– Czy Fred mieszka zupełnie sam? – zapytał Dawn. – Nie ma nikogo?
– Nie. Ma, oczywiście, najemnych robotników, ale to nie przyjaciele. On chyba w ogóle nie ma przyjaciół. Jest niesamowicie gderliwy i trudny we współżyciu. Osobiście lubię go bardzo, chociaż za wszelką cenę stara się wybić mi to z głowy.
Mówiła, wciąż siedząc na podłodze i patrząc spanielowi w oczy. Zachowywała się naturalnie, ale Ben miał wrażenie, że używa Trixie jako usprawiedliwienia, aby na niego nie patrzeć Teraz wydawało się nieprawdopodobne, że wczoraj obejmowała go czule i całowała. Ale przecież to nie jego całowała. Całowała Harry'ego!
Tamten był jej kochankiem. Kiedy po balu uświadomiła sobie pomyłkę, poczuła się zawstydzona i upokorzona.
Fred wrócił z herbatą i talerzem kanapek. Cisza wpłynęła na Trixie tak kojąco, że nawet zasnęła na kilkanaście minut. Kiedy się obudziła, zaczęła głośno dyszeć i po chwili w koszyku pojawił się malutki szczeniak.
– Spójrzcie na niego! – zawołał rozradowany Fred.
– Teraz pójdzie już łatwiej – stwierdziła Dawn, a za moment w koszyku pojawił się kolejny szczeniak. Dotknęła ostrożnie brzucha Trixie. – Już koniec. Tylko dwa, Suka spokojnie lizała swoje maleństwa.
– Widzieliście je? – zawołał Fred. – Czyż nie są piękne?
– Wyglądają trochę jak parówki – stwierdził Ben.
– Piękne parówki – poprawiła go Dawn. – Najpiękniejsze parówki, jakie kiedykolwiek widziałam. Co masz zamiar z nimi zrobić, Fred?
– Zatrzymam je – odparł bez wahania. – Należą do Trixie. Nie mógłbym nikomu ich oddać. Poza tym będę je miał, kiedy… – Urwał w połowie zdania.
– To dobry pomysł – pochwaliła dziewczyna. – Powinieneś im dać świąteczne imiona, Fred.
– Nie. To byłoby głupie.
– Nazwij je Holly i Cracker – powiedział Ben. – Wcale nie brzmi głupio.
– O, właśnie! – Fred wyglądał na najszczęśliwszego człowieka pod słońcem. – Holly i Cracker. Zrobię jeszcze herbaty.
Rozdział siódmy
Kiedy wyszedł, Dawn usiadła na krześle i zamknęła oczy. Wyglądała na zmęczoną. Po chwili podniosła powieki i spojrzała na Bena. Uśmiechnęła się do niego łagodnie, ale trwało to tylko moment. Po chwili znowu była sztywna i oficjalna. Chciał coś powiedzieć, zmienić, ale nie potrafił usunąć przeszkód, które przed nim stawiała. Był naiwny. Dopiero teraz uświadomił sobie, że przez ostatnie dni żył jak we śnie. Fałszywym śnie…
Ukrył twarz w dłoniach. Wszystkie nadzieje legły w gruzach.
– Ben, co się stało?
Była tuż obok niego. Obejmowała go czule.
– Nic się nie stało. Powinienem był trzeźwiej na to patrzeć.
– Na co?
– Na nas. Kiedy pojawiłaś się w mojej bibliotece, miałem wrażenie, jakbyś wyszła… wprost z moich snów. Głupie, co? Wszystko, co powiedziałem ci tamtej nocy, było prawdą, ale… – Urwał w pół zdania. Chciał dodać „ale już w to nie wierzę”.
– Ale co? – zapytała niepewnie.
– Nadal jest prawdą. Miałem nadzieję, że będziemy potrafili zapomnieć o przeszłości i zaprzyjaźnimy się nawet.
– Zaprzyjaźnimy – powtórzyła jak echo.
Był tak przejęty, że nie usłyszał przejmującego żalu w jej głosie.
– Zmieniłaś się po balu i nawet wiem dlaczego.
– Naprawdę?
– Przecież to jasne. Osiągnęłaś swój cel. Bal się odbył. Nie jesteś już taka jak przed dwoma dniami.
Zawahała się lekko.
– Nie czuję się tak jak przed dwoma dniami.
– Oczywiście, że nie. Nie jestem ci już do niczego potrzebny.
– To podłe oskarżenie – zaprotestowała gwałtownie.
– Czyżby? Przecież przed chwilą sama przyznałaś, że się zmieniłaś.
– Tylko dlatego, że ty się zmieniłeś. Kiedy dowiedziałam się, co zrobiłeś Craddockom, oniemiałam. Nigdy nie sądziłam, że mężczyzna, którego kochałam, może zachować się w ten sposób…
– Chwileczkę! Co ja takiego zrobiłem Craddockom?
– Ben, proszę cię, nie udawaj. Rozmawiałam z nimi wczoraj i wiem wszystko. Jak mogłeś wyrzucić ich z domu, w którym żyli przez tyle lat, i to w święta?
– O czym ty mówisz? Ja ich nie wyrzuciłem.
– Ale masz zamiar. Pani Craddock opowiedziała mi, jak zasugerowałeś, że zamiast łożyć na farmę, trwonią pieniądze na prezenty dla dzieci. Kiedy usiłowali się bronić, powiedziałeś, że wkrótce wygasa umowa o dzierżawę. Jak mogłeś być aż tak okrutny?
– Chyba w ogóle mnie nie znasz, jeśli tak o mnie myślisz – powiedział oburzony. – Nie mam zamiaru wyrzucić ich z domu. Pani Craddock musiała mnie źle zrozumieć. Nie sugerowałem wcale, że trwonią pieniądze na prezenty.
– Ale powiedziałeś…
– Wspomniałem tylko coś o świątecznych zakupach. Nie sądziłem, że zostanie to tak odczytane.
– Powiedziałeś, że wkrótce wygasa umowa o dzierżawę. Co to miało znaczyć?
– Mam plany związane z Craddockami i ich farmą. Posłuchaj, Dawn. Od kilku dni słyszę tylko hymny pochwalne na temat Squire'a Davisa. Wierzę, że cenił on tradycję i święta, ale czy wiesz, ile zdzierał rocznie z Craddocków?
– Nie.
Powiedział jej.
– Aż tyle? – spytała z niedowierzaniem. – Farma nie jest warta nawet połowy tej sumy.
– Zgadzam się. Właśnie dlatego Craddockowie są tacy biedni. Davis ściągał tylko dzierżawę, a nie dawał nic w zamian. Mam zamiar zmodyfikować umowę. Obniżę czynsz i zaoferuję Craddockom niskooprocentowany kredyt na rozwój gospodarstwa.
Twarz Dawn wyrażała bezgraniczną radość
– Naprawdę nigdy nie chciałeś ich wyrzucić?
– Naprawdę. Powinnaś o tym wiedzieć.
Spuściła oczy.
– Masz rację.
– Ludzie nie zmieniają się aż tak bardzo – powiedział łagodnie. – Nie w środku. Może tylko z zewnątrz.
Skrzypnięcie drzwi zaanonsowało Freda, który pojawił się z nowym talerzem kanapek. Zasiedli do stołu i zjedli śniadanie. Haynes wstawał co pięć minut i podchodził do koszyka, aby obejrzeć szczeniaki. Dawn upominała go, żeby nie przesadzał i dał Trixie spokój. Na niewiele się to jednak zdało.
– Robi się jasno – stwierdził Ben. – Może…
– Jeszcze kawy? – zaproponował Fred. – Pójdę zaparzyć nowy dzbanek.
– Tylko jedną filiżankę – powiedziała łagodnie Dawn. – O Boże – wyszeptała, kiedy Fred zniknął w kuchni. – Nie znoszę stąd wychodzić. On jest taki samotny.
– Nie ma żadnej rodziny?
– Ma córkę i syna. To ich zdjęcia stoją na komodzie. Nie był jednak zbyt dobrym ojcem i oboje uciekli gdzie pieprz rośnie.
Ben wstał i wziął jedną z fotografii. W tej samej chwili do pokoju wszedł Fred z dzbankiem kawy w ręce.
– To moja córka, Linda – wyjaśnił. – Na swój sposób to była dobra dziewczyna.
– Była? Chcesz powiedzieć, że nie żyje? – zapytał Ben.
– Prawie tak jakby nie żyła. Winę za to ponosi jej mąż. Nastawił ją przeciwko mnie. Mówiłem jej, że będzie żałować tego małżeństwa. I pożałowała. Zostawił ją z dwójką dzieci i odszedł. Powiedziałem, że może wrócić do domu, ale nie chciała. Niewdzięczna córka.
– Może nie potrafiłeś do niej odpowiednio podejść – zasugerowała Dawn. – Kto wie, gdybyś powiedział, że za nią tęsknisz, może byłaby bardziej skora do powrotu.
Fred westchnął.
– Może tak, a może nie. Nigdy nie lubiłem czułych słówek. Ona o tym wie.
Ben patrzył w zadumie na starszego mężczyznę, Jakże był do niego podobny. Nie mieszkał, co prawda, na odległej farmie, ale pusty bogaty dom był równie ponurym i wyzutym z miłości miejscem. Przyszłość rysowała się dla niego w czarnych barwach. Z całą mocą uświadomiła mu to kobieta, którą kochał. Wigilijny Duch Przeszłości stał się Duchem Przyszłych Świąt Bożego Narodzenia, wieszczącym smutek i rozpacz. Czy był dla niego jakikolwiek ratunek?