chyba jestem zły – powiedział. – Jak wszyscy. Diabły z lustra. Jeszcze tego nie zrozumiałaś? Martwy Millo przerobiony na psa byłby dla mnie groźniejszy niż żywy. W ten sposób Sykstus nie będzie miał z niego pożytku. Zostanie z kupą rozwalonych mebli i zniszczonym dywanem.

Zabrał się do przeszukiwania szuflad biurka.

– Z ciebie też zrobią martwiaka, jak zginiesz? – parsknęła z gniewem.

– Nie. Psem może zostać tylko ktoś bezgranicznie lojalny wobec klanu. O mnie trudno to powiedzieć – wyjaśnił, grzebiąc we wnętrznościach szuflad.

Wreszcie wśród rupieci dostrzegł to, co miał nadzieję znaleźć. Palce dotknęły przeraźliwie zimnej, mydlanej powierzchni. Sięgnął głębiej i wyciągnął płaski pistolet o długiej lufie. Sprawdził, czy jest załadowany. Już miał zatknąć go za pasek na plecach, gdy po chwili wahania wcisnął broń w rękę Koral. Gdyby przypadkiem się rozdzielili, on sam, uzbrojony w sztylet, znający świetnie rozkład domu, Dellvardan Wysokiej Krwi, miałby szansę przeżyć. Bezbronna śmiertelniczka – nie.

Wzdrygnęła się z obrzydzenia, omal nie upuszczając broni na podłogę. Nie zdziwił się. Pistolet był wstrętny. Półprzezroczysty, jakby półżywy. Natychmiast zaczął spijać ciepło z jej dłoni. Miał żółtawą, niejednolitą barwę plwociny. Nawet Cornet nie potrafił trzymać go bez odrazy. Ale był niezawodny. Crux go odbezpieczył. Natychmiast zaczął pić ciepło ze zdwojoną aktywnością.

– Weź to – powiedział do Koral. – Strzelaj natychmiast, gdy kogoś zobaczysz. Staraj się po prostu trafić. Nie musisz się martwić o wyrzuty sumienia. Nie jesteśmy ludźmi. – Uśmiechnął się krzywo.

– Cornet – stęknęła – ta rzecz jest ohydna.

– Ale bardzo pożyteczna. W razie czego uciekaj przez okno. Nigdy przez drzwi. Byle dalej od domu. Potem tak jak mówiłem. Przywołaj obraz sypialni i przejdź.

Spojrzała na niego ze zdziwieniem.

– Chodź – powiedział, nie pozwalając o nic pytać. – straciliśmy mnóstwo czasu, może być już za późno, żeby wyjść.

Poprowadził ją w głąb amfiladowych, bezokiennych pokoi, urządzonych ze smakiem, oświetlonych pozbawioną źródła jasnością. Musieli dotrzeć do najbliższej ściany z oknami. Nie mieli szansy wrócić na dół, do Galerii Szeptów, bo sekretne przejście nie otwierało się od strony pokoju.