Herminius zdał sobie sprawę z rozpaczliwą pewnością, że walka o odwleczenie nieuchronnego końca świata, w którą jest zaangażowany od chwili osiągnięcia dorosłości, może zakończyć się klęską jeszcze za czasów jego urzędowania. Dla Herminiusa zniszczenie Wspólnoty Agona i ładu społecznego, jaki opierał się na istnieniu religii ekonomicznych, równało się bowiem końcowi świata, przynajmniej takiego, który znał. Osobiście wolałby nie żyć wystarczająco długo, żeby przekonać się, jak będzie wyglądać ewentualny następny.
Spojrzał na stojącego bez ruchu Lutusa i powiedział:
– Agon uczy nas szacunku dla pracy rąk i prawa każdej istoty do życia na godziwym poziomie. Gdy twoi przywódcy przypomną sobie stare hasło: „Lepiej być, niż mieć", bądź łaskaw zwrócić uwagę, że aby kimkolwiek być, trzeba posiadać minimum dóbr, które pozwolą zachować godność i tak przez ciebie wychwalaną swobodę. Odpowiedź na pytanie: „Być czy mieć?" powinna brzmieć: „Jedno i drugie".
– Zdecydowanie lepiej być bogatym i zdrowym niż biednym i chorym – odezwał się de Bellis sucho, lecz bez śladu szyderstwa.
– Zakony Handlowe monopolizują rynki! – krzyknął heretyk desperacko, ale jakby z cieniem wahania w głosie.
– Tak – rzekł Hugo. – I chwała im za to. Na tym polega ich zadanie. Kontrola produkcji i przepływu towarów danej grupy i rodzaju. W ten sposób ustalają optymalne ceny, które satysfakcjonują wytwórców i kupujących. Ceny relatywne do nakładów sił i środków potrzebnych do ich wyprodukowania.
– Ale tak się nie dzieje! Zakony Handlowe są siedliskiem korupcji i aparatem ucisku!
Herminius przygryzł wargę. Oczywiście, że są, przyznał w duchu. Ale wolę nie myśleć, do czego doprowadziłby ich upadek.
– Oszukują nas, a wy na to pozwalacie! – Heretyk oskarżycielskim gestem skierował palec w jego stronę. – Czerpiecie z tego zyski, tak samo jak oni! Władza przewróciła wam w głowach. Oślepliście z jej powodu. Wszyscy przywódcy są fałszywi! Oszukują, kradną, niszczą i gnębią!
– Powiedz mi – wtrącił Herminius – skoro wszelka władza jest złem, dlaczego uważasz, że kiedy członkowie twojej sekty dostaną ją w swoje ręce, będą postępować uczciwie?
Lutus zmieszał się.
– Bo my… jesteśmy inni – wybąkał.
W pokoju rozległ się ostry, niewesoły śmiech Hugona de Bellisa.
Jego szare oczy zalśniły.
– A my przypominamy stado wilków, czy tak? – syknął gniewnie. – Biedne, małe owieczki, obawiam się, że zostaniecie pożarci.
Herminius Revon zdziwiony odwrócił głowę ku szefowi swego wywiadu. Podobny wybuch zupełnie do niego nie pasował. Herminius nie był pewien, co o tym myśleć. Wydawało mu się, że na twarzy Hugona pojawił się na sekundę wyraz goryczy i bólu. Może on też przeczuwa początek końca? – zastanowił się Główny Hierarcha. A może nie jest w stanie znieść ciężaru nienawiści, która go powszechnie otacza?
Po raz pierwszy przyszło mu do głowy, że jego najbliższy współpracownik jest przedmiotem nieustannej agresji, zawiści i lęku, z racji swojej funkcji i swojego sposobu bycia. Herminius był zawsze owacyjnie witany przez wiernych, uniżenie przez podwładnych i uprzejmie traktowany w kręgach dyplomatycznych, lecz w towarzystwie Hugona ludzie milkli bądź zaczynali przesadnie uważać na słowa.
To musi być dla niego niezmiernie trudne. Powinienem wymyślić coś, co przysporzyłoby mu nieco popularności. Jeśli kiedykolwiek zajmie moje miejsce, będzie mu potrzebna.
Revon spojrzał na plac przed świątynią, zapełniony kolorowym tłumem. Pozostaje jeszcze tylko jedna rzecz, której musi się dowiedzieć.
– Chcesz go przesłuchać, Hugonie? – spytał, ignorując całkowicie obecność Lutusa.
– Tak. Niewątpliwie tak.
– Nie boję się was! – krzyknął niespodziewanie chłopak, prawie bez drżenia w głosie. – Możecie mnie zabić, ale nie zmusicie mnie do współpracy!
– Z tego, co powiedziałeś, synu – odezwał się de Bellis – tylko połowa jest prawdą. Możemy cię zabić.
Herminius Revon przyglądał się uważnie Szefowi Wywiadu.
– Wypuść go – rozkazał.
Hugo uniósł głowę, nie odezwał się jednak.
– Uwolnij go. Chcę, żebyś pozwolił mu odejść.
Kątem oka zauważył, jak Lutus rozdziawia usta ze zdumienia, ale jego uwaga koncentrowała się na dowódcy straży.
Z szarych oczu Hugona nie dawało się wyczytać ani dezaprobaty, ani przyzwolenia. Jego twarz znowu przestała zdradzać uczucia. Herminius wpatrywał się w nią z napięciem. Pragnął, żeby de Bellis zrozumiał motywy tej decyzji. Nie chciał okazywać mu braku zaufania ani lekceważyć wysiłków, ale chciał poznać reakcję wiernych, zbadać ich podatność na herezję. Od tego zależało, czy w ogóle wolno mu podjąć ryzyko utrzymywania kontrolowanej sekty schizmatyków. Od tego zależało również dużo więcej. Jutro odbędzie się Święto Wielkich Dni. Jeżeli uwolni Lutusa, ten na pewno skorzysta z okazji i ruszy w tłum pielgrzymów, próbując sprzedawać swoje żałosne drewniane łyżki. A wtedy… No właśnie. Herminius nie miał pewności, całkowitej pewności, co się wtedy stanie. I musiał to sprawdzić.
Hugonie, zrozum, pomyślał. Ja muszę wiedzieć! Od tej próby zależy przyszłość Wspólnoty Agona. Jeśli podczas Święta Wielkich Dni w Głównej Świątyni Targowej heretyk zostanie przyjęty przychylnie lub tylko obojętnie – przepadliśmy!
– Zawołaj strażników, niech go wyprowadzą na dziedziniec i zostawią w spokoju – rozkazał.
– Tak, Wasza Jasność – rzekł de Bellis. Natychmiast wydał polecenie i dwóch uzbrojonych żołnierzy zabrało oszołomionego Lutusa z gabinetu Revona. Jeden z nich wcisnął chłopakowi w ręce sakiewkę wypełnioną krzywymi przedmiotami.
– Wiesz, dlaczego to zrobiłem? – spytał po chwili milczenia Główny Hierarcha.
Hugo oderwał wzrok od posadzki, ale nie spojrzał Herminiusowi w oczy.
– Postąpiłeś bardzo szlachetnie, Wasza Jasność – odrzekł.
Twarz Herminiusa wykrzywił dziwny grymas.
– W imię Agona – powiedział.
To był długi, ciężki dzień. Herminius pocił się w ceremonialnych szatach. Uroczystości nigdy nie wydawały mu się nudniejsze i bardziej pompatyczne. Nie pomagała nawet szlachetna prostota Głównej Świątyni Handlowej. Wypowiadając na zakończenie ceremonialną formułę: „Nabywajcie w spokoju!", poczuł taką ulgę, że uśmiechnął się do nieskończonego morza wiernych i dodał mniej oficjalnie, „Udanych zakupów!", czym wywołał owację tłumu.
Późnym wieczorem, siedząc w gabinecie z zaciemnionymi oknami i wytłumionymi ścianami, kazał przywołać do siebie Hugona de Bellisa.
– Doszły mnie słuchy o rozruchach w czasie procesji – powiedział. – Czy to prawda?
– Tak, Wasza Jasność – rzekł de Bellis. – Tłum zlinczował jakiegoś heretyka, czy może szaleńca, który bluźnił przeciw Agonowi i Wspólnocie. Wierni byli tak rozwścieczeni, że stratowali go, nim zdążyliśmy interweniować. Ciało zostało zbyt zmasakrowane, żeby nadawało się do identyfikacji. Sądzę, że to jednostkowy incydent, który więcej się nie powtórzy. Na szczęście nie zakłócił przebiegu uroczystości. Nie zanotowano innych ofiar ani rannych. Podobno jego ostatnie słowa brzmiały: „Precz z monopolem Zakonów! Niech żyje
wolna produkcja!". To niewątpliwie musiał być jakiś wariat.
Revon skinął głową.
– Dziękuję – powiedział. – Możesz odejść. To był pracowity dzień dla nas obu.
De Bellis ukłonił się i wyszedł.
Herminius odłożył książkę, którą czytał, gdy przyszedł Hugo. Stracił ochotę na dalszą lekturę. Przez chwilę bawił się kryształową szklanką pełną wina z prywatnych winnic, a potem upił mały łyk. Stuknął paznokciem w krawędź. Zabrzęczała czysto.
Oczy Herminiusa powoli nabrały nieobecnego wyrazu. Zastanawiał się, czy żołnierze Hugona celowo wstrzymali się z interwencją, aż było po wszystkim, czy może wbrew jego woli przesłuchali chłopaka, zanim oddali go na pożarcie oszalałej tłuszczy fanatyków. Westchnął. Zdawał sobie dobrze sprawę, że nigdy nie pozna prawdy, bo na pewnym szczeblu władzy wszelka zażyłość między ludźmi może mieć tylko ograniczony charakter.