Dawn uśmiechnęła się lekko.
– Okazało się jednak, że w głębi duszy Scrooge jest łagodny jak baranek – przypomniała.
– Jeśli ktoś oczekuje od nowego właściciela Hollowdale Grange tego samego, gorzko się rozczaruje – mruknął Jack. – Poza tym dostało mi się od Harry'ego za to, że pozwoliłem ci pracować w święta. Może zbyt pośpiesznie przyjąłem twoją propozycję? Chciałabyś pojechać do domu?
– Nie mam dokąd jechać – powiedziała szczerze. – Moi rodzice nie żyją i nie mam bliskiej rodziny. Niepotrzebnie się tym martwisz.
– Ale jesteś zbyt młoda, żeby spędzać święta w samotności. To dobre dla takich gburów jak ten „Scrooge” z Grange. Powinnaś się spotkać z ukochaną osobą, umówić na randkę.
Roześmiała się.
– Wystarczą mi randki z chorymi krowami i świniami.
Chociaż uśmiechała się i żartowała, to wyszła z pokoju wkrótce potem. Bała się, że Jack może odczytać z jej twarzy prawdziwe uczucia.
Kiedyś przeżyła już święta z ukochanym, pełne obietnic wiecznego szczęścia i nadziei na przyszłość. Były to jednak także święta nie spełnionych marzeń, bólu i gorzkiego rozczarowania.
Mężczyzna, który przez kilka cudownych tygodni był jej kochankiem i przyjacielem, pochodził z rodziny bogatych przemysłowców. Na imię miał… cóż, to bez znaczenia. Nigdy zresztą nie zwracała się do niego pierwszym imieniem, po tym jak poznała drugie. Chciał je ukryć. Wstydził się.
– Ebenezer? – zawołała z zachwytem. – Ebenezer, tak jak Scrooge?
– Tak, i przestań się śmiać. Nie mów o tym nikomu.
Zachowała to w tajemnicy, ale skróciła Ebenezer do Ben i odtąd było to imię jej ukochanego. Opowieść wigilijna stała się ich ulubioną książką. Czytali ją sobie na głos. Dawn była wstrząśnięta sceną, w której narzeczona Scrooge'a zerwała zaręczyny, ponieważ nie wierzyła, aby naprawdę mógł kochać biedną dziewczynę.
Ale Ben uspokoił ją.
– W naszym związku nie ma strony biednej i bogatej. Scrooge był głupcem. Gdyby wiedział to, co ja wiem, nigdy nie pozwoliłby jej odejść.
Ben ani trochę nie przypominał Scrooge'a. Był przystojnym, hojnym i niefrasobliwym dwudziestosiedmioletnim mężczyzną o chłopięcym wyrazie twarzy. Pod maską lekkoducha był jednak bardzo dojrzały. Niezwykle poważnie traktował zobowiązania rodzinne, co było dla Dawn jedynym zmartwieniem w tamtych cudownych dniach. Zapewniał ją nieustannie o swojej wierności i miłości, ale kiedyś w przypływie szczerości wyznał, że rodzice nakłaniają go do małżeństwa z Elizabeth, córką potężnego partnera w interesach.
– Nie martw się – powiedział, patrząc na jej pobladłą twarz. – Zazwyczaj staram się nie martwić rodziców, ale tym razem będę musiał. Mam jednak nadzieję, że kiedy cię poznają, zmienią zdanie.
– Jeśli wybrali już Elizabeth i liczą na połączenie dwóch doskonale prosperujących firm, to nie sądzę, aby ucieszyli się z biednej studentki pierwszego roku weterynarii – zauważyła z goryczą.
– Na pewno cię polubią – odparł i wziął Dawn w ramiona.
Drżała pod jego pocałunkami, które skutecznie uniemożliwiły jej racjonalne myślenie. Kiedy ponownie mogli porozmawiać, wsunął jej na palec pierścionek zaręczynowy.
– Mam wrażenie, jakby wszystkie dotychczasowe święta Bożego Narodzenia były stracone, ponieważ cię nie znałem. Te są wspaniałe, a przyszłe będą jeszcze wspanialsze. Weźmiemy ślub i będziemy żyć długo i szczęśliwie.
O tej chwili myślała z niechęcią. To, co przyszło potem, było niezwykle bolesne.
Ben pojechał do domu w trzecim tygodniu grudnia z zamiarem opowiedzenia wszystkiego rodzicom. Plan przewidywał, że Dawn przyjedzie później, aby ich poznać. Przez całe święta czekała na jego telefon, ale nie zadzwonił. Kiedy wreszcie odezwał się po tygodniu, zaproponował dalszą zwłokę.
– Daj mi trochę czasu. Jeszcze tylko kilka dni. Zadzwonię wkrótce.
W głębi serca już wtedy znała prawdę. Ben był dobrym, lojalnym synem, który nie mógłby sprawić zawodu kochającym rodzicom. Prawdopodobnie uległ ich namowom i spotkał się z Elizabeth. Klamka zapadła. Dawn trzymała się jednak kurczowo ostatnich strzępków nadziei aż do momentu, kiedy zadzwonił po raz kolejny i powiedział, że będzie lepiej, jeśli już nigdy się nie spotkają.
Nie obwiniała go, ale nie mogła mu wybaczyć tego, co zrobił potem. Ben, którego listy miłosne niegdyś tak ją poruszały, wysłał jej życzenia wszystkiego najlepszego i załączył pokaźny czek na pokrycie kosztów studiów. Po przeczytaniu tego listu prawie go znienawidziła. Ofiarowała mu przecież swoją pierwszą miłość… świeżą, młodą, z całego serca, a on okazał się tylko synkiem bogatego tatusia, który chce ją zwyczajnie spłacić.
Zwróciła listownie pierścionek zaręczynowy i czek. W kilku krótkich zdaniach napisała, że wybacza mu, iż ją porzucił, ale nie może mu wybaczyć próby uspokojenia sumienia pieniędzmi.
A życie toczyło się dalej.
Kolejne lata przyniosły wiele miłych i szczęśliwych chwil. Zawsze była w czołówce studentów, a pełne ciepła usposobienie zapewniło jej wielu przyjaciół i adoratorów. Pracowała ciężko, chodziła na prywatki, flirtowała, śmiała się, czasami nawet całowała. Nigdy się jednak nie zakochała. Po prostu nie wierzyła już w piękno miłości.
Studia skończyła z bardzo dobrym wynikiem i natychmiast dostała kilka propozycji pracy. Wybrała przychodnię dla zwierząt w Hollowdale, gdzie miała zostać młodszą asystentką z szansami na pełnoprawną wspólniczkę. Przyjechała w grudniu ubiegłego roku i od razu się zachwyciła. Białe pola z małymi domkami wyglądały jak wyjęte żywcem z książeczki dla dzieci. Pracując w nieogrzewanych stajniach i odkopując zwierzęta ze śnieżnych zasp, poznała także ciężką stronę wiejskiego życia, nic jednak nie było jej w stanie zmącić przyjemności przygotowywania balu świątecznego dla dzieci w Grange i słuchania kolęd w ich wykonaniu.
W tym roku nie będzie balu z powodu nieprzejednanej postawy nowego właściciela, pomyślała z bólem. A może uda się go jeszcze przekonać?
Po południu wyszła z domu i ruszyła w stronę Grange. Duże płatki śniegu padały niezwykle gęsto i ograniczały widoczność do kilku metrów. Starała się wyobrazić sobie mężczyznę, z którym miała rozmawiać. Był zgorzkniały i poruszał się o lasce, więc prawdopodobnie nie był zbyt młody. Jednakże kiedyś musiał być dzieckiem i może w ten sposób uda się do niego dotrzeć.
Dom stał na szczycie niewielkiego wzgórza, dominującego nad Hollowdale. Kiedy tam doszła, ziemia pokryta już była białą pierzynką. Stanęła przed drzwiami i zadzwoniła trzykrotnie. Otworzyła jej kobieta o niezbyt przyjemnym wyrazie twarzy.
– Tak?
– Przyszłam porozmawiać z… Przykro mi, ale nie znam nazwiska.
– To znaczy, że nie oczekiwał pani?
– Nie, ale…
– Skoro pani nie oczekiwał, to znaczy, że nie chce z panią rozmawiać. Tylko umówione spotkania. To żelazna zasada.
– Ale mogłaby go pani chociaż zapytać…
– Nie, nie mogłabym. Już raz tak zrobiłam i naraziłam się na poważne nieprzyjemności. To nie jest człowiek, z którym można dyskutować. – Kobieta uśmiechnęła się nieznacznie. – To nie moja wina. Jestem tylko gospodynią. Robię jedynie to, co mi polecono. Czy chodzi o ten bal?
– Tak.
– Jeśli jeszcze jedna osoba go o to poprosi, to myślę, że zacznie rzucać ciężkimi przedmiotami. Proszę zrobić mnie i sobie tę przysługę i odejść. – Weszła z powrotem do domu i przymknęła drzwi. – Proszę pani! – zawołała jeszcze przez szparę.