Uścisnęli sobie dłonie.
– Czy to twój dom? – zapytała.
– Tak.
– To dlaczego nie jesteś na balu? Nie lubisz się bawić?
– Niespecjalnie – przyznał.
Wyglądała na zdziwioną.
– Nie lubisz ludzi?
– Nie czuję się przy nich dobrze.
– Ale dlaczego? Ludzie są wspaniali.
– Nawet jeśli mówią coś przykrego?
– Chcą być mili – wyjaśniła Carly.
– Wolałbym nie przebywać wśród nich. Boję się, że będą patrzeć na moją twarz.
Posłała mu pytające spojrzenie.
– W twojej twarzy nie ma niczego złego.
Chciał odpowiedzieć: „Nonsens”, z typowym dla siebie zniecierpliwieniem, ale uświadomił sobie, że byłoby to nie na miejscu. Carly miała znacznie większe kłopoty, ale nie traktowała ich bardzo poważnie. Czuł się zawstydzony.
– Naprawdę? – zapytał z niedowierzaniem.
Przyjrzała mu się z uwagą. Ponieważ siedziała na drabince, znaleźli się nieomal twarzą w twarz.
– Masz tylko kilka zmarszczek – powiedziała spokojnie. – Każdy ma zmarszczki, kiedy się starzeje.
– Nie jestem aż taki stary.
Carly roześmiała się cicho. Po chwili śmiał się razem z nią. Był tak zafascynowany dziewczynką, że nawet nie zauważył, jak w drzwiach pojawiła się Dawn i zniknęła po chwili.
– Niech ci będzie. Jestem taki stary – przyznał.
– Masz sto lat? – zapytała figlarnie.
– Trochę mniej. Nie rozmawiajmy już o moim wieku. Nie powiedziałaś mi jeszcze, dlaczego tutaj przyszłaś. Nie bawiłaś się dobrze?
– Zabawa jest pyszna. Jeszcze nigdy nie byłam w Grange, ale dużo słyszałam o tym miejscu. Wszyscy mówili, że w tym roku nie będzie balu, ale ja nie traciłam nadziei. A kiedy masz nadzieję, to wszystko się udaje.
Ben czuł, że oczy zachodzą mu mgłą. Wbrew okrutnym wyrokom losu dziewczynka wierzyła, że świat jest dobry i sprawiedliwy. Mato brakowało, a zniszczyłby jej idealistyczne złudzenia.
– To prawda – przyznał zduszonym z przejęcia głosem. – Ale skoro tak doskonale się bawiłaś, to dlaczego przyszłaś tutaj?
– Powiedziano nam, że nie możemy wychodzić z salonu…
Urwała w połowie zdania i jakby zastanawiała się, czy ma dokończyć.
Oszczędził jej kłopotu.
– Wobec tego poczułaś przemożną chęć zwiedzenia całego domu. Znam to uczucie. W twoim wieku byłem taki sam. Zakazy działały na mnie jak czerwona płachta na byka. Czy chcesz zobaczyć resztę pokoi?
W oczach Carly ponownie zapłonęły figlarne ogniki.
– Dziękuję, teraz już nie.
– Nie…? Och, rozumiem. Zepsułem wszystko, wyrażając zgodę. Wracaj w takim razie na bal. Ominą cię prezenty od Świętego Mikołaja.
– Idziesz?
– Nie, ja… – Zawahał się.
Oczy dziewczynki przeszywały go bezlitośnie.
– Będzie mi bardzo miło, jeśli pójdziesz – wyznała szczerze.
– W takim razie… pójdę.
Pomógł jej zejść z drabinki.
– Bierzesz laskę? – zapytała.
Potrząsnął głową.
– Mam wrażenie, że nie jest mi teraz potrzebna.
Wyszli z biblioteki i trzymając się za ręce, przeszli do salonu. Kiedy pojawili się w drzwiach, zapadła cisza. Przez kilka upiornych sekund Ben miał wrażenie, że wszyscy patrzą na jego twarz. Carly ścisnęła go mocniej za rękę.
– To jest Ben – oznajmiła wesoło. – Mój przyjaciel.
Rozdział piąty
Przez chwilę Ben czuł się zdezorientowany i zagubiony. Zakończono już jedzenie i stoły były zestawione tak, aby dzieci mogły usiąść pośrodku salonu w dużym kole. Błyszczące świecidełka na ścianach i papierowe łańcuchy zwisające z sufitu wyglądały imponująco. W rogu salonu stała ogromna choinka, a pod nią piętrzyła się góra prezentów, których pilnował Święty Mikołaj. Ale teraz nikt na niego nie patrzył. Uwaga wszystkich skupiona była na Benie.
Po chwili spostrzegł, że wszystkie dzieci są w ten czy inny sposób upośledzone. Niektóre miały kule, inne poruszały się na wózkach, wiele cierpiało na zespół Downa. Ich roześmiane twarze i wyciągnięte ręce zapraszały go, aby usiadł w kole razem z nimi i jak dziecko cieszył się świętami.
Nagle Harry zawołał:
– Ho ho ho! – Kiedy wszystkie twarze zwróciły się w jego kierunku, zapytał: – Czy wszyscy są gotowi do świątecznych gier?
Odpowiedziały mu podekscytowane głosy. Tłum dzieci otoczył ciasno choinkę z prezentami.
Ben poczuł na swojej ręce delikatne dotknięcie. Obok stała mała dziewczynka z talerzykiem, na którym leżał kawałek ciasta.
– Nic nie zjadłeś – powiedziała z uśmiechem.
Podziękował uprzejmie i wziął talerzyk. Patrzyła na niego, dopóki nie skosztował ciasta i nie powiedział, że jest znakomite. Odetchnęła wtedy z ulgą i odeszła.
Miał w życiu tyle opiekunek i pielęgniarek. Płaciło się im i sumiennie wykonywały swoje obowiązki. Troska tej dziewczynki doprowadziła go nieomal do łez. Nagle uświadomił sobie, że mógł mieć to wszystko zupełnie za darmo.
Dawn i pozostali dorośli ustawiali krzesła tak, aby dzieci mogły zasiąść w kole. Ben, zachęcony przez swoich nowych przyjaciół, usiadł także. Siedział pomiędzy Carly a małym chłopcem na wózku inwalidzkim. Nie miał pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi, dopóki Święty Mikołaj nie wyjął dużego pakunku. Kiedy ktoś zaczął grać na pianinie, podał paczkę pierwszemu dziecku, a ono podało ją dalej. Paczka wędrowała tak z rąk do rąk, aż w końcu muzyka urwała się i pakunek pozostał w rękach małego chłopca. Zdjął z niego wierzchnią warstwę papieru, ale po chwili pianino znów się odezwało i paczka powędrowała dalej.
Ben uświadomił sobie, że bawił się tak, kiedy był małym dzieckiem. Kiedy paczka dotarła do niego, podał ją szybko dalej. Tym razem także zatrzymała się u tego samego chłopca na wózku. Nim muzyka rozległa się ponownie, zdążył zedrzeć jeszcze kilka warstw kolorowego papieru.
Następnym razem paczka zatrzymała się w rękach Bena. Na szczęście była jeszcze bardzo gruba, więc swobodnie ściągnął z niej dalsze warstwy opakowania. Dzieci śmiały się głośno, w czym ochoczo wtórowała im Dawn.
– Co w tym takiego śmiesznego? – zapytał, udając oburzenie.
– Ty – odpowiedziała, śmiejąc się jeszcze głośniej.
Paczka ruszyła w drogę i wędrowała tak w kółko i w kółko. Z minuty na minutę stawała się coraz mniejsza, a okrzyki dzieci coraz głośniejsze. Kiedy pozostała już tylko jedna warstwa papieru, Ben podał ją szybko dalej i zdążył w samą porę. Muzyka urwała się i mały chłopiec, siedzący na wózku, uśmiechnął się radośnie. Kiedy zdarł ostatnią część opakowania, Ben był tym, który cieszył się najgłośniej.
Oczom wszystkich ukazała się kolorowa książka. Z wyrazu twarzy chłopca można się było domyślić, że nie wygrał jeszcze niczego w swoim dotychczasowym życiu. Ben był rozluźniony i radosny. Starał się sobie przypomnieć, kiedy czuł się tak po raz ostatni, ale musiał się cofnąć w daleką przeszłość.
Minęło już osiem lat, odkąd młoda kobieta o ciemnych oczach i kuszących ustach powiedziała mu, że będzie go kochać do końca życia. Była to nagroda, jaką otrzymał po pokonaniu innych zalotników, skuszonych jej urodą i słodyczą. Mogła mieć każdego, kogo chciała, ale wybrała właśnie jego. Czuł się wtedy jak młody bóg. Nic nie miało ich rozdzielić. Na dobre i złe, przysięgali sobie, używając słów małżeńskiego ślubowania. W dostatku i nędzy. Aż do śmierci. Ale on złamał tę obietnicę i Dawn także nie pozwolił jej dochować.
Ogarnął go podły nastrój. Poprzednia radość zniknęła raptownie. Spojrzał na Dawn. Trzymała na rękach małą dziewczynkę i mówiła coś do niej z czułością. Gdyby zaufał jej wtedy, to być może mieliby już teraz własne dzieci. Byłaby jego żoną. Duch Przeszłości był jednocześnie radosny i melancholijny. Śpiewał, tańczył, śmiał się, ale także przypominał stracony czas.