Выбрать главу

– spytałam.

– W tym właśnie rzecz, że nie – powiedział Aki.

– To czemu wy…

– Nie wiemy – odpowiedział Max. – Po prostu to umiemy – westchnął i przejechał dłonią po włosach.

A ja tylko patrzyłam na niego i patrzyłam…

– Od dawna usiłowaliśmy się dowiedzieć, dlaczego jesteśmy inni – zaczął opowiadać. – Kilka lat temu odkryliśmy, że kiedyś w tej okolicy krążyła pewna legenda, dzisiaj już całkiem zapomniana. Opowiedziała nam ją babcia Marka. Pierwsi osadnicy, drwale, którzy tutaj zamieszkali, nazwali to miasto Woodtown, ponieważ założyli je głęboko w nieznanych sobie lasach. Na początku wszystkim żyło się dobrze, ale pewnej wiosny stado wilków zaczęło nękać osadę, jakby znajdowała się na ich terytorium łowieckim. Zawsze atakowały po zmroku, ale tylko podczas pełni. Część osadników zginęła zagryziona, niektórzy zaginęli i nikt nigdy nie odnalazł ich ciał. Wtedy też zmieniono nazwę osady na Wolftown. Po pewnym czasie ataki zwierząt ustały. Osadnicy znowu zaczęli żyć normalnie, tak jak dawniej. Minęło kilka pokoleń i ludzie już zapomnieli o atakach, kiedy pewnego wieczoru, podczas pełni księżyca, kilkanaście dziewcząt, które wracały z targu w pobliskim miasteczku, zniknęło. Zaczęto ich szukać, jednak nie było po nich śladu. Zupełnie jakby zapadły się pod ziemię. Co niezwykłe, podczas następnej pełni wszystkie wróciły z lasu, sądząc, że nadal jest ten sam dzień, podczas którego wracały z targu. Dopiero osadnicy uświadomili im, że nie było ich cały miesiąc. Jednak dziewczęta niczego nie pamiętały. Za to na ciele każdej z nich znaleziono ślad pojedynczego ugryzienia, niewielką ranę zadaną kłami wilka. Od tamtego czasu w miasteczku znowu panował spokój. Ale raz na trzy pokolenia po lesie zaczynały grasować wilki. Podobno byli to potomkowie tamtych dziewcząt, którzy mieli w sobie skażoną krew, ujawniającą swą moc raz na kilka pokoleń.

Max skończył opowiadać. Siedziałam zasłuchana, wpatrując się w niego uważnie. Nie wiedziałam, że to miasteczko jest aż tak stare i że ma tak niesamowitą legendę.

– To wy… – zaczęła Ivette, przerywając moje rozmyślania.

– Babcia Marka, która nam opowiedziała tę legendę, dodała, że w jej rodzinie są potomkowie pierwszych osadników, czyli prawdopodobnie także tamtych dziewcząt – powiedział Aki. – Dziś tak naprawdę w każdym mieszkańcu Wolftown może krążyć ich krew.

W pokoju zaległa cisza. Chłopcy patrzyli na nas z wyczekiwaniem.

– Skażona krew… – odezwałam się w końcu. – Podejrzewacie, że to wy ją odziedziczyliście i dlatego możecie się zmieniać?

Max przytaknął z westchnieniem.

– To dlatego Sweter tak dziwnie na ciebie zareagował – powiedziałam zamyślona.

– Sweter? – spytał Aki.

– Mój pies – wyjaśniłam.

– Znacie jakiegoś dorosłego, który też jest, eee… wilkołakiem? – spytała Iv.

– Nie – odpowiedział Max. – I nie nazywaj nas tak. Nie lubimy tej nazwy. Źle się kojarzy.

– Aha, dobra – mruknęła speszona.

– Mogłeś mi wcześniej powiedzieć – powiedziałam, patrząc Maksowi prosto w oczy.

– I jak byś wtedy zareagowała? – spytał gorzko. – Pewnie byś uciekła przestraszona i nie chciałabyś mnie znać.

– Skoro nie bałam się wleźć za tobą do ciemnego lasu, mimo że zachowałeś się wobec mnie nie fair, bo myślałam, że należysz do jakiejś sekty mordującej i zjadającej psy, to niby dlaczego miałabym uciekać, wiedząc, że posiadasz pewne… zdolności?

– Zjadającej psy? – spytał i znowu na mnie spojrzał.

– Eee, taki przykład – odparłam.

– Margo, przepraszam – mruknął i wziął mnie za rękę. Zrobiło mi się gorąco. – Sądziłem, że tak będzie lepiej dla nas obojga. Myślałem, że będziesz dzięki temu bezpieczna.

Chcę zaznaczyć, że powiedział to w obecności swojego kumpla i Ivette. Gdyby mu na mnie nie zależało, to nie zbłaźniłby się przed kolegą, no nie?

– A, właśnie – przerwała nam Ivette. Musiała się, kurczę, wtrącić?! – Co z twoim snem? Spełnił się?

– Jakiem snem? – spytał Max.

Musiałam więc opowiedzieć im o prześladujących mnie koszmarach, które zaczęły się, kiedy przyjechałam do tego miasteczka, a także o tym, jak sny się stopniowo zmieniały.

– Wszystko było tak jak w moim śnie – zakończyłam.

– I to ja miałem kompleksy, że jestem inny – mruknął Max.

– Nigdy wcześniej nie miałaś tych snów? Zaczęły się pojawiać dopiero, jak przyjechałaś do Wolftown? – upewnił się Aki.

– Tak.

– Ciekawe, czy to ma jakiś związek z tym, że jesteście eee… tym, kim jesteście – powiedziała Ivette, czerwieniąc się.

– Podejrzane – stwierdził Aki.

Jeszcze jakieś pół godziny siedzieliśmy tak i rozmawialiśmy. Chłopcy opowiedzieli nam, jak odkryli swoje zdolności i dlaczego na wszelki wypadek utrzymywali je w tajemnicy. W końcu uznali, że powinni już iść do domu.

W drzwiach Max zatrzymał się i zwrócił do mnie:

– Co z nami będzie?

– A co ma być? – odparłam smutnym głosem. – Każde z nas miało swój sekret: ja moje sny, a ty to, że jesteś wilkiem. Po prostu dowiedzieliśmy się o tym. Chociaż muszę przyznać, że twój sekret zwalił mnie z nóg.

– No tak. Ale czy jest jakaś szansa, że będziemy znowu razem? – zapytał niespodziewanie – Jeśli nie chcesz, to zrozumiem. Wiem, że bardzo cię zraniłem. Poza tym, wiesz już, kim naprawdę jestem. I że nie jestem normalny…

– W zasadzie to już mnie przeprosiłeś… – powiedziałam i poczułam, że płomyk nadziei zamienia się w pożar ogarniający całe moje serce. – I wiem, kim jesteś dla mnie…

Co mam zrobić? Kocham go przecież i nie mogę go tak zostawić. A to, że ma wyjątkowe zdolności… No cóż, każdy jest jakoś inny…

– Czyli nic się nie zmienia? – spytał i uśmiechnął się. – Przeprosiny przyjęte?

– Tak – odpowiedziałam i też się uśmiechnęłam. – Ale będziesz musiał trochę pocierpieć. Spróbujesz nauczyć mnie jeździć na motorze, jasne?

– Dobrze – zgodził się i wziął mnie za ręce, starając się nie naruszyć opatrunków. – Bardzo cię boli?

– Niezbyt.

– Wiesz, bałem się, że już nigdy nie będziesz chciała mnie znać. Poza tym w szkole cały czas mnie ignorowałaś.

– Starałam się ukryć moje uczucia. To bardzo bolało – odpowiedziałam cicho.

– Przepraszam cię, Margo. Obiecuję, że już nigdy więcej czegoś takiego nie zrobię – powiedział, marszcząc czoło.

Max raczej nie okazuje emocji ani wtedy, kiedy się z czegoś cieszy, ani wtedy, kiedy jest smutny. Dlatego ta jedna zmarszczka pomiędzy jego brwiami powiedziała mi więcej niż słowa. Max naprawdę się o mnie bał i myślał, że zrywając ze mną, obroni mnie przed samym sobą, a teraz wyraźnie tego żałował i jeszcze miał poczucie winy.

Czy on nie jest najwspanialszym chłopakiem na Ziemi?

– Wybaczam ci – powiedziałam i dotknęłam dłonią jego policzka.

Pocałował mnie na pożegnanie i powiedział:

– Skoro mamy jutro jeździć na motorze, to wpadnę po ciebie o dwunastej, w południe.

– Świetnie – ucieszyłam się.

Stałam jeszcze i patrzyłam, jak odchodzi, dopóki nie znikł mi z oczu. Potem zamknęłam drzwi i odwróciłam się do Ivette.

– Masz rację, ten Aki nie jest taki zły. – Teraz, gdy wiedziałam, że nie tworzyli sekty i nie byli też niczemu winni, widziałam go w zupełnie innym świetle.

– Aki? Aki?! I tak nie mam już u niego żadnych szans! – prychnęła.

– Dlaczego?

– No, bo… no, bo… – zaczęła się jąkać. – Widziałam ich na golasa!!!

No tak. To rzeczywiście problem. Prawdopodobnie powinnam jej współczuć i jeszcze pokrzepiająco poklepać po ramieniu, ale ja, no cóż, roześmiałam się na całe gardło i długo nie mogłam przestać się śmiać.