– Cóż, mój bezimienny Boże – powiedział cicho. – Policz mi na plus, że zawsze tak bardzo się starałem.
Z wysokości okna w swoim gabinecie Herminius Revon musiał być dla ludzi na dziedzińcu tylko maleńką figurką. Główny Hierarcha spoglądał w dół, rozmyślając o swojej dojmującej samotności. Nie był pewien, czy ktokolwiek z podwładnych rozumie jego wysiłki. Miał nadzieję, że chociaż jeden z nich, Dowódca Straży Przybocznej i Tajnego Wywiadu, Hugo de Bellis, w którego oczach dostrzegał czasami przebłyski wiary w tego samego bezimiennego Boga, któremu służył. Oczywiście nigdy, nawet poddany najstraszliwszym torturom, nie wyparłby się głośno Agona, więc do głowy mu nie przyszło zwierzać się komukolwiek ze swojej niewiary. Hugo, mimo iż był jedynym człowiekiem, jakiemu Revon naprawdę ufał i jakiego nie zawahałby się nazwać przyjacielem, nigdy nie dowie się, w co wierzy i czego pragnie Główny Hierarcha. Na niektórych szczeblach władzy nie może być mowy o zażyłości innej niż ograniczona. Jednak w Hugonie znajdował coś, co sprawiało, że nie czuł się tak rozpaczliwie niezrozumiany. Słowa i postępowanie Dowódcy Straży zawsze cechowała szczerość i sympatia względem Głównego Hierarchy. Hugo, pomyślał Revon, powinien przejąć po mnie pałeczkę. Nikogo odpowiedniejszego nie widzę. Zamyślił się, a potem uśmiechnął nie bez smutku. Lubię go i ufam mu, ponieważ tak bardzo przypomina mnie samego sprzed kilkunastu lat. A więc jednak prześladuje mnie piętno samotności.
Hugo de Bellis, wysoki, smukły, z ostrzyżonymi krótko jasnymi włosami, stał właśnie przed pobladłym z lęku Silwanusem, żądając natychmiastowego widzenia z Jego Jasnością.
– Ależ, błogosławiony Dowódco Straży – wydukał nerwowo sekretarz – przybyłeś w porze popołudniowych reklam. Jego Jasność ogląda w skupieniu i eee… hmmm, medytuje…
– Muszę się z nim natychmiast zobaczyć! – de Bellis twardo obstawał przy swoim. – To pilne! Odpowiedzialność za zwłokę spadnie na ciebie, sekretarzu.
Twarz Silwanusa poszarzała. Zrobiło mu się słabo. Pomyślał gorzko, że tkwi między młotem i kowadłem. Nie miał śmiałości przeszkadzać Głównemu Hierarsze, a jednocześnie bał się jak ognia stanowczego, zimnego, niebezpiecznego Hugona. Hugo de Bellis liczył lat dwadzieścia osiem, czyli był tylko o siedem starszy niż Silwanus, ale sekretarz Jego Jasności wyglądał przy nim jak wystraszony, mało inteligentny dzieciak, którym w istocie był.
– Wpuść mnie – powiedział Hugo – albo sam wejdę.
Przed tą groźbą sekretarz Jego Jasności musiał się ugiąć. Wiedział, że w przeciwnym wypadku de Bellis zrobi dokładnie to, co zapowiedział. Z duszą na ramieniu zaanonsował Dowódcę Straży i usłyszał w odpowiedzi niecierpliwy głos nakazujący natychmiast go wprowadzić. Hugo zniknął w drzwiach gabinetu Revona. Silwanus otarł pot z czoła. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego Jego Jasność toleruje, a nawet hołubi tego strasznego człowieka. Co więcej, słychać plotki, że mimo iż wcale nie jest stary, wyznaczył już Hugona na swojego następcę. To wydawało się Silwanusowi wręcz niepojęte.
Jego Jasność musiał upaść na głowę albo de Bellis ma na niego porządnego haka, pomyślał. To była już druga w tym dniu brzydka myśl dotycząca Głównego Hierarchy, więc Silwanus bardzo się zawstydził i postanowił zjeść za karę podwójną kolację.
– Hugo! – zawołał Herminius ze zdziwieniem. – Co cię do mnie sprowadza? Czy coś się stało?
– Śmiem twierdzić, że tak, Wasza Jasność – rzekł spokojnie zapytany. – Wydaje się, że odkryliśmy zaczątki… schizmy.
Przy ostatnim słowie głos Hugona jakby odrobinę stracił na pewności.
– Schizmy? – powtórzył Revon. – Jakiego rodzaju?
– Nie wiem – odrzekł Dowódca Straży szczerze. – Dotarły do mnie tylko pogłoski.
Herminius spojrzał na niego ze zdumieniem. Po raz pierwszy, odkąd przyjął go do służby, de Bellis nie potrafił odpowiedzieć na proste pytanie. Czy to możliwe, że przyszedł nieproszony do jego gabinetu, przynosząc jedynie pogłoski?
– Dlaczego sądzisz, że sprawa jest niepokojąca?
Na nieprzeniknionej dotąd twarzy Szefa Wywiadu pojawił się cień wahania.
To nieprawdopodobne, że Hugo zdradza swoim zachowaniem tyle emocji! – pomyślał zaskoczony Revon.
– To głównie kwestia intuicji. Boję się, że zaniedbany drobiazg może przerodzić się w coś poważnego.
– Jakie zatem są fakty?
– Nie znam faktów. Ale wkrótce poznam, Wasza Jasność.
Hugo rzucił Głównemu Hierarsze twarde, zdecydowane spojrzenie.
– Nie wątpię – uśmiechnął się Revon. – Schizma, powiadasz? – dodał.
Odwrócił się plecami do Hugona, spoglądając w okno. W pokoju panowała cisza. Herminius, rzecz jasna, nie oglądał reklam w czasie rozmowy Dowódcy Straży z Silwanusem. Nigdy tego nie robił, jeśli nie musiał. Zastanawiał się i martwił dobrą i złą jednocześnie sytuacją swojej Wspólnoty. Wiadomość przyniesiona przez Hugona podsunęła mu pewien pomysł.
De Bellis przyglądał się swemu przełożonemu, jakby zobaczył go po raz pierwszy. Herminius Revon był szczupłym, surowym mężczyzną po czterdziestce. Nie odznaczał się wysokim wzrostem, lecz mimo to zawsze zdawał się górować nad tłumem. Biła od niego siła i naturalna umiejętność przewodzenia. Twarz miał wąską jak klinga, zazwyczaj nieprzeniknioną, choć czasem w oczach zapalały mu się iskry iście piekielnej inteligencji. Nosił proste, ciemne stroje, na pozór bardzo skromne, lecz zawsze doskonałego gatunku i kroju. Słynął jako miłośnik i koneser sztuki, jego gabinet i apartamenty, mimo iż wydawały się surowe, zapełnione były najkosztowniejszymi, najrzadszymi antykami. Dostarczał ich od lat specjalizujący się w starożytnościach żeński zakon Desytek. Herminius wybierał tylko te przedmioty, na których poznałby się jedynie prawdziwy znawca, gdyż nie lubił robienia czegokolwiek na pokaz.
Hugo zdawał sobie sprawę, jak groźnym byłby wrogiem, i cieszył się, że ma prawo uważać się za jego przyjaciela.
Herminius obrócił się ku niemu. Pionowa zmarszczka, znamionująca zamyślenie, znikła z jego czoła.
– Przyniosłeś mi naprawdę wspaniałą wiadomość, Hugonie – powiedział. – Powinienem był pomyśleć o tym wcześniej.
– Ależ to prawda! Jestem pewien, że pogłoski te się potwierdzą! – wykrzyknął de Bellis. – Nie należy ich lekceważyć!
– Wiem. – Revon uśmiechnął się i przyjaznym gestem klepnął go po plecach. – Ale mimo to powinienem był sam na to wpaść.
– Nie rozumiem – wymamrotał Hugo. Nie mógł dociec, co tak ucieszyło Herminiusa. Według niego były raczej pewne powody do niepokoju.
– Oczywiście, że rozumiesz! Pomyśl chwilę.
Oczy Hugona rozszerzyły się z niedowierzania, gdy pojął, o co chodzi, ale twarz mu się rozjaśniła.
– Schizma – powiedział. – Malutka i bardzo słaba, pod ścisłą kontrolą. Lecz plotki o niej rozejdą się szybko. W ten sposób obie pozostałe religie ekonomiczne przestaną czuć się zagrożone przez potęgę Agona. Uznają, że mamy poważne kłopoty. A tymczasem… to blef!
– Otóż to – roześmiał się Herminius. – Wspaniale, Hugonie! Za to cię lubię!
Spoważniał i spoglądając bacznie w twarz Szefa Wywiadu, dodał:
– Tym niemniej będziesz musiał dogłębnie zająć się tą sprawą. Sytuacja w żadnym wypadku nie może wymknąć nam się spod kontroli! Musisz panować nad wszystkim, Hugonie.
De Bellis pokazał w uśmiechu równe, drapieżne zęby.
– Po to tu jestem – powiedział.
Herminius poczuł przypływ sympatii i wspólnoty z bystrym i nieustraszonym podwładnym. Chciałbym, żebyś był moim synem, Hugonie, pomyślał nagle, a myśl ta nie zdziwiła go wcale tak bardzo, jak powinna.
Włączył monitor i natychmiast pojawiła się na nim wystraszona tłusta twarz Silwanusa.
– Przywołaj mi natychmiast kwatermistrza Corneliusa Vogo – rozkazał Revon.
– Wasza Jasność – szepnął Silwanus – nie ma go!
– Jak to nie ma? – Herminius niemal osłupiał.
– Odprawia właśnie uroczystości pogrzebowe wielebnej Eudoksji Cys – odpowiedział sekretarz całkiem gładko. – Zmarła kilka dni temu.
Revon jak przez mgłę przypomniał sobie tę wścibską, zrzędliwą, obrzydliwie bogatą staruchę.
– Wielebna Eudoksja zapisała cały swój majątek na rzecz fundacji udzielającej najbiedniejszym zapomóg w celu dokonania corocznych rytualnych zakupów – obwieścił Silwanus takim tonem, jakby osobiście skłonił ją do tego świątobliwego czynu. – Cóż za pobożny uczynek! To budujące, prawda?
Herminius zastanowił się złośliwie, czy najbliżsi krewni Eudoksji także podzielają ten pogląd.
– Cornelius celebruje pogrzeb osobiście? – zapytał z dezaprobatą. Wolałby, żeby jego kwatermistrz siedział na miejscu i czekał, na wypadek gdyby okazał się potrzebny. Fakt, że nie uzyskał zgody Głównego Hierarchy, zakrawał na uchybienie. Herminius postanowił rozliczyć się należycie z Corneliusem. Nie lubił go, a poza tym nie pozwalał nigdy na najmniejsze nieposłuszeństwo względem własnych rozporządzeń.
– Osobiście, Wasza Jasność – potwierdził Silwanus. – Był jej… hmm, wiernym przyjacielem. To właśnie on skierował ją na drogę cnoty. Dzięki naukom Świątobliwego Corneliusa wielebna Eudoksja dokonała tego chwalebnego zapisu…