Выбрать главу

– Zgoda – powiedziała z uśmiechem. – Chodźmy.

Poszli do małej restauracyjki, w której często jadała. Była pora lunchu i znalezienie wolnego stolika nie należało do najłatwiejszych zadań.

– Najpierw musimy wziąć jedzenie z baru – oznajmiła.

– Czy mogłabyś to zrobić? – zapytał pośpiesznie. – Ja poszukam wolnego miejsca.

Dał jej trochę pieniędzy i rozejrzawszy się, podszedł do wolnego stolika tuż obok okna. Kiedy przyniosła lunch, siedział i patrzył przez szybę. W świetle dnia jego twarz nie przedstawiała się najlepiej. Wczoraj wieczorem Dawn nie dostrzegła wszystkich blizn. Były widoczne, ale nie zniekształciły twarzy. Pod tym względem miał szczęście. Nadal był przystojny, wciąż jeszcze przypominał mężczyznę, którego znała przed laty. On jednak o tym nie myślał. Uważał się za kalekę. Zeszpeconego kalekę. Patrzył w okno, aby goście, znajdujący się w restauracji, nie widzieli jego twarzy. Nagle jednak przez okno zajrzał przypadkowy przechodzień i Ben momentalnie odwrócił głowę.

– Nie jest aż tak źle – próbowała go uspokoić.

– Nie jest? Już sam nie wiem. Pamiętam tylko, jak było na początku, i do dziś nie mogę zapomnieć tamtej twarzy. – Kilku gości spojrzało na niego, więc ponownie odwrócił głowę. – Nie powinniśmy tutaj przychodzić. Byłoby lepiej, gdybym zaprosił cię do siebie.

– Dlaczego tego nie zrobiłeś?

– Obawiałem się, że nie przyjdziesz.

Uśmiechnęła się.

– Przyszłabym.

– Nawet po tym, jak zachowałem się ostatniej nocy?

– Po tym, co przeszedłeś, masz prawo być rozgoryczony.

– Nie rób tego – powiedział ostrym tonem. Przestraszyła się.

– Czego?

– Nie traktuj mnie według taryfy ulgowej. Nie usprawiedliwiaj. W takich momentach zaczynam się nad sobą użalać.

Przeklinała się w duchu za brak taktu.

– Przepraszam.

– I nie przepraszaj, kiedy wina leży po mojej stronie.

Otworzyła usta ze zdumienia, ale nie wiedziała, co powiedzieć. Ben uśmiechnął się złowieszczo.

– Widzisz, czego udało ci się uniknąć?

Chciała powiedzieć, że gdyby z nim została, to nie byłby taki, ale wtedy przypomniała sobie, jak mówił, że nie chciał jej miłości.

– Dobrze – zgodziła się półgłosem. – Powiedz mi tylko, czego chcesz.

– Chciałem ci powiedzieć, że źle się wczoraj zachowałem. Nie przyjąłem cię zbyt gościnnie. Kiedy szłaś do Grange, nie spodziewałaś się, że to mnie tam zastaniesz, prawda?

– Nie. Chciałam po prostu porozmawiać z nowym właścicielem Grange Hollowdale.

– Dlaczego?

– Chciałam go przekonać, aby jednak wyraził zgodę na bal dla dzieci.

– Ach, rozumiem.

– Jack powiedział mi, że odmówiłeś.

– Dopiero się wprowadziłem i nie chcę, żeby goście roznieśli mi dom.

– Czy to prawdziwy powód? A może tylko wybieg, po to by ukryć się przed światem?

– Jakie to ma znaczenie?

– To ma znaczenie dla dzieci, które nie będą miały balu. To nie są zwykłe dzieci, pamiętaj o tym. Pochodzą z domów dziecka. Większość jest już zbyt duża na adopcję, a poza tym… Cóż, mają także inne kłopoty. – Nic nie odpowiedział, więc kontynuowała. – Pamiętam, że bardzo lubiłeś dzieci, Ben. Bawiłeś się z nimi, przytulałeś. Była to jedna z tych rzeczy, które najbardziej mi się w tobie podobały. Nie wierzę, że zmieniłeś się aż tak bardzo.

– Musiałem się zmienić. Kiedy widzisz, jak ludzie odwracają się na twój widok, nie chcesz się im narzucać. Ty nic nie rozumiesz, Dawn. Dzieci patrzą na mnie szczególnie dziwnie. Nie mogę tego znieść.

Zamyśliła się, jakby wahając, czy odkryć następną kartę, ale w końcu się zdecydowała.

– Cóż, nigdy nie byłeś konsekwentny. Pod tym względem niewiele się zmieniłeś.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Chcesz odebrać tym dzieciom ich jedyną radość tylko dlatego, że uważasz się za potwornie oszpeconego. Oczekujesz ode mnie zrozumienia, ale przecież pięć minut temu powiedziałeś, że nie powinnam stosować taryfy ulgowej. Powiedziałeś, że zaczynasz się wtedy nad sobą użalać. – Wzięła głębszy oddech. – Masz rację. Jesteś godny pożałowania.

Spojrzał na nią groźnie, ale po chwili wyraz jego twarzy stał się bardziej przyjazny.

– Pokonałaś mnie moim własnym argumentem. Zawsze potrafiłaś to zrobić.

– Czy przestaniesz więc myśleć wyłącznie o sobie i pomyślisz o tych biednych dzieciach?

Zawahał się.

– Jeśli się zgodzę, to kto się zajmie stroną organizacyjną całego przedsięwzięcia?

– My. Ty nie będziesz musiał nawet ruszyć palcem.

– Co znaczy „my”? Jeśli to oznacza ciebie, nie mam zastrzeżeń. Nie chcę się po prostu znaleźć wśród ludzi całkiem obcych.

– Jeżeli obiecam, że będę za wszystko odpowiedzialna, to się zgodzisz?

Pochylił głowę.

– Sądzę, że tak.

Kiedy podniósł wzrok, jej twarz wyrażała bezgraniczną radość. Wyglądała dokładnie tak jak przed ośmiu laty.

– Ale nie muszę być obecny na balu, prawda?

– Nikt cię nie będzie zmuszał, ale mam nadzieję, że sam zechcesz.

– Zobaczymy. Na kiedy planujesz zabawę?

– Na dwudziestego trzeciego grudnia.

– Pozostało niewiele czasu. Nie lepiej zrobić bal po świętach?

– Zawsze odbywał się dwudziestego trzeciego grudnia. To tradycja Hollowdale. Uświęcona i niekwestionowana.

Uśmiechnął się chłodno.

– Wygląda na to, że wygrałaś.

Skończyła jeść i zawinęła resztki bułki w papierową serwetkę.

– Jeśli nie chcesz kanapki, to daj mi – poprosiła.

– Czy jesteś aż tak głodna?

– To nie dla mnie, głuptasie. Dam chleb kaczkom nad stawem. Zima to dla nich ciężki czas.

Poszedł razem z nią nad staw. Czuł się dziwnie zrelaksowany i spokojny. Sposób, w jaki powiedziała do niego „głuptasie”, przypomniał mu minione czasy. Kiedyś też tak mówiła. Była starsza o osiem lat, ale w kobiecie karmiącej kaczki nad stawem odnalazł dziewczynę, którą kochał. Wyciągała ręce i wołała do siebie zgłodniałe ptaki. Przybiegały, ślizgając się po lodzie i jadły z ogromnym apetytem.

Zawsze taka była, uświadomił sobie, zawsze miała wyciągnięte ręce. Pamiętał doskonale, jak przy każdym spotkaniu biegła do niego z otwartymi ramionami. Kiedy się rozstawali, zawsze obejmowała go i całowała czule. Doskonale pamiętał, jak wyglądała, kiedy żegnali się przed jego wyjazdem. Trzymała go za ręce do ostatniej chwili i nie mogła oderwać wzroku od jego twarzy. Nigdy nie zapomniał jej spojrzenia, pełnego miłości i pożądania. Prześladowało go przez całe osiem lat. Duch Przeszłości, który przyszedł ostatniej nocy, obudził sny, które prawie udało się pogrzebać. Wystarczyło kilka chwil, aby poczuł się tak jak przed ośmioma laty. Kiedy go całowała, z trudem powstrzymał się, aby nie porwać jej w ramiona. Krótki lunch w restauracji uświadomił mu, jak wiele stracił – miłość, ciepło, współczucie. Wiedział, że tych lat nie da się odzyskać.

Przyglądał się jej, jak karmi kaczki i śmieje radośnie. Nie miał najmniejszej ochoty na urządzanie balu, ale zgodził się – tylko dlatego, aby nie pomyślała o nim źle. Tak samo było w przeszłości. Szukał rozpaczliwie jej akceptacji i nie robił niczego, co mogłoby nie znaleźć uznania w jej oczach. Czy cokolwiek zmieniło się od tamtej pory? Wolał nie odpowiadać sobie na to pytanie.

Podszedł do niej.

– Proszę o zwrot bułki – powiedział. – Chcę sprawdzić, czy z mojej ręki także będą jadły.

Roześmiała się i podała mu kanapkę. Spojrzał wtedy na jej dłonie i drgnął. Były strasznie podrapane.

– Co ci się stało? – zapytał zaniepokojony.