Выбрать главу

Minęły prawie dwa lata, odkąd ochrzciłem Margot gorzkim, tajemnym imieniem Śnieżki, bo od początku naszego małżeństwa była oziębła i niemrawa jak katatoniczka. Zresztą czemu się dziwić? Jak można iść do łóżka z bezmyślnym brutalem, który nie rozumie subtelnej kobiecej duszy? Wcale nie można, rzecz jasna.

Zatem odwracamy się noskiem do ściany, wzdychamy boleśnie i demonstrujemy całemu światu naszą niebywałą wrażliwość i samotność.

Miałem tego dość tak bardzo, że wiele razy pragnąłem po prostu wyjść z domu, trzasnąwszy drzwiami, i nigdy nie wrócić. Zaciągnąć się na morze, uciec w las wypalać węgiel, zamieszkać na dworcu, wyplatać w głuszy koszyki, nieważne. Byle dalej stąd. Ale wciąż bardzo kochałem Margot i miałem nadzieję, że się zmieni, przyzwyczai, zrozumie.

Zmieniła się, a jakże. Zupełnie niespodziewanie, ale wcale nie tak, jak pragnąłem. Wyjechała na dwa tygodnie do koleżanki, żeby choć na chwilę uciec od problemów. Jakich, do cholery, nie wyjaśniła.

Powróciła z głębokim przekonaniem, że natychmiast chce urodzić dziecko. Koleżanka właśnie jedno miała i odnalazła spełnienie, radość prawdziwej kobiecości, a zatem Margot życzy sobie także. Przeraziłem się trochę, bo nie czułem się przygotowany do roli ojca, a moja Krecia Fryzurka nijak nie wyglądała mi na mamusię. Próbowałem tłumaczyć, żebyśmy pożyli jeszcze trochę sami, nacieszyli się sobą, poczekali. Na nic. Zostałem obwołany bezdusznym potworem, ohydnym egoistą, oszustem, który podstępnie ją omotał, a teraz odmawia jej jedynej radości, odziera z prawdziwej rodziny. Starałem się być twardy, ale poty się bzdyczyła, płakała, histeryzowała, wściekała i obrażała, aż pękłem.

Fundowaliśmy sobie zatem kobiece spełnienie dla Margot. Wtedy gorliwie ciągnęła mnie do łóżka, ale wytęskniony seks nie dawał mi przyjemności. Zdawało się, że moja żona wykonuje zestaw nieprzyjemnych, lecz koniecznych ćwiczeń, aby otrzymać upragnione maleństwo.

W jej oczach nie widziałem śladu pożądania, tylko święty ogień macierzyństwa. Czułem się jak ogromny irygator, maszyna do produkcji nasienia i, szczerze mówiąc, nie wiedziałem, czy bardziej chce mi się płakać, czy rzygać.

Po upływie kilku nerwowych miesięcy Margot otrzymała łaskę. Dziewczęca twarz promieniała takim zadowoleniem, aż poczułem skurcz bólu, bo mnie nigdy nie udało się uczynić jej podobnie szczęśliwą. Ale starałem się cieszyć razem z nią, chociaż natychmiast odsunęła mnie od łoża. Przecież coś się może stać dziecku! (Egoisto, egoisto, potworze, ohydny, ohydny). Oczekiwanie na maleństwo przypominało czekanie na Mesjasza, a dla mnie stało się jednym z paskudniejszych momentów w życiu. Straciłem bowiem Margot bezpowrotnie. Z chwilą gdy dziecko się urodziło, musiałem sobie uświadomić, że nie ma dla mnie miejsca we własnym domu ani w życiu żony.

Zmieniono mnie w automat do posług i dostarczania kasy. Margot i dziecko stanowiły oddzielną, spójną planetę, gdzie mnie obowiązywał zakaz wstępu. Doczekaliśmy się córeczki, którą Margot uparcie nazywała Perełką. Uważała, że to bardzo dowcipne. Małgorzata znaczy przecież perła, a maleństwo będzie jej zminiaturyzowaną kopią. Perełka. Jezu, brzmiało jak imię dla pudla. Ale jako podły brutal i tak musiałem trzymać mordę w kubeł.

Pewnie pogodziłbym się z tym, że Margot i jej dziwna, pokrzykująca larwa wcale mnie nie potrzebują, gdyby okazało się, że kapitulacja wystarczy. Odszedłem, potwór, między swoje potwory, gdzie moje miejsce. Wygrzebałem jamę, w której zaległem, wyłażąc, kiedy tylko księżniczka sobie życzyła. Przez resztę czasu schodziłem jej z oczu, zamknięty w pracowni.

Niestety, to nie wystarczyło. Margot postanowiła mnie zmienić. Perełka musi mieć przecież porządnego ojca, dostarczyciela wszelakiego dobra, osobnika w krawacie i na poziomie. Rozpoczęło się natarcie na wszystkich frontach. Dlaczego nie chcę znaleźć przyzwoitej pracy i zarabiać prawdziwych pieniędzy? Za co Perełka pójdzie do przedszkola z językiem francuskim i zajęciami z tańca? Za co opłacę jej prywatną szkołę? Czy chcę, żeby moje dziecko trafiło między plebs i element, bezpowrotnie tracąc szansę na dobre wykształcenie? Czy z powodu mego uporu i egoizmu Perełka musi zaprzepaścić swoją przyszłość? Czy można wychować zdrowe, normalne dziecko w domu pełnym maszkar? Będzie dorastać. Czy wyobrażam sobie, co powie, kiedy ktoś ją zapyta, czym zajmuje się ojciec? Lepi potworki? Jaki to będzie dla niej wstyd, jaki stres. Gdyby wcześniej wiedziała, że jestem draniem bez serca! Gdyby wiedziała! Wszystko mogłoby wyglądać inaczej, a życie Perełki i jej samej nie byłoby bezpowrotnie złamane. Szlochy. Spazmy. Histeria.

Szybko i sprawnie zrobiła ze mnie psychopatę znęcającego się nad własnym dzieckiem w imię egoizmu i miałkich rojeń o karierze rzeźbiarza. Połknąłem i to. Ostatnio wszystko połykałem, jak posłuszny wąż boa. Ale nie ustąpiłem. Zaciąłem się w sobie i postanowiłem wytrwać. Margot wyszła za kolesia, który lepi figurki. Zdecydowała się na ten krok świadomie, jak sądzę, i w stanie poczytalności. Więc teraz ma go za męża. Żadnych firm, garniturów, posągowych min i szarych samochodów. Nigdy. Oczywiście, wybuchła wojna.

Brudna, podjazdowa, wyniszczająca partyzantka, oparta głównie na atakach terrorystycznych.

Nie uległem. Widziałem natomiast niedowierzanie i wściekłość na twarzy mojej żony. Ośmieliłem się sprzeciwić królewnie. Ośmieliłem się przeciwstawić Margot! Musiałem, do diabła! To była walka o przetrwanie. Inaczej po prostu bym umarł. Nie wiem, skąd w kobietach bierze się to głęboko zakorzenione przeświadczenie, że każdego, a zwłaszcza mężczyznę, można, a nawet trzeba zmienić. Ugnieść faceta jak plastelinę, przefasonować, wymalować pysk na nowo i proszę! Całkiem inny! Święta Matko! Dlaczego?! Nie lepiej od razu poszukać sobie lepszego, a tamtego obejść szerokim łukiem? Widać nie. Może nie byłoby tak zabawnie. Nie wiem. W każdym razie nie pękłem. Gniewny, nabuzowany, ponury lepiłem najszkaradniejsze stwory jakie potrafiłem, a ściany pracowni wibrowały codzienną dawką wściekłości. Gdybym pozwolił się zmienić, przestałbym żyć.

***

Sądy człowieka są naiwne. Wiedza o sobie samym i ogląd wydarzeń ograniczone. I tak umarłem. Tego dnia, kiedy zadzwonił telefon od Samanty. Z początku wyglądało to na zwykłe zlecenie. Potem, kiedy ze słuchawką przyklejoną do ucha słuchałem rzeczowego kobiecego głosu, na długo wyczekiwany, niespodziewany cud. W końcu, gdy przerwała połączenie, a ja zostałem z buczącym głucho telefonem, nabrałem przekonania, że ktoś zrobił mi głupi żart.

No bo pomyślmy realnie. Czy w dzisiejszych czasach, w naszej rzeczywistości, zdarzają się ekscentryczni milionerzy, którzy proponują plastykowi wytwarzającemu figurki z mas plastycznych, że kupią za niesłychaną cenę wszystko, cokolwiek zrobi? Każdego cholernego potworka. Musiałbym za to przerwać współpracę ze wszystkimi innymi galeriami i sklepami, słowem, dać mu wyłączność. Oczywiście, to niełatwa decyzja, ale cena powinna ją zrekompensować. Mój Boże, dawał trzy razy tyle co najlepsi nabywcy. Taka cena zrekompensowałaby mi pracę w oparach chlorowodoru. A w oczach Margot znów stałbym się interesującym artystą. Artystą o wrażliwej duszy i grubym portfelu.

Jasne, że nie uwierzyłem. Jednak postanowiłem spotkać się z dziewczyną, która dzwoniła. Miała na imię Samanta, zajmowała się wystrojem wnętrz i właśnie projektowała pub czy klub dla szalonego miłośnika potworów. Umówiła się ze mną po południu w kawiarni. Godziny dłużyły mi się jak seriale Margot. Dowcip czy kontrakt życia? Za dziesięć szósta wysiadłem z autobusu spocony jak mysz, z przeświadczeniem, że w kawiarnianym ogródku zobaczę roześmiane gęby kilku kumpli, którzy w głupi sposób postanowili wyciągnąć mnie na piwo.

Zobaczyłem długowłosą, smukłą dziewczynę przeglądającą grubą, oprawną w skórę księgę. I umarłem. W ułamku sekundy. Poczułem coś jak ból, jak skurcz, zalało mnie oślepiające błękitne światło, niby uderzenie błyskawicy. Nogi się pode mną ugięły, chwyciłem się kurczowo słupka znaku drogowego. Wokół wirował wiatr, gęsty, ciągnący za sobą snop iskier. Miał srebrny kolor. Ludzie i samochody znieruchomieli w oka mgnieniu. Zamrożone rzeźby z lodu. Nic się nie poruszało. Nawet czas. Tylko dziewczyna o kasztanowych włosach spokojnie odwróciła kartkę książki. Zdawała się nie dostrzegać niczego niezwykłego. Lodowe, oślepiające niebo nade mną pękło. Ze szczeliny lało się białe światło. Głos.

Ona jest jedną z nas.

Niespodziewanie, drżąc i kurczowo obejmując słupek, poczułem, że to prawda. Jedna krew, zrozumiałem. Płynie w nas jedna krew.

Szklany świat, zbudowany z lodu i szronu, mienił się odblaskami diamentu. Widziałem ludzkie serca w przezroczystych piersiach. Pulsowały stłumionym niebieskim światłem. Lód śpiewał i dźwięczał niczym potrącone przypadkiem naczynie z kryształu. Wiedziałem, że za chwilę wszystko rozpryśnie się na tysiące odłamków. Tylko że tutaj nie było chwil.

Samanta podniosła do ust widmo szklanki, wypiła łyk srebrnej ciemności. Niebo lśniło oszalałym blaskiem. Na jego tle, niczym hologram, zawisła wyolbrzymiona sylwetka dziewczyny. W kawiarnianym ogródku między stalagmitami stolików Samanta nadal przeglądała książkę, podczas gdy w przestworzach jej cień szybował z rozpostartymi ramionami i aureolą rozpuszczonych włosów. Upiorny anioł otworzył usta, ale głos wydobywał się ze szczeliny w niebie.