Zawsze kręciło się koło niej kilku facetów, a ona przyjmowała ich hołdy i fascynację za coś należnego z góry. Popadała nawet w lekki niepokój, gdy mężczyzn u jej boku robiło się mniej niż trzech. Lawirowała między nimi z maestrią wytrawnego tresera, każdego obdarzając odpowiednio dużą ilością uśmiechów, żeby podtrzymać w nim nadzieję, i odpowiednio małą, żeby nie czuł się wyróżniony. Margot Krecia Fryzurka. Wirowałem wokół niej jako jeden z odleglejszych satelitów, właściwie bez widoków na sukces. Być może tak by się wszystko skończyło, gdyby nie moje potwory. Tego sezonu zaczęły się sprzedawać lepiej niż dobrze. Niespodziewanie zrobiły się modne. Po zamówienia zwróciły się do mnie renomowane galerie i drogie sklepy. Kilka kupiła jakaś gwiazdka telewizyjna, kilka popularny sportowiec. Ktoś zrobił ze mną wywiad do kolorowej gazety, jedna z galerii reklamowała się moim nazwiskiem. W tym czasie powoli z nieszkodliwego świra, jakim do tej pory byłem dla Margot, przemieniłem się w interesującego artystę. Interesującego na tyle, że warto było się ze mną pokazywać. Wprawiła mnie tym w taką euforię, że chętnie wycałowałbym po pyskach wszystkie potwory, którym zawdzięczałem jej łaskawość. Margot Krecia Fryzurka zwróciła na mnie uwagę! Czy miałem prawo oczekiwać czegoś więcej?
Zaczęliśmy się spotykać, lecz z początku nigdy sam na sam. Bywaliśmy razem w knajpach, zawsze w większym towarzystwie. Na imprezach w gronie znajomych wyraźnie mnie faworyzowała, chociaż nadskakiwali jej inni faceci. Mówiła dużo o potrzebie zrozumienia niezwykłej duszy artysty, żartowała i uśmiechała się filuternie, a ja miałem wrażenie, że wokół mojej głowy fruwają anioły z harfami i czarami kadzidła. Nie wierzyłem w swoje szczęście.
Tymczasem potwory sprzedawały się coraz lepiej, a my wśród znajomych zaczęliśmy uchodzić za parę. Margot wcale nie spieszyła się zaprzeczać. Nie przeszkadzało jej to widywać się z innymi. Nie, dzisiaj nie ma dla mnie czasu, bo jest już umówiona. Zżerała mnie zazdrość. Czasem ośmielałem się wtrącić jakąś uwagę, ale wówczas wydymała usteczka i zarzucała mi, że ograniczam jej wolność. Moja zaborczość ją rani, bo cóż w tym złego, że ma przyjaciół? Czy chcę, żeby spędzała życie w klatce? Oczywiście nie chciałem. Jakie miałem prawo, żeby ją osaczać swoją nieufnością? Oczywiście żadnego. Czy kobieta musi zawsze znosić tyranię partnera? Jezu, nie miałem zamiaru jej tyranizować! Wycofywałem się przerażony, że mogę ją stracić. Ale i tak zawsze kończyło się na westchnieniach i spojrzeniach pełnych wyrzutu.
Kiedyś w trakcie jednej z takich rozmów popatrzyła mi głęboko w oczy i oznajmiła, że nie mogę zatrzymać w objęciach wiatru. Przysięgam, powiedziała ten pretensjonalny banał. Ale dla mnie brzmiał poetycko, świadcząc o wielkiej wrażliwości i niezbadanej kobiecej naturze. Wzruszyłem się nawet. Cholera, czego można się było po mnie spodziewać? Byłem śmiertelnie zakochanym gówniarzem. W konkluzji Margot wychodziła, a ja pocieszałem się wspomnieniem cudownego dnia, kiedy po raz pierwszy poszła ze mną do łóżka. Prawdę mówiąc, nie był aż tak cudowny, jak przedstawiałem sobie w marzeniach, bo to ja wykazywałem większość entuzjazmu. Królewna Margot zachowywała się trochę, jakby była Śnieżką w czasie śpiączki, ale ja roiłem sobie piękne wizje, jak budzę ją do życia pocałunkami, chociaż za cholerę nie potrafiłem ujrzeć się w roli księcia. Czułem się raczej jak szewczyk, który cudem dostał swoje pół królestwa, prostak z wielkimi łapami, ciągle upapranymi farbą, papierosem w ustach i nienawiścią do krawatów. Margot natychmiast podchwyciła tę grę. Widziałem, że sprawia jej przyjemność. Maleńka wróżka oswoiła sobie coś pośredniego między dzikim smolarzem, niedźwiedziem i świrem z duszą artysty.
Do reguł zabawy należało również zachwycanie się spotykanymi współczesnymi książętami, tymi śliskimi dupkami w nienagannie skrojonych garniturach, którzy błyskają bielą zębów, wachlują się pakietami kart kredytowych i tańczą tak, jakby mieli w środku sprężynę nakręcaną kluczykiem. Na widok takiego stwora w źrenicach Margot zapalały się dziwne ognie, głos przeradzał się w gruchanie z wibrującym, uroczym „r”, a ruchy stawały mdlejące. Słowem, całkowity zachwyt i uległość. Na szczęście nie spotykała ich na swojej drodze zbyt często, a w razie czego i tak wracała do mnie.
Żartowała, że sama nie rozumie, dlaczego rezygnuje z takiego pięknego światowca na rzecz prywatnego czarnego luda. Czyżbym rzucił na nią urok? Naprawdę było całkiem odwrotnie. Ona rzuciła zaklęcie na mnie. Zrozumiałem, że chcę, żeby została ze mną na zawsze, kiedy wyjechała na całe wakacje do Francji, do jakiejś dalekiej rodziny. Oczywiście, w żadnym razie do pracy. Opalać się, kąpać, zwiedzać i zawiązywać znajomości.
Dni mijały, Margot nie było, a ja biegałem po pracowni jak wściekły tygrys na samą myśl o znajomościach, jakie zawiera z bandami smagłych, czarnookich, wypomadowanych Francuzów, przypływających po nią jachtami lub zajeżdżających jaguarami. Im dłużej jej nie było, tym bardziej nie wyobrażałem sobie przyszłości bez niej. W końcu wróciła, opalona, rozszczebiotana, opowiadająca na lewo i prawo historie swoich podbojów. Jeden milioner tak się na nią zagapił, że wpadł do basenu, a pewien szejk arabski chciał za nią oddać cały szyb naftowy, czy to nie urocze? Pewnie, że urocze, jak każdy gest, minka, uśmieszek, jak to, że wróciła. Wodziłem za nią maślanymi oczami z głupawym uśmiechem przyklejonym nieustannie do ust i jakoś nie przychodziło mi do głowy zdziwić się, czemu nie została we Francji szczęśliwą panią milionerową. Grunt, że była. Przyjechała z powrotem, do mnie.
Po kilku nieprzespanych nocach, pełnych wizji potentatów komputerowych w basenie i arabskich bogaczy uwożących porwaną Margot w głąb pustyni, postanowiłem, że dłużej nie zniosę niepewności. Potwory sprzedawały się jak ciepłe bułeczki, więc wyciągnąłem z konta oszczędności, kupiłem pierścionek z brylantem, małym, bo małym, ale prawdziwym, bukiet róż tak ogromny, że mogłaby się w nim schować, i grzmotnąłem przed nią na kolana. Nie wydawała się wzruszona. Raczej zaskoczona i odrobinę ubawiona. Na pierścionek popatrzyła z pobłażaniem, jakby dawała do zrozumienia, że niczego lepszego nie mogła się spodziewać po kimś tak kiepsko znającym się na biżuterii, ale przyjęła go. Na Boga, przyjęła! Miałem ochotę ryczeć ze szczęścia, nosić na rękach cały świat, ucałować każdego przechodnia i kupić rower każdemu dzieciakowi na podwórku. Margot Krecia Fryzurka zostanie moją żoną!
Została, choć nie mogłem w to uwierzyć. Oczywiście, przeprowadziła się do mnie, zwalniając wynajęty pokój. W podróż poślubną chciałem ją zabrać na Lazurowe Wybrzeże, ale nie miała ochoty. Za dużo wspomnień, powiedziała. W porządku, pojechaliśmy na włoską Riwierę.
Leżąc na piasku w zasięgu chichoczących, łaszących się fal, wyglądała jak córka samego Posejdona. Ofiarowała mi dwa szczęśliwe tygodnie, chociaż już wtedy podświadomie wyczuwałem, że związek z Margot nie będzie wyglądał tak, jak sobie wymarzyłem. Spychałem wątpliwości na bok, ale szybko okazało się, że moja dziewczynka nie ma najmniejszej ochoty zostać najbliższą mi osobą na świecie, przyjaciółką, partnerką, podporą i kochanką. Została natomiast nieustającą nagrodą, obiektem ciągłych hołdów, zachwytów i westchnień. Dzień za dniem musiałem na nią zasłużyć na nowo, wyręczyć we wszystkim, zdobyć względy. Starałem się, ale, szczerze mówiąc, wszystko rozłaziło mi się w palcach.
Czasami dochodziłem do wniosku, że choćbym, zgodnie z jej życzeniem, wypruł sobie flaki i porozwieszał na okolicznych choinkach, skrzywi tylko pyszczek i oznajmi, że lepiej to miało wyglądać. Słowem, nie układało nam się.
Księżniczka leżała na kanapie i kaprysiła, a ja trzaskałem drzwiami od pracowni i siedziałem tam do późnej nocy. To był mój azyl, obwarowana twierdza, gdzie nikt nie miał mi za złe bałaganu, smrodu papierosów, powycieranych spodni i braku zaangażowania.
W dodatku potwory przestały uchodzić za hit sezonu. Wiedziałem, że tak się stanie, i wcale nie ubolewałem z tego powodu. Szczerze mówiąc, odetchnąłem nieco. Szum się skończył, a ja pozostałem na rynku, z dochodami wystarczającymi, żeby nas utrzymać. Ale nie było już rozgłosu, wywiadów w pisemkach i migawek w telewizji, co dla mojej pięknej żony urastało do rangi narodowej tragedii.
Poniosłem sromotną klęskę, zaprzepaściłem karierę, a ją, nieszczęsną, sprowadziłem na manowce. Jak teraz zapewnię królewnie odpowiednie warunki, skoro nie mam porządnej pracy? Po co się ze mną zadawała? Ja też nie potrafiłem pojąć. Nie było chyba na świecie mężczyzny, który mniej odpowiadałby jej ideałom.