– Rozplątywałam wczoraj drut przy twojej furtce – powiedziała lekko. Aby rozluźnić atmosferę, dodała: – Zapomniałam z domu ekwipunku włamywacza, więc musiałam to zrobić gołymi rękami.
Twarz Bena wyrażała rozpacz i smutek.
– Nigdy nie chciałem ci sprawić bólu – szepnął. – Nie byłbym w stanie zrobić nic, co sprawiłoby ci ból. Powiedz, że mi wierzysz.
– Oczywiście, że ci wierzę. To był wypadek. Wydaje mi się, że trudno jest się zamknąć przed światem, nie przycinając nikomu palców.
Ben nie wiedział, co zrobić. Bardzo pragnął ucałować dłonie Dawn, ale nie miał tyle odwagi. Z opresji wybawiły go kaczki, które zaczęły głośno kwakać. Rzucił im bułkę. Kiedy uświadomił sobie, że o mało nie zrobił z siebie głupca, pot wystąpił mu na czoło. Nerwowo zaczął szukać czegoś w kieszeniach.
– Oto zapasowe klucze do mojego domu. Daję ci je na wypadek, gdyby nie było w domu pani Stanley.
– Ciebie także nie będzie?
– Nie. Muszę wyjść na cały dzień. Właśnie przypomniało mi się, że mam mnóstwo spraw do załatwienia.
– Ale, Ben…
– Nie potrzebujesz mnie, Dawn. Sama przygotujesz bal. Czuj się w Grange jak u siebie w domu. Rób, co tylko chcesz. Bawcie się dobrze. Muszę już iść.
Chciała coś powiedzieć, ale odwrócił się i odszedł. Wkrótce zniknął jej z oczu.
Rozdział czwarty
W dzień poprzedzający Wigilię Ben zjadł wczesne śniadanie i wsiadł do samochodu. Celowo wybrał drogę, która nie prowadziła obok przychodni weterynaryjnej. Powiedział sobie, że zrobił wszystko, czego Dawn mogłaby oczekiwać, i teraz nie chce mieć już nic wspólnego z tą sprawą. Nadszedł czas, aby obejrzeć swoje ziemie. Był właścicielem kilku małych farm użytkowanych przez dzierżawców. Jak dotąd, nie poznał ich jeszcze.
Zaczął od Martina Craddocka. O Craddocku nie wiedział nic, poza tym co mówiły księgi. Można w nich było przeczytać, że spóźnia się on z płaceniem renty dzierżawnej. Ben pomyślał, że opłaty są zbyt wysokie, jak na niewielką powierzchnię farm, ale być może ziemia w okolicy jest niezwykle urodzajna.
Kiedy zajechał na farmę Craddocka, spostrzegł, że jego domysły nie znajdują potwierdzenia w rzeczywistości. Ziemia była kamienista i wyglądała na trudną do uprawy. W domu nikogo nie było, więc zaczął rozglądać się po pozostałych zabudowaniach. Wszystkie były w nie najlepszym stanie. Kiedy oglądał stajnię, na podwórze zajechał stary samochód. Wysypała się z niego gromadka dzieci i wraz z nimi rodzice. Mężczyzna w średnim wieku, zapewne sam Martin Craddock, śmiał się radośnie, ale nagle spoważniał, kiedy spostrzegł nieznany samochód. Ben wyszedł ze stajni i mężczyzna pośpieszył w jego kierunku.
Jego twarz była miła i szlachetna, ale było na niej widać zdenerwowanie.
– Przepraszam, że nie było mnie, kiedy pan przyjechał – powiedział Craddock do nowego właściciela dzierżawionej ziemi.
– Nie ma za co – odparł Ben. – To moja wina. Przyjechałem bez uprzedzenia.
Pomimo tego zapewnienia Craddock wyglądał na jeszcze bardziej zdenerwowanego.
– Zapewne chciałby pan wejść do środka i ogrzać się – zaproponował.
Dom był nieskazitelnie czysty, ale bardzo ubogi. Na ścianach i pod sufitem wisiały świąteczne łańcuchy domowej roboty. W rogu pokoju stała choinka, a wiszące na niej bombki dawno straciły połysk.
– Farma nie wygląda najlepiej o tej porze roku – powiedział niepewnie Craddock. – Gdybym wiedział, że pan przyjedzie, to zakrzątnąłbym się trochę.
Ben potrząsnął głową.
– Nie było takiej potrzeby. Wolę widzieć rzeczy takimi, jaki mi są naprawdę.
Miało to uspokoić Craddocków, ale wszyscy wyglądali na jeszcze bardziej zalęknionych. Co, u diabła, powiedział, że tak na niego patrzyli?
– Widzę, że byliście na świątecznych zakupach – zauważył, chcąc okazać uprzejmość.
Wymuszony ton, jakim mówił, brzmiał jak groźba. Pani Craddock zasłoniła torbę z zakupami. Mimo to dostrzegł w niej pudełka z zabawkami.
– Kupiliśmy trochę drobiazgów dla dzieci – wyjaśnił pośpiesznie dzierżawca. – Nie mają tutaj zbyt wielu rozrywek, a nadeszły święta… więc… sam pan rozumie…
– Oczywiście. – Craddock był tak zdenerwowany, że Benowi zrobiło się go żal. – Przypuszczam, że macie dużo pracy przed świętami. Nie będę przeszkadzał. Przedyskutujemy wszystko w styczniu, kiedy przyjadę tutaj z księgami. Wkrótce będzie trzeba odnowić dzierżawę, prawda?
– Tak, ale… gdyby pozwolił mi pan pokazać farmę… gdybym miał szansę…
Ben spostrzegł, że najmłodsze dziecko wpatrywało się w jego twarz z niezwykłą ciekawością. Budził w nich wstręt. A więc o to chodziło. Właśnie dlatego czuł się tutaj jak intruz. Pragnął teraz tylko jednego. Wyjść.
– Nie, dziękuję – przerwał Craddockowi. – Do widzenia.
Wyszedł pośpiesznie z domu, nieomal trzaskając drzwiami.
Dopiero kiedy przejechał kilka mil, odprężył się trochę. Nie ściskał już tak nerwowo kierownicy.
Księgi zawierały wyłącznie liczby. Trudno było ocenić na ich podstawie rzeczywistą sytuację. Po wizycie na farmie Craddocków uświadomił sobie jednak, że Squire Davis ściągał z małego poletka dużą opłatę, a nie pomagał w żaden sposób dzierżawcom. Był, być może, rumianym staruszkiem, żyjącym w zgodzie z bożonarodzeniową tradycją, ale farmerów nie obdarzał nadmierną miłością bliźniego.
Postanowił, że obniży renty dzierżawne i zaoferuje farmerom niskooprocentowane kredyty na zakup maszyn. Zatopiony w rozmyślaniach, znalazł się nagle w zupełnie obcej okolicy. Dopiero po godzinie jazdy wyboistymi wiejskimi drogami trafił na znajome miejsce. Z powrotem był w Hollowdale. Nie zamierzał jechać do domu, ale wydało mu się bezsensowne zawracać, kiedy był zaledwie o kilkadziesiąt metrów od Grange.
Przed domem stał stary samochód, z którego ktoś wynosił pudełka i wnosił je do domu. Ben rozpoznał, że jest to mężczyzna, który przyszedł po Dawn ostatniego wieczora. Podszedł do niego i wyciągnął dłoń.
– Nie mieliśmy okazji się poznać – powiedział uprzejmie. – Ostatni wieczór trudno określić mianem spotkania.
– Jestem Harry. Pracuję w przychodni weterynaryjnej razem z Dawn. Poprosiła mnie, żebym przywiózł trochę rzeczy na bal. Powiedziała, że wyraziłeś zgodę.
– To prawda. – Uważnie przyjrzał się mężczyźnie. Było w nim coś, co go raziło. Nie potrafił jednak dokładnie określić co. Twarz Harry'ego była miła, oczy szczere, a maniery bez zarzutu. Miał jednak pewną wadę. Pracował z Dawn. Widywał ją codziennie. Z radością wykonywał jej polecenia. Mówił o niej z serdecznością, która Benowi niezbyt się podobała. Ale dlaczego? Minęło przecież osiem lat. Przez cały ten czas przyzwyczajał się do myśli, że Dawn znalazła sobie kogoś. – Wybacz, ale nie mam pojęcia o stronie organizacyjnej całego przedsięwzięcia. Wszystko jest w rękach panny Fletcher.
– Doskonale, doskonale. Jakoś sobie damy radę, ale przedtem… – Harry wyglądał na zawstydzonego. – Chciałem przeprosić za wczorajszy wieczór. Kręciłem się przed domem i do tego nie byłem jeszcze zbyt uprzejmy.
– W każdym razie bardziej uprzejmy niż ja.
– Po prostu martwiłem się o Dawn…
– Była w domu miejscowego ludożercy – stwierdził ironicznie Ben.
Harry zaczerwienił się.
– Wiem, że przesadziłem, ale bardzo się o nią martwię…
– To naturalne. – Ben zawahał się przez chwilę, ale w końcu zadał to pytanie. – Jesteś w niej bardzo zakochany, prawda?
Mężczyzna roześmiał się, wyraźnie speszony.
– Nie wiedziałem, że to widać. Nic nie mogę na to poradzić. Myślę, że każdy, kto naprawdę zna Dawn, musi się w niej zakochać.