Выбрать главу

– Zaraz do tego dojdę – powiedział wściekły. – Oczywiście jeżeli będziesz na tyle miła i się zamkniesz.

Dziewczyna umilkła. Ach, ta siła przekonywania Akiego, no nie? Ta jego delikatna perswazja.

– Słuchajcie – poprosił i pokrótce opowiedział zebranym o naszych podejrzeniach, że wszystko jest związane z inżynierią genetyczną i miejscowym szpitalem. – Przypomnijcie sobie teraz. Czy kiedykolwiek byliście w szpitalu? Odpowiadajcie po kolei.

– Jak byłem mały, to oparzyłem się w rękę – zaczął jakiś chłopak.

Zaraz po nim nastąpił szereg wyznań o drobnych wypadkach, a także obowiązkowych szczepieniach.

– Czyli wychodzi na to, że każde z nas było kiedyś w szpitalu – podsumował Aki. – Dobrze by było, gdybyśmy zobaczyli nasze karty.

– A czy one nie są tajne? – spytał Mark (to od niego wszystko się zaczęło i od tego, że był taką słabą wymówką dla Maksa! To jego wina, że nie mogę teraz siedzieć i się kręcę!).

– No to co? Jakoś do nich dotrzemy – powiedział spokojnie Aki. – Musimy dostać się do archiwum. Mark, ty zrobisz spis wszystkich chorób i obrażeń, jakie kiedykolwiek miało każde z nas. Dzięki temu będziemy wiedzieć, czego szukać.

– Dobra, ale jak to zrobimy? Włamanie? – przerwał mu Mark.

Matko! Ta rozmowa tak długo już trwa, a ja mam ochotę tylko na to, by usiąść na worku lodu. Litości… Co chwila zmieniam pozycję, ale to w ogóle nie pomaga.

– O co chodzi? – szepnął cicho Max i ledwo powstrzymał uśmiech. – Coś cię boli?

A niech to! Zauważył, a mógł przecież udać, że tego nie widzi.

– Trochę, ale wytrzymam – mruknęłam, wściekła, w odpowiedzi.

I to ja jestem złośliwa? Bo zaczynam mieć poważne wątpliwości…

– Właśnie nad tym musimy się teraz zastanowić – odpowiedział głośno Aki, zwracając się w naszą stronę.

– Pokaż ręce – poprosił mnie szeptem Max.

Ostrożnie podałam mu podrapane dłonie, nie za bardzo rozumiejąc, o co chodzi.

– Hej! – krzyknął głośno Max i wstał, ciągnąc mnie za sobą. – Mam pomysł!

– Jaki? – spytał zaciekawiony Aki.

Wszyscy zaczęli na nas patrzeć, czekając na wyjaśnienie, do czego zmierza Max.

– Margo podrapała się o róże i ma teraz mnóstwo kolców w dłoniach. To doskonały pretekst, żeby wejść jutro do szpitala i się w nim trochę porozglądać. W razie czego możemy powiedzieć prawdę, że przyszliśmy z przyjaciółką.

– To świetny pomysł! – podchwycił Aki. – Tylko musimy teraz wybrać skład, w jakim pójdziemy. Góra trzy, cztery osoby. Proponuję, żebyśmy zagłosowali.

Wynik głosowania był prosty: ja (bo muszę), Max (bo powiedziałam, że bez niego nie idę) i Aki wytypowany przez innych. Wezmę jutro udział w nielegalnym przeglądaniu kart szpitalnych. Super…

W zasadzie to na tym całe zebranie się skończyło. Chwilę później rozeszliśmy się do domów.

To naprawdę niesamowite, jak oni zamieniają się w wilki. Po prostu powoli zaczyna im rosnąć futro, a twarze się wydłużają, rosną zęby, a uszy przesuwają się w górę. Odkryłam też, że od koloru włosów zależy kolor futra. Max ma jasne włosy, więc jest srebrnym wilkiem, Aki ma czarne, więc jego futro też jest czarne. Fantastyczne, prawda? Szkoda, że żadne z nich nie ma rudych włosów…

Gdy szliśmy z Maksem, spytałam go o coś, co mnie już od dawna nurtowało:

– Czy jak się zamieniasz, to cię to nie boli? To znaczy, czy coś czujesz?

Myślałam, że może nie będzie chciał o tym mówić, ale o dziwo powiedział:

– Nie. Właściwie nic nie czuję. No, może lekki chrzęst, kiedy przesuwają się albo wydłużają kości. Ale tak… to w ogóle nie boli.

– A zęby? Wyrastają ci jakby od nowa. To też nie boli? – nie mogłam uwierzyć. – Jak mi wyrastały zęby po mleczakach, to cała aż się skręcałam.

– No, może trochę – przyznał. – Ale to się tak szybko dzieje, że nawet nie masz czasu się zastanowić.

Max najwyraźniej uważa, że zna mnie już na tyle dobrze, że nie musi niczego przede mną ukrywać. Kocham go, wiecie?

I odprowadził mnie do domu, bo sama oczywiście za nic bym nie trafiła. Jest opiekuńczy, szczery i czuły, czy można chcieć czegoś więcej? To znaczy, mógłby nie być wilkołakiem, ale trudno.

No, tak!… Tylko jak wejdę po pergoli. Szczerze przyznam, nie mam już do niej zaufania. Wcale nie jest taka solidna, na jaką wyglądała.

– Jak będziesz wchodzić, to idź przy krawędzi. Wtedy szczeble nie powinny pęknąć – przerwał moje wahania Max.

– Co? A, tak – odpowiedziałam niezbyt przytomnie. Pożegnałam się z nim (pocałowaliśmy się!) i podeszłam do pergoli. Mój pokój znajduje się strasznie wysoko! Pierwsze piętro to nie byle co.

Zaczęłam się wspinać, chociaż duszę miałam na ramieniu, poza tym bolały mnie dłonie. Tak jak radził Max, wspinałam się tuż przy krawędzi. Ciekawe, czy sobie poszedł, czy też stoi, pilnując, bym nie zleciała i nie skręciła sobie karku?

Na szczęście w końcu dotarłam do barierki i przeszłam przez nią, stając bezpiecznie na balkonie.

Wyjrzałam.

Krzaki obok furtki lekko się poruszały. To znaczy, że Max czekał. Miło wiedzieć.

Spuściłam głowę i spojrzałam na ziemię. Mnóstwo róż straciło dzisiaj życie… Trawnik pod moim oknem wyglądał jak pole bitwy. Wierzcie mi. Cały jest zawalony powyrywanymi kwiatami i kawałkami szczebli.

Ale jak ja wytłumaczę rodzicom te zniszczenia?

Taak… zerknęłam na swoje ręce. I wiecie co? Wyglądają okropnie. Max co prawda powiedział, żebym ich nie ruszała, ale bez przesady. Trochę kolców wyjmę. Przecież nie będę mogła nic robić takimi rękami.

16.

Au!!! – zawyłam w poduszkę, kiedy po raz setny uraziłam się w bolące miejsce.

Zabiję Maksa za to jego „nie wyjmuj kolców”! Już ja mu się odwdzięczę!!! Całą noc nie spałam!!!

Poza tym muszę to jakoś ukryć przed mamą. A nie, przecież i tak odkryje połamaną pergolę. Więc mogę się z tym nie kryć… Gorzej, jeśli sama będzie mi chciała wyjmować kolce.

Która może być teraz godzina? Zerknęłam na budzik. Prawie siódma. Nareszcie! Myślałam, że nie wytrzymam w łóżku. Poza tym ręce ciągle mnie bolą. Muszę natychmiast zobaczyć, jak wyglądają.

Wstałam i podeszłam do zasłon, żeby je rozsunąć, co udało mi się z wielkim trudem. A kiedy spojrzałam na swoje dłonie, zamarłam.

Oberwę głowę Maksowi i Akiemu!!! Te durne kolce podeszły ropą i ręce mi spuchły! Zabiję ich! Na pewno zostaną mi po tym ślady!

Naprawdę, przysięgam! Usiłowałam ukryć ręce przed mamą, ale zauważyła. To nie moja wina! To wina Maksa. I pergoli. I całego świata.

Ale na pewno nie moja!

– Boże, Margo! Co ci się stało? – krzyknęła mama podczas śniadania i złapała mnie za rękę, wykręcając ją do światła.

– Au! – zawyłam. – To boli!

– Ale co się stało?! – spytała jeszcze raz, na szczęście też mnie puściła.

– No, bo widzisz… – zaczęłam i utknęłam.

Wierzcie mi. Miałabym szlaban do końca życia, gdybym jej powiedziała, że wymykałam się chyłkiem na randkę.

– Bawiłam się ze Sweterem! – dokończyłam odkrywczo.

– Ale co to ma do twoich rąk? – spytała mama.

– No tak. No, bo bawiłam się ze Sweterem i rzucałam mu patyk – plątałam dalej. – No i patyk wpadł w pergolę. No to ja weszłam na pergolę, żeby go wyjąć. No i pergola się załamała, a ja pokaleczyłam się o róże.

Hej! Jak na historyjkę wymyśloną na poczekaniu, to było niezłe, prawda?

– Ale nie martw się. Zadzwoniłam do Maksa i powiedział, że zawiezie mnie do szpitala – pocieszyłam ją.

– Na motorze? A jak się go będziesz trzymać? – spytała, podnosząc jedną brew.