Ben poczuł pustkę w głowie. Odchrząknął, aby dać sobie trochę czasu do namysłu. Kiedy wreszcie przemówił, jego głos był niski i ochrypły.
– Pozwól mi się zastanowić, Gary… – Rozważał chwilę to, co powiedziała mu Dawn. – Twoja mama jest w szpitalu, prawda? Widziałeś się z nią?
– Tak. Wczoraj.
– Czy czuje się już lepiej?
– Lekarz powiedział, że za miesiąc będzie mogła wrócić do domu.
– To dobrze. Szkoda jednak, że jest poza domem w czasie świąt. Rozstania zawsze są przykre, ale w święta szczególnie. Przy wigilijnym stole wszystkie niepowodzenia są bardziej bolesne niż zazwyczaj. Ciekawe, dlaczego.
Gary pokiwał głową i spojrzał z ufnością na Bena.
– Chyba dlatego, że tak wiele się planuje – powiedział po krótkim namyśle. – Kiedy myśli się o tym, co się chciało robić i co się robi, to człowiek wpada w zły nastrój,
– Masz rację. Rozdźwięk pomiędzy marzeniami i rzeczywistością zawsze jest bolesny. – Zadumał się przez moment, ale pytający wzrok Gary'ego przywrócił go do rzeczywistości. – Chyba bardzo tęsknisz za mamą. Czego najbardziej ci brak?
Ben grał rozpaczliwie na czas i uważnie wsłuchiwał się w odpowiedzi chłopca, szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Na szczęście Gary naprowadził go na pewien trop.
– Brak mi układania puzzli.
– Układasz puzzle?
– Układamy razem z mamą. Ona jest w tym naprawdę dobra.
Zdarzył się cud, o który Ben modlił się w duchu.
– Powiedz mi, Gary, czy układałeś kiedyś z mamą puzzle, składający się z ośmiu tysięcy kawałków?
Oczy chłopca rozszerzyły się. Potrząsnął gwałtownie głową.
– Mogę ci taki podarować. Ułożysz sam, ile dasz radę, a po powrocie mamy skończycie razem.
Garry skinął głową. Był tak uradowany, że nie potrafił wydusić z siebie słowa.
– Ten puzzle nie jest zupełnie nowy – dodał pośpiesznie Ben. – Zawsze lubiłem układanki i bawiłem się nimi, kiedy byłem młodym… młodym Świętym Mikołajem.
Gary był zdumiony.
– Młody Święty Mikołaj? Jak to możliwe?
– Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale nawet Święty Mikołaj był kiedyś młody. Dawno temu postanowiłem sobie, że ten puzzle podaruję komuś, kto potrafi go docenić. Zaczekaj teraz razem z Dawn, a ja po niego pójdę.
Kiedy szedł na górę po schodach, uświadomił sobie, że puzzle leży zapewne w jednym z wielu ogromnych pudeł, które nie zostały jeszcze rozpakowane od czasu przeprowadzki. Szczęście mu jednak dopisało i znalazł układankę po niespełna pięciu minutach. Rzeczywiście bardzo lubił ten puzzle. Kiedy leżał przykuty do łóżka, stanowił on jedną z jego nielicznych rozrywek. Wciąż był w doskonałym stanie. Pudełko błyszczało elegancko, a namalowane na nim sportowe samochody, pędzące w kierunku mety, nie straciły żywych kolorów. Spojrzał jeszcze na biało-czarną chorągiewkę startera, wiwatujące tłumy i pośpiesznie /biegł do salonu.
Bal opuszczała kolejna grupa dzieci. Pomachał im ręką i wrócił do Gary'ego. Chłopiec siedział pod bogato przystrojoną choinką. Ben zgasił światło i tylko kolorowe lampki rozświetlały mrok grudniowego wieczoru. Odetchnął z ulgą. Mógł spokojnie wręczyć prezent bez obawy, że zostanie rozpoznany.
Usiadł obok Gary'ego i podał mu układankę. Chłopiec spojrzał na kolorowe pudełko i aż wstrzymał oddech z zachwytu.
– Jest wspaniały – wyszeptał. – Świetny rysunek. Nie to, co jakieś widoczki dla grzecznych dziewczynek.
– Zawsze takie lubiłem – powiedział Ben. – Jest bardzo skomplikowany. Zajmie ci sporo czasu, zanim go rozgryziesz. – Na chwilę zapomniał o roli Świętego Mikołaja i przemówił; własnym głosem. – Gwarantuję, że są wszystkie elementy. Kiedy zginął mi chociaż jeden, wyrzucałem całe pudełko i kupowałem; nowe.
– Wyrzucałeś całe pudełko? – Gary nie mógł ukryć zdumienia. – Z powodu jednego elementu?
– Puzzle powinien być kompletny – wyjaśnił Ben. – Tylko wtedy jest naprawdę dobry. – Wyraz oczu chłopca rozczulił go trochę. – Ty masz inny stosunek do puzzli, prawda?
– Są dla mnie jak… przyjaciele – wyjaśnił. – Nie potrafiłbym ich wyrzucać tylko dlatego, że nie są kompletne. Człowieka też nie wyrzuca się przecież na śmietnik, kiedy się trochę zmieni.
Jakże mało wie o świecie ten chłopiec, pomyślał z goryczą Ben. Ale to dobrze. Wierząc w to, popełni mniej błędów niż inni ludzie. Niestety, lata nauczą go cynizmu i wyrachowania.
Do salonu weszło małżeństwo w średnim wieku. Byli to wujostwo Gary'ego. Chłopiec mieszkał u nich, od kiedy matka znalazła się w szpitalu. Przyjechali, aby go odebrać. Ben odprowadził ich do drzwi. Gary trzymał puzzle tak, jakby był najcenniejszą rzeczą na świecie. Machał Świętemu Mikołajowi, dopóki samochód nie zniknął za zakrętem.
Rozdział szósty
Ben zamknął drzwi i otoczyła go przejmująca cisza. Bal już się skończył. Miał wrażenie, że jest zupełnie sam.
Nagle uświadomił sobie, że w ciemnym korytarzu pod obrazem, nad którym wisiała jemioła, ktoś stoi. Zmrużył oczy i stwierdził, że jest to Dawn. Podeszła do niego posuwistym krokiem.
– Święty Mikołaju, byłeś wspaniały – szepnęła. – Nawet nie wiesz, ile to znaczy dla Gary'ego.
Uśmiechnęła się wyczekująco, ale nie odważył się wymówić nawet słowa.
Spojrzała prowokacyjnie na jemiołę.
– Chodź tutaj…
Serce o mało nie wyskoczyło mu z piersi. Przez cały bal zastanawiał się, jak odebrała pocałunek Harry'ego i teraz miał odpowiedź. Chciała więcej. Z uwodzicielskim uśmiechem wzięła go… a raczej Harry'ego… za ręce i zaciągnęła pod jemiołę. Odczuwał rosnące pożądanie. To, czego teraz doświadczał, było potworne, niewybaczalne.
– Dawn… – szepnął przerażony.
– Cicho – przerwała mu. – Nie potrzebujemy słów. Nigdy nie potrzebowaliśmy. Tylko to się liczy.
Zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła do siebie. Powinien jej powiedzieć prawdę. Ten pocałunek przeznaczony był dla innego mężczyzny. Ale ich usta spotkały się już i jedyne, co mógł teraz zrobić, to objąć ją mocno i oddać się bez reszty zniewalającej rozkoszy.
Miał wrażenie, że cały płonie. Całowała go inaczej niż tamtej nocy. Wtedy był to gest współczucia i czułości, którym mogła obdarzyć każdą słabą i chorą istotę. Teraz w jej pocałunku wyczuwało się niespotykaną namiętność i pożądanie. Jej miękkie usta były takie jak przed laty – pełne słodkich obietnic i bezgranicznego szczęścia. Nie zapomniał ich przez osiem lat.
Starał się o niej nie myśleć, pogrzebać wspólnie przeżyte chwile i sądził, że mu się udało. Powtarzał to sobie każdego dnia, każdej nocy. Teraz okazało się, że sam siebie okłamywał. Dawn bez najmniejszego trudu cofnęła czas i ożywiła uczucia, które tak usilnie starał się zniszczyć.
– Prawda? – szepnęła czule. – Tylko to się liczy.
– Tak – odpowiedział zachrypłym z podniecenia głosem. – Tylko to się liczy. Zawsze tak było.
Bitwa była skończona. Poddał się. Znowu należał do niej. Całkowicie i bez reszty. Przytulił ją jeszcze mocniej. Jego ciało, które wydawało się już na wpół martwe, ponownie uczyło się odczuwać pożądanie i przyjemność.
– Kochanie – szepnęła. – Mój najdroższy…
Wyszeptał jej imię pomiędzy pocałunkami i zduszonym głosem poprosił:
– Powiedz mi, że mnie kochasz.
– Kocham cię – odpowiedziała bez chwili wahania. – W dzień i w nocy, w każdym momencie… zawsze… aż do śmierci…
Już miał zamiar powiedzieć jej, jak kochał ją przez te wszystkie lata, jak tęsknił, chciał błagać o wybaczenie, gdy nagle usłyszeli skrzypnięcie drzwi i czyjeś głosy.