Выбрать главу

Kiedy zabawy się skończyły, nadszedł czas na rozdawanie prezentów. Święty Mikołaj usiadł pod choinką i zawołał:

– Ho ho ho!

Brał prezenty od Dawn, czytał wypisane na nich imiona. Każde dziecko miało swój indywidualny prezent, w miarę możliwości zgodny z jego życzeniami i upodobaniami. Kiedy kolejny szczęśliwiec zawołał: „Właśnie tego chciałem!”, Ben zwrócił się, zdumiony, do Dawn:

– Skąd wiedziałaś, jakie są życzenia dzieci?

Uśmiechnęła się tajemniczo.

– Mam na to swoje sposoby – powiedziała, nie przerywając pracy. – Większość z tych dzieci przebywa na stale w domach dziecka lub szpitalach. Opiekunowie starają się podchodzić do każdego malca indywidualnie, ale nie zawsze jest to możliwe. Te prezenty dają dzieciakom wrażenie, że nie giną w bezimiennym tłumie.

Pomyślał, że była jak wspaniały dzwon. Jej głos brzmiał dźwięcznie, czysto i prawdziwie. Przez te wszystkie lata mógł to mieć, ale teraz uśmiechała się do Harry'ego. On także się uśmiechał. Widać było, że jest bardzo zakochany. Ben wycofał się bezszelestnie, kiedy się odwróciła.

Wrócił do biblioteki i zatrzasnął za sobą drzwi. Nie pozostawało mu nic innego, jak przeczekać tu do zakończenia balu.

Nie potrafił się jednak uspokoić. Wciąż był tam, na zewnątrz, i patrzył na Dawn zazdrośnie. Dlaczego to robił? Nie miał do tego żadnego prawa!

Wytrzymał tak przez pół godziny, po czym uchylił drzwi i wyjrzał ciekawie. Było prawie całkiem cicho. Podano właśnie gorącą czekoladę i dzieci siedziały spokojnie przy stole.

Nagle na korytarzu pojawił się Święty Mikołaj. Rozejrzał się ostrożnie wokół i kiedy upewnił się, że nikt go nie widzi, wyjął z worka gałązkę jemioły i zawiesił ją nad obrazem. Skierował się następnie w stronę kuchni, aby wrócić po chwili, trzymając Dawn za rękę.

Ben zacisnął zęby. Był wściekły, ale nie mógł nic zrobić. Tylko Dawn mogła teraz powstrzymać Świętego Mikołaja. Mogła go odepchnąć.

Ale Harry był sprytny. Obejmując ją czule, zapytał:

– Czy zrobiłem wszystko, co chciałaś?

– Wszystko – odpowiedziała bez wahania. – Byłeś naprawdę wspaniały.

– W takim razie – powiedział Święty Mikołaj, wskazując na jemiołę – czas na moją zapłatę.

Dawn pozwoliła, aby przytulił ją mocno i pocałował. Nie zachowywała się jednak jak kochanka. Śmiała się i żartowała, że przyklejona broda ją łaskocze. Ben zamknął drzwi i przeklinał się w duchu, że w ogóle zdecydował sieje otworzyć. W chwilę później usłyszał pukanie. Była to Carly.

– Przyjechał autobus – powiedziała z uśmiechem. – Przed odjazdem chciałam się z tobą pożegnać.

– Bardzo miło mi się z tobą rozmawiało – powiedział szczerze. – Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.

– Może za rok, na balu świątecznym?

– Może.

Patrzył, jak Carly i reszta dzieci wychodzą przez frontowe drzwi do autobusu. W ostatniej chwili dziewczynka odwróciła się i pomachała mu serdecznie. Uśmiechnął się.

Nagle tuż obok pojawiła się Dawn.

– Widzę, że się zaprzyjaźniliście – powiedziała. – Szkoda, że muszą jechać tak wcześnie, ale przed nimi daleka droga.

– Bal się jeszcze nie skończył? – zapytał.

– Myślę, że potrwa jeszcze z godzinę. Nie masz nic przeciwko temu?

– Nie. Powiedziałem już, że wszystko pozostawiam w twoich rękach.

Ktoś zawołał Dawn, która odwróciła się, żeby porozmawiać z małą dziewczynką. Zazdrosne oczy Bena szukały Harry'ego i w końcu znalazły go w salonie. Siedział i jadł ciasto. Podniósł nagle wzrok znad talerza i przesłał dziewczynie czuły pocałunek. Uśmiechnęła się i pomachała mu ręką.

W bibliotece zadzwonił telefon. Ben podniósł słuchawkę i zorientował się, że rozmawia z nieznajomą kobietą. Przedstawiła się jako pani Calloway.

– Potrzebuję weterynarza – wyjaśniła. – Pana Stanninga nie ma w przychodni i poinformowano mnie, że pod tym numerem mogę kogoś znaleźć.

– Zgadza się. Zaraz kogoś zawołam.

Kiedy wyszedł na korytarz, o mało nie wpadł na Dawn. Minął ją jednak i szybkim krokiem podszedł do Harry'ego.

– Obawiam się, że jesteś potrzebny – powiedział z udawaną troską. – Odbierz telefon w bibliotece.

Podążył w ślad za mężczyzną i po drodze zauważył, że Dawn zniknęła w kuchni. Dzięki Bogu, niczego nie spostrzegła. Rozmowa była krótka. Ben usłyszał tylko ostatnie słowa.

– Dobrze. Będę tam za pół godziny. – Harry odwiesił słuchawkę i zaczął ściągać strój Świętego Mikołaja. – Muszę pozbyć się tej brody. Trudno się ją zakłada, jeszcze trudniej zdejmuje. – Uśmiechnął się, jakby przypomniał sobie coś miłego. – Chwilami jest bardzo niewygodna.

– Naprawdę? – Ben z trudem powstrzymywał się, aby nie rzucić się na weterynarza z pięściami.

Harry bezradnie ciągnął za brodę.

– Czy mógłbyś mi pomóc?

– Z przyjemnością.

Ben wyciągnął rękę i jednym zdecydowanym ruchem zdarł nieszczęsną brodę.

– Aaa! – Harry złapał się za podbródek. – Myślałem, że wyrwiesz mi szczękę!

– Przepraszam – powiedział nieszczerze. – Czy mogę jeszcze coś dla ciebie zrobić?

– Tak. Schowaj kostium do pudła i powiedz Dawn, że musiałem wyjść.

– Nie ma sprawy.

Kiedy Harry wychodził, w holu nikogo nie było. Ben patrzył, jak wsiada do samochodu i odjeżdża. Czy to, co zrobił, było nieuczciwe? Chyba nie. Harry był bardziej doświadczonym weterynarzem niż Dawn i klienci zapewne bardziej mu ufali. Prawda była jednak taka, że po prostu chciał się go pozbyć.

Usłyszał głos dziewczyny, dochodzący z kuchni. Rozmawiała chyba z jakimś dzieckiem.

– Nie martw się, Gary. Jeśli wyjaśnisz wszystko Świętemu Mikołajowi, to jestem pewna, że…

Poczuł zimny dreszcz na plecach. Dopiero teraz uświadomił sobie, co naprawdę zrobił. Spławił Świętego Mikołaja!

Dawn zrobi mu awanturę, że nic jej nie powiedział, a Gary będzie zawiedziony. To była prawdziwa katastrofa.

Najszybciej jak tylko potrafił przebiegł hol, schował się w bibliotece i dla pewności zamknął drzwi na klucz. Zdążył w samą porę. Po chwili usłyszał niecierpliwy głos Dawn.

– Czy ktoś widział Świętego Mikołaja?

Trudne sytuacje wymagają odważnych decyzji. Chwycił biało-czerwony strój Świętego Mikołaja i z ulgą stwierdził, że rozmiar pasuje. Pośpiesznie ściągnął marynarkę i narzucił na siebie dziwaczny kostium. Dzięki Bogu, długi płaszcz podbity futrem zakrywał prawie wszystko. Największy problem stanowiła jednak broda. Oderwana gwałtownie od twarzy Harry'ego nie nadawała się do ponownego użytku. Klej już wysechł, a w pudełku nie było zapasowej tubki. Na szczęście znalazła się zapasowa broda. Była wyposażona w specjalne gumki, które naciągało się na uszy i nie wymagała przyklejania. Ben założył ją starannie, przejrzał się dla pewności w lustrze i otworzył drzwi.

Na zewnątrz stała Dawn.

– Dzięki Bogu! – zawołała uradowana i uśmiechając się, wzięła Bena za rękę.

Był wściekły. Ani uśmiech, ani czuły dotyk nie były przeznaczone dla niego. Pochylił pytająco głowę, ale nie ośmielił się przemówić.

– Mamy problem – wyjaśniła Dawn. – To Gary Briggs. Przyjechał dopiero przed chwilą. Jego ojciec nie żyje, a matka leży w szpitalu. Chwilowo jest pod opieką rodziny. Nie wiedzieliśmy, że będzie na balu. Mam dodatkowy prezent, ale to dziecięca zabawka, a Gary ma już jedenaście lat. Musimy coś wymyślić. Oto Gary. Właśnie wyjaśniałam twój problem Świętemu Mikołajowi i jestem pewna, że coś się da załatwić.