Umysł Akiego działa w zbyt skomplikowany sposób, prawda? Świetnie nadawałby się na terrorystę…
Powiedziałam im, co ja wymyśliłam, i muszę powiedzieć, że spojrzeli na mnie z uznaniem. Ha!
– A ostatecznie, gdyby to się nie udało, możemy spowodować pożar – powiedział Aki i wstał, co od razu wykorzystała tamta staruszka. – Wtedy wszyscy pobiegną do ognia, a my będziemy mieć wolną drogę.
Boże, w nim siedzi jakiś rąbnięty pirotechnik!
– Chcesz podpalić szpital?! – spytałam, patrząc na niego szeroko otwartymi oczyma. – Szpital?! Zgłupiałeś?!
– Cel uświęca środki – mruknął. Ahh!!! Mam ochotę go trzasnąć!!!
– To co zrobimy? Musimy w jakiś sposób zdobyć te ich uniformy – przerwał nam Max.
– Moglibyśmy kogoś złapać i… – zaczął Aki, ale teraz to ja mu przerwałam:
– A nie prościej byłoby wejść do jakiegoś składziku i pożyczyć to, co jest nam potrzebne?
Zauważyliście, że Aki myśli tak jakoś inaczej? Strasznie okrężną drogą…
W każdym razie chłopcy zgodzili się na mój plan i już chwilę później staliśmy pod drzwiami składziku. Taak… tylko co teraz?
– Ty – powiedział Aki, wskazując na mnie. – Wejdziesz do środka. Jeśli ktoś tam będzie, to powiesz, że się zgubiłaś. A jak będzie pusto, to nas zawołasz.
– Dlaczego… – zaczęłam, ale nie zdążyłam skończyć, bo mnie wepchnął do środka.
Na szczęście nikogo nie było, więc ich zawołałam. Tylko jak Aki wchodził, to potknął się przypadkiem o moją nogę. No, co? Przecież nie mogę używać rąk. Warknął coś do mnie, ale nie za bardzo zrozumiałam. Trudno.
Przebraliśmy się szybko w gustowne szpitalne ubranka i ruszyliśmy w stronę windy.
Wpadniemy. Mogę się założyć. Przecież na pewno każą nam się tam wylegitymować, a my nie mamy identyfikatorów! Wpadniemy. Na pewno. Dlaczego zawsze muszę się w coś wpakować?
Gdy już wysiedliśmy z windy, ruszyliśmy korytarzem prosto przed siebie. Szczerze mówiąc, nie mieliśmy innego wyboru, bo nie było innych odgałęzień. No i dobrze. Max cały czas czujnie rozglądał się po ścianach w poszukiwaniu kamer, a jednocześnie udawał, że nic go nie obchodzi. Genialnie grał swoją rolę. Zupełnie jak Aki. Skąd oni mają takie doświadczenie?
W pewnym momencie z drzwi przed nami wyszedł jakiś facet. Aki nie potrafi chodzić, wierzcie mi. Mimo że podłoga jest tu idealnie równa, to on się potknął i wpadł na tego faceta. Mało brakowało, a obydwaj by się przewrócili.
– Uważaj, jak leziesz! – warknął facet i szybko nas wyminął. Kiedy tylko odszedł na bezpieczną odległość, Aki wyjął coś z kieszeni i pomachał nam przed oczami. To był identyfikator. Aki odpiął mu go od koszuli, a facet nawet tego nie zauważył!
I wiecie, co? Stwierdzam jednak, że Aki mimo wszystko ma odrobinę inteligencji.
Max przybił mu piątkę i dalej jakby nigdy nic poszliśmy korytarzem.
W końcu dotarliśmy do drzwi z napisem „Archiwum”. Miło z ich strony, bo w tym korytarzu są chyba tysiące drzwi. Większość ma tabliczki w stylu: „Prosektorium” (tylko siłą ktoś by mnie tam wepchnął) lub „Laboratorium”.
Tak jak podejrzewałam, za drzwiami siedział strażnik i kiedy tylko weszliśmy, od razu na nas spojrzał. Strasznie się denerwowałam, ale o dziwo Max i Aki zachowali kamienne twarze. Aki wyglądał nawet na lekko znudzonego i zdegustowanego.
Przechodząc obok biurka strażnika, Aki machnął mu ukradzionym identyfikatorem, a my szliśmy po prostu za nim.
I wiecie, co? Strażnik nawet nie mrugnął. Po prostu wrócił do czytania gazety. Zadziwiający jest poziom ochrony w szpitalach, prawda?
Szczerze mówiąc, to za bardzo nie wiedzieliśmy, gdzie mamy szukać. Archiwum zajmuje chyba prawie całe podziemia. Bogu dzięki, że szafki są ustawione rocznikami. Szybko skierowaliśmy się więc w stronę szafek rocznika wilków. Uwierzycie, że było ich kilkanaście?! Na szczęście nazwiska ułożono alfabetycznie.
Podzieliliśmy się i szukaliśmy teczek wilków według listy Marka. Jednak, co najciekawsze, żadnej z nich nie było.
Aki rzucił jakieś ciche przekleństwo i zamknął z łomotem szufladę. Aż podskoczyłam. Poza tym miałam, delikatnie mówiąc, małe kłopoty z poruszaniem zabandażowanymi dłońmi.
– Nie ma ich! – warknął wściekły. – Musieli je gdzieś ukryć.
– W takim razie ich poszukamy – odpowiedział spokojnie Max i zagłębił się pomiędzy regały.
Poszłam w jego ślady. Zaczęłam spacerować, szukając w każdym roczniku karty Maksa. To chyba oczywiste, że nigdzie jej nie było… I na tym to całe nasze wtargnięcie na teren prywatny się skończy…
Aż w pewnej chwili trafiłam na szafkę, na której nie było żadnego napisu. Stała sobie w kącie, z dala od innych, ale nie była zakurzona. Poza tym moja ciekawość jeszcze bardziej wzrosła, kiedy pociągnęłam za jedną z szuflad. Okazało się, że są zamknięte.
Ciekawe, no nie?
Szybko pokazałam ją chłopakom.
– Chyba właśnie tego szukaliśmy – ucieszył się Max. – Świetna robota, Margo.
Nie muszę mówić, że miło mnie połechtał ten komplement, no nie?
– Ale jest zamknięta, więc i tak się do niej nie dostaniemy – stwierdziłam.
– To żaden problem – powiedział Aki i wyjął z kieszeni wytrych.
No tak, przecież on pewnie nigdy nie rozstaje się z zestawem „Mały włamywacz”…
Chwilę dłubał przy zamku jednej z szuflad i dosłownie parę sekund potem usłyszeliśmy cichy szczęk zamka. Taak… z Akiego naprawdę byłby świetny terrorysta albo złodziej. Widzę przed nim wielką karierę. Mam nadzieję, że odpaliłby mi trochę z jakiegoś napadu na bank. W końcu zawsze chciałam mieć własny basen, a moje milczenie trochę by go kosztowało…
Ciekawe, co znaleźliśmy w szufladzie, prawda?
Odpowiedź jest prosta. To, czego szukaliśmy. (Chociaż ja podejrzewałam, że będzie tam tylko kurz…).
Aki od razu złapał swoją kartę, a Max swoją. Oczywiście zapuściłam żurawia Maksowi przez ramię.
No co? Czysta ciekawość.
– Też coś! – prychnął Aki. – Nigdy nie miałem złamanej nogi! A tu napisali, że miałem!
– A ile miałeś wtedy lat? – spytał Max. – Bo ja w wieku czterech lat miałem podobno wstrząs mózgu.
– Ja też miałem cztery lata, kiedy niby złamałem nogę – powiedział Aki i jeszcze raz spojrzał w swoją kartę.
– Jesteście pewni, że nic podobnego się wam nie wydarzyło?
– spytałam.
– W życiu nie miałem wstrząsu mózgu – odparł Max. Chwilę staliśmy, wpatrując się w dokumenty. W końcu nie wytrzymałam i sięgnęłam po kartę Marka, bo w zasadzie tylko jego znam. Sprawdziłam, jakie choroby miał według listy, którą stworzył, i porównałam z tym, co było napisane w karcie. Oczywiście nic się nie zgadzało. Również wtedy, kiedy miał cztery lata, bo wpisano mu fikcyjny wypadek na rowerze…
Powiedziałam o tym chłopakom, a oni zaczęli sprawdzać inne karty. Ja natomiast dokładniej wczytałam się w kartę Marka.
– Spójrzcie – przerwałam im w którymś momencie. – Tu jest napisane, że badaniami kierował jakiś doktor Skin, a wyniki zostały przesłane do Instytutu Badań nad Medycyną. A co on ma do rzeczy?
– Czekaj – powiedział Aki i zaczął wertować swoją kartę.
– Doktor Skin i wyniki do Instytutu?
– Tak jest napisane w karcie Marka – odpowiedziałam.
– W mojej też – mruknął Aki.
– I w mojej – dodał Max.
Szybko zaczęliśmy przeglądać pozostałe karty. W każdej było to samo: kierownikiem badań był doktor Skin, a wyniki przesłano do Instytutu Badań nad Medycyną w celu dokładniejszej analizy.