Выбрать главу

Jedźmy do mnie – mruknął Max, gdy śmigłowiec zniknął za horyzontem.

Wsiedliśmy w milczeniu na motocykle i ruszyliśmy. Nie jechaliśmy tak szybko jak przedtem. Teraz już nigdzie nam się nie spieszyło.

Na miejscu przywitała nas kobieta, która mogła być tylko matką Maksa. Wygląda zupełnie tak jak on, no może Max ma ostrzejsze rysy. A reszta? Ten sam uśmiech, te same szmaragdy zamiast oczu i ta sama zmarszczka pomiędzy brwiami.

– Dzień dobry – zawołała do nas i uśmiechnęła się. Mrugnęła do Akiego, który zaraz skierował się do kuchni (zupełnie, jakby tu mieszkał), a do mnie powiedziała:

– Ty musisz być Margo, prawda? Max wiele mi o tobie opowiadał.

Przez chwilę rozmawiałyśmy o mnie i Maksie (co było bardzo zawstydzające), ale na szczęście Max nam przerwał, mówiąc:

– Co robisz w domu? Mówiłaś, że jedziesz do ciotki Mary.

– Bo jadę – odpowiedziała wesoło jego mama. – Wróciłam tylko po tę książkę, którą chciała ode mnie pożyczyć. Już znikam, spokojnie.

Na koniec zaśmiała się, potargała mu włosy, a do mnie powiedziała:

– Wpadaj zawsze, kiedy tylko będziesz miała na to ochotę. Do widzenia.

– Do widzenia pani – odpowiedziałam, patrząc, jak wychodzi. – Masz bardzo miłą mamę – zwróciłam się do Maksa.

– Och, tak – mruknął zakłopotany. – Myślałem, że jej nie będzie.

– Jest wspaniała – powiedziałam i uśmiechnęłam się do niego. Max zaprowadził nas do swojego pokoju. Jeszcze nigdy tu nie byłam. Prawdopodobnie w innej sytuacji rozglądałabym się ciekawie dookoła i usiłowałabym zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Ale w tym momencie niewiele to mnie w ogóle obchodziło. Jedyne, co zapamiętałam, to zielona narzuta na łóżku, plakat zespołu Metallica na ścianie i gitara elektryczna oparta o szafę.

– Jak sądzicie, co Ivette miała na myśli? – spytałam gdy już usiedliśmy.

– Nie wiem – stwierdził Aki. – Ale mówiła, że to ludzie stamtąd ją potrącili.

– Ale o co jej chodziło? – wciąż niczego nie rozumiałam.

– Chyba o to – mruknął Max – że odpowiedzi na nasze pytania są w zasięgu ręki. Tylko że dobrze strzeżone.

– Iv czegoś się dowiedziała, a oni próbowali się jej pozbyć, tak jak Jaguara – powiedział Aki. – Tylko kim są ci oni?

– Tego spróbujemy się jakoś dowiedzieć – mruknął Max i wszyscy zamilkliśmy.

W końcu się odezwałam:

– Ivette włamała się do ich plików przez modem, ale widać bardzo szybko ją namierzyli.

– Tylko do czyich plików? – spytał Max.

– Wiecie, co jest w tym wszystkim najgorsze? – przerwał nam Aki. – To, co Iv powiedziała. Że oni nam to zrobili, że nie byliśmy tacy od urodzenia. Nie mogę w to uwierzyć! Kto mógł nam coś takiego zrobić!

– Ale przecież nie można zrobić czegoś takiego – wypowiedziałam głośno swoje wątpliwości. – To jest przecież niemożliwe, żeby człowiek mógł sam z siebie zamieniać się w wilka.

– W takim razie, jak wyjaśnisz to, co robimy od siedemnastu lat? – spytał kąśliwie Aki.

– Ale to nie jest możliwe – upierałam się. – Bądźmy szczerzy, może w filmie fantasy tak, ale nie w prawdziwym życiu. Mogłabym jeszcze zrozumieć, jeśli bylibyście tacy od urodzenia, ale to, co mówi Iv, nie trzyma się kupy.

– Sądzisz, że Ivette kłamie? – spytał wściekły Aki.

– Nie – warknęłam. – Mówię tylko to, co myślę! Według mnie, nie jest możliwe, żeby człowiek zamieniał się w wilkołaka. Czy ty czasem słuchasz tego, co mówią nauczyciele na lekcjach biologii? Coś takiego musiałoby być związane z inżynierią genetyczną. A z tego, co wiem, nie można zmienić genotypu człowieka w każdej jego komórce. To jest po prostu niemożliwe!

Gdy umilkłam dla zaczerpnięcia tchu (bo wyrzucając z siebie to wszystko w ogóle nie oddychałam), zerknęłam wrogo na Akiego. Już nie wyglądał na złego. Patrzył na mnie uważnie.

– Lubisz biologię? – spytał.

– Tak – odparłam zdziwiona. – To znaczy widok krwi jest trochę obrzydliwy, ale lubię. A co to ma…

– Więc zastanów się przez moment i pomyśl, czy na pewno nie można zmienić genotypu człowieka.

Max taktownie nie wtrącał się w naszą sprzeczkę i też teraz zaciekawiony patrzył na Akiego.

– Według mnie nie można tego zrobić – odpowiedziałam po chwili.

– A według średniowiecznego lekarza nie było czegoś takiego jak bakterie – powiedział. – Może ty uważasz, że nie można tego zrobić, ale ktoś najwyraźniej myśli inaczej.

– Nie można doprowadzić do mutacji genów we wszystkich komórkach – spróbowałam jeszcze raz. – Tego nikt by nie przeżył.

– Jezu! Margo, czy ty mnie w ogóle słuchasz?! – spytał znowu zdenerwowany Aki. – Usiłuję ci wyjaśnić, że medycyna cały czas porusza się do przodu! Ludzie klonują zwierzęta, tworzą modyfikowane genetycznie warzywa i owoce! A ty nadal uważasz, że nie udałoby się zmienić w ten sposób człowieka?

– Według mnie to niemożliwe – mruknęłam pod nosem. – Ale załóżmy, że masz rację! – szybko przerwałam jego kolejny wybuch. – To co dalej?

– Jeżeli cała genetyka w jakikolwiek sposób łączy się z medycyną, to znaczy, że odpowiedzi na nasze pytania powinniśmy szukać w szpitalu, prawda? – odezwał się w końcu Max.

– I właśnie o to mi chodziło! – wykrzyknął z ulgą Aki.

– Uważacie, że po prostu wejdziecie sobie do szpitala i zażądacie swoich kart? Nie dadzą ich wam – sprowadziłam ich na ziemię.

– W takim razie się włamiemy – powiedział Aki.

– Zgłupiałeś?! – tym razem to ja wykrzyknęłam. – Nie zgadzam się!

– To z nami nie idź – mruknął Aki.

– Złapią was! Max, ty nie pójdziesz, prawda? – spytałam, patrząc na niego przenikliwie.

Biedny, znalazł się teraz pod ostrzałem z dwóch stron. Z jednej ja żądam, żeby czegoś nie robił, a z drugiej jego najlepszy kumpel domaga się czegoś przeciwnego. Powinien wybrać mnie, prawda?

Spojrzałam na niego ostro.

– W zasadzie… – zaczął – uważam, że wszyscy powinniśmy się nad tym zastanowić. Włamanie może być rzeczywiście dość ryzykowne. Ale moglibyśmy wejść tam w biały dzień i jakoś dostać się do archiwum. Według mnie byłoby to lepsze wyjście. Oczywiście musimy wszystko przedyskutować z resztą.

– Że co?! – spytałam.

Jedno można powiedzieć o Maksie: pantoflarzem to on na pewno nie jest…

– Doskonale! – ucieszył się Aki i spojrzał na mnie, jakby już wygrał.

Jeszcze czego. Nie pozwolę Maksowi samemu narażać się bez potrzeby. Albo pójdą ze mną, albo nie pójdą w ogóle!

– Chcesz zaprzepaścić dzieło Ivette? – spytał mnie Aki. – Spójrz, ile dla nas poświęciła, a przecież nie jest jedną z nas. Ryzykowała własne życie. Wiedziała, że to niebezpieczne, że oni są bezwzględni. A mimo to nie poddała się! Musimy ją pomścić!

– Idę z wami – mruknęłam zrezygnowana.

– No, nie wiem, czy to jest dobry pomysł – powiedział niepewnie Max.

Aki, muszę to przyznać, potrafi człowieka przekonać. Ta gadka o poświęceniu Iv była naprawdę niezła. Chociaż z tego, co wiem, to raczej nie kierowały nią altruistyczne pobudki. Robiła to wszystko tylko po to, żeby Aki ją wreszcie zauważył. No i mimo że wszystko skończyło się dla niej pechowo, to jednak dopięła swego. Trzeba jej to przyznać.

– Za tydzień w sobotę pełnia – przerwał moje rozmyślania Aki. – Podejmiemy wtedy wspólną decyzję.

– Poinformuję innych – powiedział Max.

Chwilę siedzieliśmy w ciszy. Zastanawiałam się właśnie nad tym, czy też mogę przyjść na to ich spotkanie, kiedy usłyszałam:

– Jeśli chcesz, to możesz przyjść – powiedział Aki, patrząc mi prosto w oczy.