Arseniusz obracał list w długich, smukłych palcach. Trzeba przyznać, że bractwo zareagowało szybko, pomyślał. A mistrz Ambrosius jeszcze prędzej. Odłożył ozdobione pieczęciami i emblematem stowarzyszenia pismo, sięgnął po niewielką kartkę i ponownie odczytał skreśloną pospiesznym pismem wiadomość.
Do wielce szanownego Arseniusza, mistrza Bractwa Sprawiedliwości i Prawdy.
Przybyłem niezwłocznie, ledwie otrzymałem nakaz bractwa. Żywię nadzieję, że nie musieliście długo czekać. Zatrzymałem się w gospodzie „Pod Tłustym Cyckiem". W każdej chwili jestem gotów służyć swa skromne osoba.
Ambrosius.
Arseniusz zmarszczył czoło. „Pod Tłustym Cyckiem", pomyślał zdziwiony. Kto słyszał, żeby mistrz, i to mistrz tej klasy, zatrzymywał się w podobnie podłej spelunce. Czyżby Ambrosius był do tego stopnia uduchowiony, że nie zdawał sobie sprawy z niestosowności swego zachowania? Czemu od razu nie zajechał do dworu?
Wtem Arseniusz doznał tak nagłego olśnienia, aż kartka wypadła mu z dłoni. To oczywiste, wykrzyknął w myślach. Szlachetny mistrz Ambrosius śpieszył się tak bardzo, żeby wypełnić polecenie bractwa, że opadł z sił skutkiem morderczej podróży i musiał zatrzymać się w pierwszym z brzegu zajeździe. A pech postawił na jego drodze ten nieszczęsny „Tłusty Cycek". Wycieńczenie tłumaczy też ów dziwny list, pozbawiony zwyczajowych formuł i tytułów.
Biedny starzec, pomyślał Arseniusz ze współczuciem. Co za podziwu godna gorliwość. Co za wspaniała postawa!
Postanowił niezwłocznie wyruszyć do gospody i wybawić Ambrosiusa z przykrego położenia. Gościnna sypialnia i gabinet we dworze czekają przecież przygotowane już od czterech dni.
Jak bardzo muszą mu zazdrościć Lucylla i Rufus, przebiegło jeszcze przez myśl Arseniusza. Oboje musieli, niestety, powrócić do swoich okręgów, aby wypełniać obowiązki. W końcu tylko Arseniusz pełnił funkcję kata w majątku Szarej Wody. Wiedział jednak dobrze, że przyjaciele nie zmarnują okazji i staną na głowie, żeby przybyć na egzekucję odprawianą przez samego mistrza Ambrosiusa. Ale tylko jemu przypadnie zaszczyt opiekowania się słynnym gościem.
Uśmiechnął się do siebie i pospiesznie opuścił pokój.
Gospoda „Pod Tłustym Cyckiem" była obszerną chałupą, nakrytą nisko spadającym dachem. Ze środka dochodził gwar, śmiechy i pijackie śpiewy. Przez niewielkie okna bił wesoły blask licznych lamp i świec. Przed samym wejściem rozciągała się rozległa kałuża, na której skraju spał snem sprawiedliwego jakiś pijak. Mistrz Arseniusz z obrzydzeniem stąpał po błocie, starając się nie ubrudzić białej szaty znamionującej przynależność do bractwa.
Śpieszył się tak bardzo, by uwolnić szacownego Ambrosiusa od konieczności przebywania w okropnej spelunce, że potrącił nogą śpiącego opoja, ale ten wydał tylko nieartykułowany pomruk. Twarz Arseniusza wykrzywił grymas wstrętu. Zdecydowanym ruchem popchnął drzwi.
Gospoda była przepełniona. Za długimi stołami siedzieli na ławach goście zajęci podszczypywaniem karczmarek, grą w kości i opróżnianiem kielichów, a w niektórych przypadkach także żołądków. Śmierdziało potem, skwaśniałym winem i wymiocinami. Arseniuszowi zrobiło się mdło, ale klienci gospody wyraźnie bawili się w najlepsze, nie bacząc na atmosferę czy okoliczności. Przybycie kata pozostało właściwie niezauważone, jeśli nie liczyć kilku bardziej trzeźwych gości siedzących blisko drzwi, którzy obrzucili mistrza ponurymi spojrzeniami.
Arseniusz rozejrzał się uważnie, ale nigdzie nie zauważył samotnej postaci w białej szacie. Nic dziwnego, pomyślał. Mistrz zapewne odpoczywa na górze, w wynajętym pokoju. Nie spodziewał się ujrzeć Ambrosiusa pośród tego motłochu. Przepchnął się do szynkwasu. Ludzie ustępowali mu z drogi gorliwie, choć w oczach mieli niechęć i strach. Strój i postawa kata budziły szacunek, lecz podszyty nieufnością. Gospoda „Pod Tłustym Cyckiem" rzadko gościła takie persony. Arseniusz stanął wreszcie twarzą w twarz z karczmarzem.
– Gdzie znajdę mistrza Ambrosiusa z Bractwa Sprawiedliwości i Prawdy? – spytał.
Gospodarz wytrzeszczył oczy.
– Nie wiem, panie – wymamrotał zmieszany. – Nie znam takiego.
– Pytam o dostojnego starca, który zatrzymał się dzisiaj w gospodzie. – Arseniusz pomyślał, że mistrz widocznie nie chciał zdradzać swej tożsamości w tak podejrzanym miejscu.
– Żaden starzec się u nas nie zatrzymał. – Karczmarz podrapał się w łysinę. – Chyba że tamten cieśla, pijanica, jakich mało, ale tylko dlatego, że zwalił się jak kłoda i nie mógł wrócić do domu.
Ruchem podbródka wskazał na chrapiącego w kącie brudnego starucha.
Arseniusz się zirytował.
– Czemu kłamiesz, głupcze? – warknął. – Wiem dobrze, że się tu zatrzymał. Jeśli go okradliście lub skrzywdziliście, jeśli choć włos spadł mu z głowy, zgnijesz w lochu!
Szynkarz pobladł gwałtownie.
– Nic nie wiem, panie! – wyjąkał. – Zlitujcie się! U nas nikt taki się nie zatrzymał. Tylko ten młody kawaler, który kończy teraz pieczoną kaczkę przy stole w rogu. Przysięgam, tylko on!
– Co mnie obchodzi twój kawaler! – krzyknął Arseniusz, teraz już na dobre przestraszony, że szacownego gościa spotkało coś złego. – Pytam, gdzie jest mistrz Ambrosius?! Gdzie mistrz, psi synu?
Spocony, biały jak ściana karczmarz zdawał się bliski płaczu.
– Nie wiem, panie! Przysięgam! Zlitowania, panie!
Chuda, brudna rączka pociągnęła Arseniusza za rękaw. Spojrzał w dół i zobaczył umorusaną buzię małego pomocnika z kuchni.
– Mistrz Ambrosius zaprasza do swego stołu, panie – powiedział chłopiec. – Na pasztet, pieczoną kaczkę i wino.
– Dokąd? – zdziwił się Arseniusz.
Mała rączka pociągnęła go za sobą.
– Tam w rogu, panie. Poprowadzę.
Po chwili Arseniusz znalazł się przy niewielkim stole zastawionym resztkami kolacji. Na ławach wokół siedziały trzy osoby, z których żadna nie mogła być mistrzem Ambrosiusem. Za to jedna, stosunkowo młoda i niebrzydka, z pewnością trudniła się nierządem. Siedziała na kolanach ubranego w błękitny kaftan kawalera, obejmowała go czule za szyję i chichotała, próbując schwycić zębami kacze udko, które mężczyzna podsuwał jej do ust, aby w ostatniej chwili zręcznie cofnąć dłoń z przysmakiem. Trzecim uczestnikiem kolacji był odziany na czarno żołnierz w średnim wieku, sądząc po ubiorze i broni, najemnik.
– Co to za żarty? – spytał Arseniusz ostro. Kawaler w błękitach uniósł głowę i uśmiechnął się.
Ladacznica wykorzystała chwilę jego nieuwagi, żeby wbić zęby w udko. Gryzła je teraz pospiesznie, zaśmiewając się jednocześnie, bliska zakrztuszenia. Młody człowiek zepchnął ją bezceremonialnie z kolan i wstał.
– Mistrz Ambrosius z Bractwa Sprawiedliwości i Prawdy – rzekł i ukłonił się dwornie. – Do usług. A ty, szanowny panie, musisz być nadwornym katem Szarej Wody, prawda? Mistrz Arseniusz, czy tak?
Nadworny kat Szarej Wody nigdy jeszcze nie był tak zbity z tropu. Z rozdziawionymi ustami przyglądał się mówiącemu. Wciąż nie mógł uwierzyć, że nie padł ofiarą jakiegoś żartu. Domniemany Ambrosius nie odznaczał się szczególnie wysokim wzrostem, był szczupły i drobny. Miał pociągłą twarz o bardzo jasnych, przenikliwych oczach i niezbyt urodziwych rysach. Rudawe włosy nosił związane w zgrabny warkoczyk. Widocznie nie zwykł używać peruki. Błękitny kaftan i biała koszula z koronkowymi mankietami były niegdyś niezwykle wytworne, ale czasy ich świetności dawno minęły. Materiał, choć szlachetny, miejscami był nieźle wytarty. U boku mężczyzny wisiała szpada.
Arseniusz nie mógł wykrztusić słowa, ale niezrażony kawaler w błękitach ani na chwilę nie stracił rezonu.
– Wybaczcie, drodzy przyjaciele – zwrócił się do ladacznicy i żołnierza. – Pani, szanowny oficerze! Musimy się na chwilę pożegnać. Dziękuję za miłe towarzystwo, ale sami rozumiecie, obowiązki.
Skłonił się uprzejmie i zdecydowanym ruchem pokazał towarzyszom, że mają opuścić ławy. Arseniusz spodziewał się protestów, zwłaszcza ze strony najemnika, lecz ten wstał bez szemrania, wypiwszy na odchodnym resztę wina ze swego kielicha. Dziwka robiła przez chwilę nadąsaną minę, ale Ambrosius klepnął ją mocno w tyłek, nadając jej pożądany kierunek.
– Uciekaj – powiedział z uśmiechem. – Dość tego dobrego! Może potem po ciebie poślę. Tylko nie strugaj obrażonej damy, bo tego nie lubię.
Ladacznica momentalnie się rozpogodziła, mrugnęła zalotnie do Arseniusza i kręcąc biodrami, ruszyła przez salę.
– A więc, szanowny mistrzu – zagadnął Ambrosius. – Zechcesz zjeść ze mną kolację? Obawiam się, że z kaczki zostały same kości, ale już zamówiłem drugą. Może masz ochotę skosztować pasztetu?
– Dziękuję – wykrztusił Arseniusz przez zaciśnięte gardło. – Nie jestem głodny.
Młody mężczyzna usiadł.
– Więc napijesz się wina. Nie jest specjalnie wyborne, ale ujdzie. Nie stój, mistrzu. Siadaj, proszę – powiedział uprzejmie, lecz jakoś tak twardo, że Arseniusz mimowolnie usłuchał.
Ambrosius zaklaskał i mały pomocnik kucharza wyrósł jak spod ziemi przy stole.
– Rusz się, chłopcze – popędził go niezwykły mistrz katowski. – Zabieraj te resztki. Nie będę konwersować z tak szanownym gościem w towarzystwie ogryzionej kaczki! Pasztet też możesz zabrać. Aha, przynieś wina i tamtej czosnkowej kiełbasy, co wisi nad szynkwasem.