Podszedł do zastępującego całą ścianę okna i spojrzał na dziedziniec, po którym spacerowało sporo pielgrzymów, mimo że Święto Wielkich Dni miało się odbyć dopiero w następnym tygodniu.
Plac był ogromny. Z prawej strony zamykał go potężny masyw Głównej Świątyni Targowej, największego z budynków sakralnych, jakie kiedykolwiek powstały we Wszystkich Światach. Jej wyniosłe, kruche kopuły lśniły oślepiającą bielą.
Revon przymknął oczy i spróbował ogarnąć umysłem liczbę wiernych przygotowujących się właśnie do dorocznej pielgrzymki do którejś z Handlowych Świątyń w obrębie Układu Wszystkich Światów. Tylko nieliczni, istna drobina w porównaniu z całością, przybędą do Głównej Świątyni Targowej, ale i tak w mieście powstanie nieziemski ścisk. Wyznawcy będą koczować pod gołym niebem, gdyż większość miejsc noclegowych zajęto już wiele miesięcy przedtem. Zazwyczaj takie podsumowania poprawiały mu humor, jednak dzisiaj czuł tylko straszliwy ciężar odpowiedzialności za całą tę ciżbę. Oparł czoło o szybę. Chłód tafli przywołał go do rzeczywistości. Spojrzał na plac poniżej i zobaczył ubranego w charakterystyczne zielone szaty mnicha Zakonu Roznosicieli, który szybkim krokiem kierował się w stronę Głównej Świątyni. Przed sobą dźwigał z wyraźnym trudem ogromne pudło. Wydawał się jednak pogodny, a nawet szczęśliwy. Widocznie nie minął się ze swoim powołaniem. Roznosiciele wędrowali niezmordowanie po domach, oferując różne drobne towary. Byli fachowi, natarczywi, życzliwi. Osiągali całkiem niezłe obroty. W niektórych odległych koloniach stanowili jedyne źródło religijnej pociechy i informacji o świecie. Ich małe ścigacze docierały do najdalszych zakątków Układu. Hierarchowie innych wielkich zakonów nie lubili braciszków, nazywając ich pogardliwie „detalistami", lecz wśród wiernych cieszyli się oni opinią pobożnych i skromnych. Mało kto odsyłał ich z niczym od swoich drzwi. Przez wieki Zakon Roznosicieli szczycił się tym, że po mistrzowsku szkoli swoich adeptów w oferowaniu i sprzedaży zupełnie zbędnych przedmiotów.
Na obrzeżach placu ustawiono już przenośne kramy najważniejszych Zakonów i montowano cztery lśniące matową czernią ekrany, na których będą nieustannie emitowane pobożne reklamy. Herminius skrzywił się na myśl o tym, jak ogarnięty religijnym zapałem tłum podchwyci melodie i teksty, aby śpiewać i recytować do wtóru ekranom. Główny Hierarcha podziękował w duchu własnej przezorności, która kazała mu dawno temu wydać polecenie, aby starannie wytłumiono jego gabinet i prywatne apartamenty. W ten sposób, gdy skończy oficjalne ceremonie, będzie mógł zaciemnić okna i pogrążyć się w lekturze, nie widząc i nie słysząc zgiełku na dziedzińcu.
Prawdę powiedziawszy, Revon nie znosił Święta Wielkich Dni, bałaganu, który mu towarzyszył, oraz niekończących się nudnych uroczystości, jakim rokrocznie musiał przewodzić. Do najgorszych obowiązków należał obchód wszystkich stoisk w Głównej Świątyni Targowej oraz rytualny zakup, którego był zobowiązany dokonać. Hałas, ścisk i ciężar paradnych szat czyniły tę konieczność prawdziwą udręką. Zazwyczaj najwięcej czasu spędzał przy gablotach z antykami, jednak czasami, doprowadzony do rozpaczy całą tą paradą, chwytał pierwszy lepszy produkt i nawet na niego nie spojrzawszy, odnosił do kasy tylko po to, aby skrócić mękę ceremonii. Z biegiem lat postępował tak coraz częściej.
Jedyną pociechę w nieszczęściu stanowiła wspaniała architektura Świątyni i niepowtarzalny klimat jej wnętrz. Poza kilkoma dniami świąt Główny Hierarcha nie miał zbyt wielu okazji odwiedzać najwspanialszego przybytku we Wszystkich Światach. Za duża liczba wyznawców przychodziła tutaj, aby dokonać Corocznego Zakupu Luksusowego lub Cyklicznego Kupna Sprzętu. Główna Świątynia Targowa uchodziła za miejsce błogosławione i cudowne. Wiele ubogich rodzin oszczędzało przez lata, żeby wreszcie móc wybrać się tam na zakupy, a później szczycić się tym z zupełną słusznością. Niektórzy odbywali nawet w tym celu karkołomne podróże przez cały znany kosmos. Wizytom w Świątyni najbardziej sprzyjał okres Świąt Wielkich Dni z ich rytualną pielgrzymką. Wtedy zjeżdżały tu rzesze łatwowiernych prostaczków z najodleglejszych kolonii, którzy z płaczem wzruszenia padali na kolana na sam widok wyniosłej białej budowli. W powszednim okresie w przybytku również nie brakowało klientów, gdyż prawdziwi bogacze oraz ci, którzy usilnie starali się za nich uchodzić, tradycyjnie załatwiali tutaj codzienne sprawunki. W Głównej Świątyni panował więc nieustanny ruch. Z uwagi na to głowa Wspólnoty Agona, Główny Hierarcha, pojawiał się tam jedynie, gdy wymagał tego ceremoniał. Od czasu kiedy przed czternastu laty poprzednik Revona Sulpinus Nero zginął z ręki skrytobójcy, groźba zamachu wciąż pozostawała realna. Chociaż oficjalne śledztwo wykazało, że zabójca był członkiem nieznanej dotąd, niezależnej sekty o nieprawdopodobnej i zapomnianej już nazwie, wszyscy wiedzieli, że w morderstwie Sulpinusa maczali palce przywódcy kultu Reganzy, drugiej co do wielkości z trzech głównych religii ekonomicznych w Układzie Wszystkich Światów.
Herminius starał się co prawda utrzymywać dobre stosunki ze starszyzną oligarchicznego, ekspansywnego, opartego na ścisłym systemie kastowym kultu Reganzy Szczodrej oraz mędrcami z politeistycznego produktyzmu, w którym pomniejsi bogowie byli jednak tylko emanacjami Jedynego Enteya, lecz mimo to nie mógł być pewny swojej głowy nawet na własnym terenie. Kult Agona Dawcy Łask rozwijał się ostatnio znakomicie, wręcz zbyt dobrze, gdyż wszelkie naruszenie równowagi między trzema religijnymi mocarstwami mogło doprowadzić do niebezpiecznych konsekwencji. Polityczne zjednoczenie dwóch pozostałych kultów przeciw Wspólnocie Agona skończyłoby się dla niej niechybną katastrofą. Herminius rósł w siłę i znajdował się teraz na najsilniejszej pozycji, ale, o ironio, w tym właśnie kryło się prawdziwe zagrożenie. Głupiec lub pyszałek piastujący stanowisko Głównego Hierarchy mógłby go nie dostrzegać, ale Revon nie był ani jednym, ani drugim. Wiedział doskonale, że kult wyznawców Agona jest wciąż jeszcze za słaby, żeby stłamsić pozostałe religie i zapanować nad Wszystkimi Światami. Herminius starał się więc usilnie lawirować tak, aby nie tracąc żadnych pozycji, sprawiać wrażenie, że faktycznie je oddaje. Mimo to mógł żywić uzasadnioną obawę, że gdy będzie prowadził procesję wokół stoisk w Głównej Świątyni Targowej, jego głowa rozpęknie się nagle i otworzy jak dorodny tulipan, a on sam przeniesie się do wieczności. Choćby tylko z tego powodu Herminius miał prawo nie lubić Święta Wielkich Dni.
Samo Święto było starsze niż Wszystkie Światy. Ustanowiono je tysiące lat temu ku czci świętego Megastora. O jego patronie właściwie niewiele wiadomo. Pochodził z nieprawdopodobnie odległej przeszłości. Według legendy był założycielem pierwszej świątyni handlowej. Prawdę mówiąc, Herminius wątpił w istnienie Megastora i jakiś czas temu zastanawiał się nawet, czy nie skreślić go z rejestru świętych, lecz ogromna popularność jego kultu i corocznych Wielkich Dni z nim związanych powstrzymała go przed tym krokiem. Tak zdecydowana degradacja Megastora, a co za tym idzie likwidacja świąt lub zastąpienie ich patrona innym, byłoby nierozważne, a nawet ryzykowne. Mogłoby doprowadzić do niepotrzebnych rozruchów, podejrzeń i oskarżeń albo, co gorsza, do powstania herezji.
Na wąskich wargach Herminiusa pojawił się dziwny uśmiech. Zastukał palcem w szybę i zmrużył oczy. Herezja, pomyślał. To słowo wydaje się warczeć jak wściekły pies. Ciekawe, czy Główny Hierarcha z urzędu, posiadający dostęp do jedynie słusznej prawdy, może także okazać się heretykiem? Krzywy uśmieszek nie znikał z twarzy stojącego przy oknie mężczyzny. Miał on bowiem mroczną, starannie skrywaną tajemnicę, której ujawnienie oznaczałoby nie tylko wyrok śmierci dla niego, lecz również zachwiałoby podstawami całej Wspólnoty. Otóż Główny Hierarcha, Jego Jasność Herminius Revon, nie wierzył ani w Agona Dawcę Łask, ani w cały system religijny, którego był głową. Mimo to niewątpliwie wierzył w jakiegoś Boga, potężną, szlachetną i wszechdobrą istotę nadprzyrodzoną, w imię której od czternastu lat starał się utrzymać ład we Wszystkich Światach. Miał nadzieję, że ten Bóg zrozumie i wybaczy mu wszystkie te czyny, których on sam wybaczyć sobie nie potrafił i z powodu których budził się czasami z krzykiem w środku nocy. Pomyślał z goryczą, czy to nie śmieszne, że poplamił ręce krwią tylko po to, żeby nie dopuścić do jej rozlewu na wielką skalę. Westchnął, powiódł wzrokiem po kramach na placu, a potem jeszcze dalej – po misternych kopułach Świątyni.