– Nie wątpię – mruknął Revon. Dostrzegł, że Hugo z trudem powstrzymuje uśmiech.
Wyjątkowe skąpstwo i talent do wydawania cudzych pieniędzy stanowiły jedyne zalety Corneliusa Vogo, o których było Herminiusowi wiadomo.
– Gdy wróci, przekaż mu, że ma udzielić Hugonowi de Bellisowi wszelkiej pomocy i wszystkich środków, jakich zażąda. Wszystkich, rozumiesz? To mój osobisty rozkaz. Aha, i przypomnij mu jeszcze, że Agon gardzi skąpcami.
Wyłączył monitor.
– W drogę, mój chłopcze! – zwrócił się do Hugona. – I pamiętaj! Wszystko pod ścisłą kontrolą.
– Niech Agon rozświetla twoje ścieżki, Wasza Jasność – Hugo wypowiedział oficjalne pożegnanie, zgiął się w ukłonie i wyszedł.
– Ruszaj do boju, sokole – mruknął za odchodzącym Herminius. – Udanych łowów!
W przeddzień Święta Wielkich Dni w gabinecie Głównego Hierarchy zabłysnął monitor specjalnej linii. Pojawiła się na nim zniekształcona przez zakłócenia twarz Hugona de Bellisa.
– Schwytaliśmy heretyka, Wasza Jasność – powiedział sucho.
– Przywieźcie go do mnie! Natychmiast! – rozkazał Herminius Revon.
Chłopak był młody. Bardzo młody. Całą twarz, brzydką i jakby nieukształtowaną, pokrywała równa warstwa pryszczy.
– Czy stawiał opór? – spytał Główny Hierarcha, spoglądając na suchy strup w kąciku ust i zasiniałe oko.
– Tak – odrzekł Hugo de Bellis – ale bardzo krótko. W gabinecie zostało ich tylko trzech, po tym jak Herminius odprawił strażników.
– Jak masz na imię, chłopcze?
Dzieciak milczał ponuro.
– Pytałem, jak ci na imię? – powtórzył cierpliwie Revon.
Chłopak skoczył ku niemu, próbując plunąć mu z pogardą w twarz, ale de Bellis był szybszy. Heretyk wydał stłumiony okrzyk i ukląkł na podłodze z nienaturalnie wykręconą ręką, unieruchomioną w żelaznym uścisku Szefa Wywiadu.
– Puść go, Hugo – cichym głosem nakazał Hierarcha.
De Bellis odstąpił krok do tyłu, a chłopak, krzywiąc się z bólu i wściekłości, zaczął obmacywać ramię.
– Nic nie ryzykujesz, podając mi imię – rzekł Revon. – Nie jestem magiem, więc nie wykorzystam go do objęcia nad tobą władzy. I tak ją zresztą mam, sam rozumiesz. Nie musisz się bać, chłopcze.
– Nie boję się! – warknął. – Nazywam się Lutus, a ty nie masz nade mną żadnej władzy!
– Nie byłbym taki pewien – mruknął Hugo. Stał z boku i patrzył.
– Podłe psy! – wrzasnął chłopak. – Zniewalacie nas, uczciwych obywateli! Odbieracie nam wolność! Każecie nam harować i kupować, kupować i zużywać wiecznie nowe i nowe rzeczy! Jesteście brudni! Myślicie tylko o towarach, pieniądzach i dobrach materialnych! Zniewalacie nas! Religia nie może mieć nic wspólnego z handlem! Zmuszacie ludzi, żeby wierzyli w te bzdury!
Lutus niemal płakał, ale były to łzy wściekłości i nienawiści.
– Mylisz się – powiedział Herminius. – Religia jest kwestią wyboru. Oni wierzą w Agona Dawcę Łask i sami do nas przychodzą.
– Mamicie ich! Oszukujecie! Jesteście podli!
Hugo spojrzał na Hierarchę.
– Miał to przy sobie – rzekł i wysypał na stół zawartość małej sakiewki.
Były to drobne, niechlujnie wykonane przedmioty codziennego użytku, wyraźnie zrobione przez samego winowajcę. Revon brał w ręce i oglądał nieporadne drewniane łyżki, bezkształtne popielniczki i kubki z gliny. Brzydkie. Krzywe. Toporne.
– Było ich kilku – beznamiętnym tonem relacjonował de Bellis. – Tego złapaliśmy. Pozostali też nie uciekną. Wczesnym rankiem, w porze bardzo małego ruchu, próbowali pokątnie sprzedawać te rzeczy w Małej Świątyni Targowej. Wierni sądzili, że to jakiś zabawny rodzaj promocji. Na nasz widok heretycy rozprysnęli się po sali. Ten chłopak chował dowody zbrodni pod tuniką.
Herminius przyjrzał się zgrzebnej brązowej szacie chłopca. Ktoś to utkał ręcznie, pomyślał i poczuł lekki niepokój. Afera przybierała nieco poważniejszą formę niż zwykły szczeniacki bunt.
– Synu, czy wiesz, że sporządzanie przedmiotów na własny użytek oraz próby sprzedaży takich przedmiotów są karalne?
Lutus patrzył na niego spode łba.
– Wiem – wybuchnął. – Ale dla mnie każde ograniczenie wolnej woli to znacznie większa zbrodnia!
Herminius przybrał zdziwioną minę.
– Uważasz, że wolna wola może przekraczać granice prawa?
– Nie obchodzą nas wasze prawa! – wykrzyknął Lutus z pasją. – Zbliża się dzień, gdy zniszczymy je wszystkie! Nie będziecie już stanowić praw!
Oczy Herminiusa zwęziły się lekko.
– Bluźnisz, Lutusie. Wiesz przecież, że nie my je ustanowiliśmy, tylko Agon Dawca Łask.
– Powiedz raczej: Agon Sprzedawca Tandety! – Twarz chłopaka zrobiła się biała jak papier. Upstrzona cętkami krost nadawała mu wygląd upiorny i groteskowy zarazem.
Hugo de Bellis potarł palcem dolną wargę. Jego wzrok, skierowany na Głównego Hierarchę, był bardzo poważny.
Masz rację, Hugonie. Twoje podejrzenia się sprawdzają, pomyślał Revon. Problem może okazać się bardziej kłopotliwy, niż sądziłem. Chłopak sam tego nie wymyślił. To zbyt śmiałe i zbyt… trafne.
Lutus stał przed nim z wyzywającym wyrazem twarzy. W całej jego postaci widać było ogromne napięcie. Oddychał szybko, a Herminius niemal słyszał gwałtowne bicie jego serca. Zauważył, jak bardzo dumny z siebie i jak przerażony jest chłopak. Zapewne spodziewał się gwałtownej reakcji na swoje słowa – krzyków, obelg, uderzeń, a może nawet śmierci, lecz nic podobnego nie nastąpiło.
Obaj starsi mężczyźni nie poruszyli się. Hugo de Bellis patrzył w okno. Jego niewidzące spojrzenie prześlizgiwało się po szczytach wież Głównej Świątyni Targowej. Twarz mu się ściągnęła, lekko przymknął powieki.
Heretyk, całą siłą woli starając się dobrze odegrać rolę bohaterskiego obrońcy wolności, z każdą upływającą chwilą zmieniał się w wytrąconego z równowagi, rozdygotanego nastolatka. Przypominał teraz Herminiusowi Silwanusa z jego fanatyczną, niemądrą żarliwością i kompletnym brakiem zrozumienia dla wydarzeń, w których przyszło mu uczestniczyć.
A jednak umrzesz, Lutusie, pomyślał z nagłą goryczą. My obaj, Hugo i ja, nie damy ci przeżyć. Ciekaw jestem, kto cię wysłał do Świątyni Targowej, twojego symbolicznego grobowca. On o wiele bardziej zasługuje na miano twego kata, bo nas się boisz i nienawidzisz, a jego musisz prawdopodobnie kochać.
Przyszło mu do głowy, że on sam, gdyby został zmuszony, posłałby na śmierć dziesiątki tysięcy podobnych do Lutusa chłopców, którzy usłuchaliby go bez wahania. Nie była to przyjemna myśl.
Wzrok Głównego Hierarchy spoczął na dowodach zbrodni, drobnych przedmiotach wysypanych z sakiewki Lutusa.
Herminius poczuł nagle straszliwe znużenie. Czy warto umierać dla kilku krzywych łyżek i glinianych kubków?
Zapragnął wytłumaczyć temu zaślepionemu chłopcu, czym naprawdę jest Wspólnota Agona, sprawić, aby zrozumiał, w jakim celu walczy o jej przetrwanie i niepodważalną potęgę od długich czternastu lat. Wspólnota Agona nie rządzi wszechświatem, lecz opiera swoje istnienie na niezakłóconym funkcjonowaniu tegoż wszechświata. W pewnym sensie stała się gwarantem ładu. Póki istnieje, poty utrzymuje porządek i równowagę.
Zaczął mówić, trochę do chłopca, trochę do Hugona, ale najbardziej do siebie.
– Lutusie, twoje bluźnierstwa nie mogą nas przestraszyć, ani nawet zszokować. Groźby i obelgi nie są w stanie umniejszyć majestatu Agona. Przed tysiącami lat zaprowadził on ład na świecie i stworzył podstawy do wszelkich działań, jakie pozwalają żyć i rozwijać się istotom rozumnym. Zapewnił nam nie tylko warunki do egzystencji, ale także – z własnej woli i szczodrobliwości – dobrobyt. Nazwałeś go sprzedawcą, a on przecież niczego nie sprzedaje, bo czym mielibyśmy mu płacić? Tym, czym sam nas łaskawie obdarował? My sprzedajemy wytwory naszej pracy, albowiem Agon obdarzył nas umiejętnością wytwarzania. Podzielił się w ten sposób z nami darem kreacji. Wykonywanie przedmiotów stało się aktem twórczym, odbiciem potęgi Agona Budowniczego. Czy wiesz, co to jest wojna, synu? Zdaję sobie sprawę, że znasz to pojęcie, ale nie możesz sobie nawet wyobrazić, co ono naprawdę oznacza, gdyż w Układzie Wszystkich Światów od lat nie prowadzi się wojen. A ty i tobie podobni, krzycząc o wolności, dążycie do śmierci i destrukcji. Zanim zaczniesz nawoływać do przemocy, Lutusie, zastanów się, jakie będzie z sobą niosła skutki. Zawsze i w każdej sytuacji, synu.
– Wyzwolenie od waszej tyranii! Swoboda i możliwość stanowienia o sobie. To jest warte każdej ofiary. Precz z hierarchami, precz z Zakonami Handlowymi, precz ze Wspólnotą Agona! Nie będziecie już nigdy więcej wykorzystywać nas jak roboczych zwierząt! Są tacy, którzy na to nie pozwolą!
To beznadziejne, pomyślał Herminius z niechęcią. Cokolwiek powiem, będzie dla niego oszustwem i kłamstwem. Jego zaślepienie nie zna granic. Poczuł rosnący gniew. Ten głupi, ograniczony chłopak nie jest w stanie pojąć najprostszych rzeczy! Jaśniej już nie można tego tłumaczyć. Nie chce chyba, żeby on, Główny Hierarcha, przyznał wprost, że dzięki powstaniu religii ekonomicznych zostały zapewnione zarówno rynki pracy, jak i rynki zbytu? Że konieczność rytualnych zakupów i coroczne pielgrzymki do świątyń handlowych mają na celu zagwarantowanie obrotu towarowego, a co za tym idzie – stworzenie miejsc pracy tysiącom istot. Że hierarchowie Zakonów Handlowych dbają o równowagę rynku i kontrolują przepływ towarów. Że przywódcy trzech głównych kultów muszą wszelkimi dostępnymi środkami doprowadzić do utrzymania sytuacji, w której każda z liczących się w Układzie Wszystkich Światów sił traci, a nie zyskuje w chwili wybuchu zbrojnego konfliktu. I że utrzymanie względnie równego, przyzwoitego standardu życia wszystkich obywateli staje się gwarantem pokoju. Wiadomo, że powszechny dobrobyt nie skłania do rewolucji. Wolność! Co mu ten butny dzieciak opowiada o wolności! Co może wiedzieć o tym, jak bardzo on sam, Herminius Revon, jest niewolnikiem swego stanowiska. Ile wysiłku wkładał przez lata w utrzymanie równowagi, która z każdym dniem staje się coraz bardziej słaba i krucha! Hierarchowie Zakonów żrą się między sobą jak wściekłe psy. Świeccy przywódcy myślą tylko o rozszerzeniu własnych wpływów i zdobyciu dominacji nad innymi. Mędrcy Enteya gardzą każdym, kto nie uznaje ich zwierzchności, a synowie Reganzy Szczodrej dążą do zagarnięcia i zniszczenia wszystkich pozostałych wyznań. Głowa Wspólnoty Agona nie może nawet bezpiecznie wejść do Głównej Świątyni Targowej, najświętszego przybytku swego boga, bez lęku o własne życie.