Выбрать главу

Tak, mój tata pewnie by powiedział, że to była histeryczna reakcja spowodowana traumatycznymi wydarzeniami, które mnie dzisiaj spotkały. Ale kto by się taką diagnozą przejmował? W końcu poznałam tajemnicę Maksa i znowu jesteśmy razem.

Znowu jesteśmy razem! Znowu jesteśmy razem!!!

Tylko że teraz wiem o nim dużo więcej. Wiem, że Max jest… wilkiem…? wilkołakiem…? O rany, i co ja mam o tym myśleć? W końcu na własne oczy widziałam, jak się przemienia…

No tak… zobaczymy, jak to będzie.

13.

Czy już mówiłam, że moje życie jest wspaniałe? Wiem, jeszcze parę dni temu na nie narzekałam, ale teraz cieszę się każdą sekundą. Nie spałam pół nocy, zastanawiając się, jak pomóc Maksowi i jego przyjaciołom, ale niczego nie wymyśliłam. Dlatego postanowiłam nie marnować czasu i po prostu… żyć!

Oczywiście, od razu z samego rana w niedzielę zaczęły się kłopoty. Nadal nie potrafię zrozumieć, dlaczego Max plus motocykl plus ja to dla rodziców taki poważny problem. W każdym razie, po bardzo długiej dyskusji, która na szczęście skończyła się przed dwunastą w południe, pozwolili mi z nim jechać.

Max przyjechał punktualnie. Tak na wszelki wypadek czekałam na niego na dworze. Bałam się, że rodzice będą chcieli porozmawiać z nim o niebezpieczeństwach na drodze. Gdy Max zdjął kask, podał mi małą, czerwoną różę i powiedział:

– Jeszcze raz chciałbym cię przeprosić.

Jest kochany! Uwielbiam róże, ale nie te z kwiaciarni. Raczej malutkie, polne. I taką właśnie mi przywiózł. Czy może być coś wspanialszego od romantycznego chłopaka? Chyba nie.

– Max, nie musisz. Już ci wybaczyłam – odpowiedziałam.

– Wiem, ale sam sobie jeszcze nie wybaczyłem – mruknął.

Następnie wsiedliśmy na motor i pojechaliśmy do szpitala. Taak, pewnie zastanawiacie się, dlaczego? Gdy brałam wieczorem prysznic, odkryłam, że na kolanie (tam, gdzie wczoraj podarłam dżinsy) też mam zdartą skórę. Poza tym, tak na wszelki wypadek, wolałabym dostać zastrzyk przeciwtężcowy. W końcu, przy moim pechu…

– Wiesz, chyba zmieniłam zdanie – powiedziałam szybko, gdy zatrzymaliśmy się przed budynkiem szpitala.

Może to głupie, ale miałam teraz większego stracha niż wtedy w lesie.

– Dlaczego? – spytał Max i spojrzał na mnie uważnie.

– Eee…

– Boisz się? – Max nie ukrywał zdumienia.

– Trochę – przyznałam.

– Boisz się szpitali? – spytał jeszcze raz, jakby chciał się upewnić.

Fajnie, pewnie teraz pomyśli, że jestem jakaś dziwna. Co ja poradzę na to, że naprawdę nie lubię szpitali? One mnie wręcz przerażają. Ten zapach, te białe ściany i ciągle uśmiechające się pielęgniarki, usiłujące ci wmówić, że nie będzie bolało. To wszystko działa na mnie odstraszająco.

– Nie ma się czego bać – mruknął zachęcająco Max, wziął mnie za rękę i pociągnął w stronę wejścia. – Przecież sama mówiłaś, że powinnaś wziąć ten zastrzyk. To twoje własne słowa.

– No, niby… – westchnęłam i potulnie weszłam za nim do środka, chociaż wcale nie miałam na to ochoty.

Przecież już na widok krwi, zwłaszcza mojej własnej, robi mi się niedobrze. Podobnie działają na mnie wszelkiego rodzaju strzykawki i igły. Dlatego z pewnością nie mam zadatków na narkomankę.

Gdyby nie wsparcie Maksa i fakt, że trzymał mnie za rękę (a w zasadzie to nie pozwalał uciec i odskakiwać za każdym razem, kiedy tylko igła zbliżała się do mojego ramienia), tobym chyba nie dała sobie zrobić tego zastrzyku.

– Co się stało, że tak się pokaleczyłaś? – spytał wyraźnie zaciekawiony lekarz, który oglądał moje łokcie.

– Przewróciłam się – mruknęłam.

– Bardzo niefortunnie – stwierdził. – Dobrze, że od razu oczyściłaś rany z ziemi. Inaczej mogłoby się wdać zakażenie. (Dziękuję ci, Ivette! Dziękuję!!!). Ale wszystko będzie dobrze. Do wesela się zagoi. Musisz tylko uważać, żeby nie zabrudzić ran i zmieniać codziennie opatrunki.

Następnie napisał mi kartkę do Pijawki, w której prosił, żeby zwolniła mnie w najbliższych dniach z zajęć na basenie. Hurra!!!

Gdy już stamtąd wyszliśmy, miałam o wiele lepszy humor. Co jak co, ale szpitali nie cierpię.

Max, tak jak obiecał (biedaczek trochę pocierpi – nie, nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia), musiał mnie znowu uczyć jazdy na motorze. Ale było fajnie!

No dobra, przyznaję. O mało nie dostał zawału, gdy po raz drugi wjechałam w krzaki, ale i tak wykazał się wyjątkową cierpliwością. Kiedy już daliśmy sobie spokój z tą nauką, trochę poszaleliśmy na pustej szosie. Uwielbiam szybką jazdę.

Pęd wiatru prawie zrzucał nas z maszyny (musiałam bardzo mocno przytulić się do Maksa). Hm, w Nowym Jorku w życiu nie znaleźlibyśmy pustej ulicy, żeby tak pojeździć. A co dopiero mówić o szerokiej i długiej drodze wylotowej z miasta. No i pewnie policja zaraz by nas zgarnęła. Kurczę, czyżby ta zapadła dziura miała jednak jakieś zalety?…

Przez cały następny tydzień Max usiłował nadrobić stracony czas rozłąki. Każdą przerwę w szkole spędzaliśmy razem, a po lekcjach wspólnie odrabialiśmy prace domowe.

– Niedobrze mi się robi, jak na was patrzę – mruknęła Iv któregoś dnia.

– Co? – spytałam.

Nie od razu dotarło do mnie to, co powiedziała. Szczerze mówiąc, byłam zbyt zajęta patrzeniem na Maksa, który stał i rozmawiał z przyjaciółmi po drugiej stronie korytarza. On też w tym momencie patrzył na mnie, więc wyglądało to tak, jakbyśmy rozmawiali bez słów. Och…

– Nieważne – westchnęła ciężko.

Max jest naprawdę bardzo przystojny. Peter przy nim wygląda jak zdechła ryba…

– Margo? Margo?! Margo!!! – wrzasnęła mi Iv prosto w ucho.

– Co? – spytałam i spojrzałam na nią ze zdziwieniem.

– Dziękuję, że raczyłaś mnie wreszcie zauważyć – powiedziała zgryźliwie.

– O co chodzi? – spytałam i znowu odwróciłam się w stronę Maksa.

– No nie! – krzyknęła, złapała mnie za ramię i pociągnęła za zakręt korytarza.

– Hej! – zaprotestowałam.

– No, teraz, kiedy Maksa nie ma w pobliżu, wreszcie możemy porozmawiać. Wiesz, że gdy tylko go widzisz, to nie słyszysz, co się do ciebie mówi?

– Tak? – szczerze się zdziwiłam.

Na serio tego nie zauważyłam. To prawda? Niesamowite…

– Tak! – powiedziała zirytowana. – Odkąd się pogodziliście, nie można z tobą normalnie porozmawiać. Chociaż nie, jak się pokłóciliście, to też nie można było. Ciągle wzdychałaś.

Hm, w zasadzie to chyba ma rację…

– Co się stało? – spytałam.

– Chciałam ci powiedzieć, że przejrzałam książki w bibliotece o wilkach, przesądach i wilkołakach, a poza tym szukałam trochę w Internecie.

– No i…?

– No i nie znalazłam żadnych wzmianek o tym, by kiedykolwiek istniały w Wolftown jakieś wilkołaki. Owszem, zdarzały się tu jakieś dziwne wypadki, była też wzmianka o zaginięciu dziewcząt, ale nic więcej. Po prostu zawsze w tych lasach żyły wilki.

– Aha – mruknęłam. – I co to nam daje?

– Margo, o czym ty teraz myślisz? – spytała, przyglądając mi się uważnie.

– O Maksie – westchnęłam, przeczuwając jej reakcję.

– No nie! Tylko zacząć walić głową o ścianę, wiesz?! Jakbyś chociaż przez chwilę posłuchała tego, co do ciebie mówię, to zrozumiałabyś, że tu nigdy nie było wilkołaków! Bo legenda to tylko legenda. Bajka dla dzieci, chwyt reklamowy…

– Czyli co masz na myśli?

– To, że oni nie mogą być tacy od urodzenia, bo to byłby dziwny zbieg okoliczności. Sami nam przecież mówili, że w ich rodzinach nie ma podobnych… odmieńców.