Выбрать главу

– No, to zaczyna się robić ciekawie… – powiedziałam pod nosem. – Co ma do tego Instytut?!

– W jakiś sposób musi być powiązany. Może ma lepsze pracownie albo laboratoria – mruknął Max, nadal wpatrując się w swoją kartę.

– Dobra, spadamy stąd – stwierdził Aki i zaczął wkładać wyjęte karty do szuflad.

Po zatuszowaniu wszystkich śladów naszej obecności (łącznie z wytarciem tajemniczej szafki ściereczką – to był pomysł Akiego, który nie chciał zostawiać swoich odcisków – paranoja, no nie?) ruszyliśmy do wyjścia.

Strażnik nadal czytał gazetę, ale spojrzał na nas, jak wychodziliśmy. A już zaczynałam sądzić, że on patrzy tylko na tych wchodzących…

Gdy szliśmy korytarzem, Aki zaczął zachowywać się trochę dziwnie. (Wiem, że on jest taki cały czas, ale to było coś nowego). Mianowicie, zaczął liczyć drzwi.

Tak, nie zmyślam. Aki liczył drzwi.

A gdy doszedł do piętnastu (to długi korytarz), przystanął i położył na ziemi skradzioną legitymację.

– Co? – spytał zdziwiony, widząc moje spojrzenie, mówiące: „Jesteś kretynem, czy tylko tak mi się wydaje?”. – To po to, żeby facet się nie zastanawiał. Mógłby pomyśleć, że ją ukradliśmy.

– No, co ty? – spytałam ironicznie. – To by była straszna pomyłka.

Lubię go drażnić. Po prostu nie mogę na to nic poradzić. Gdy przebieraliśmy się w szatni, zauważyłam, że Aki wkłada swój uniform pod bluzę.

– Po co ci to? – spytałam.

– Wszystko się może kiedyś przydać – odparł.

Jasne… Co ciekawsze, Max nie przejął się zbytnio zachowaniem Akiego. Widocznie to u niego częste.

Ręce zaczynają mnie boleć. Za dużo nimi robiłam. Trzeba było sobie darować przeglądanie tych wszystkich szuflad. Poza tym samo włamanie nie było nawet takie straszne. W końcu nikomu ni zrobiliśmy krzywdy.

Postanowiliśmy pojechać do Maksa, żeby pogadać o tym, czego się dowiedzieliśmy. Tym razem nie siedzieliśmy w jego pokoju. Zostaliśmy w ogromnym salonie z panoramicznym oknem zajmującym prawie całą jedną ścianę. Co prawda widok nie jest tu za ciekawy, bo po prostu widać las. Ale i tak fajnie to wygląda.

– To co zrobimy? – spytał Max, kiedy już usiedliśmy w fotelach.

– Trzeba się czegoś dowiedzieć o Instytucie – stwierdził Aki.

– Tylko jak? – spytałam. – Ivette dostała się tam pewnie do sieci danych, ale ją wykryli.

– Trzeba znaleźć inną drogę – mruknął Aki i zaczął przygryzać wargę.

Jak tak na niego patrzę, to mówię wam, prawie widzę takie maleńkie trybiki kręcące się wewnątrz jego głowy… Mogę się założyć, że planuje jakiś wybuch albo chociaż coś tak prostego jak zwykłe podpalenie.

– Moglibyśmy spowodować jakiś wypadek – zaczął Aki. – Może tak podłożymy jakieś substancje wybuchowe. Mógłbym skombinować trochę plastiku. Gorzej będzie z zapalnikami, ale to też da się zrobić.

Jezu, to naprawdę terrorysta! Spojrzałam szybko na Maksa, ale on wyglądał tak, jakby wywód Akiego nie zrobił na nim żadnego wrażenia. No, tak… przecież znają się od dziecka.

Ale mimo wszystko nie mogę uwierzyć w to, że Aki byłby w stanie zrobić bombę!

– Chyba żartujesz?! – wykrzyknęłam.

– Nie, dlaczego? – szczerze się zdziwił. – To jest nawet bardzo proste.

– Przecież to zbrodnia!

– Nie większa niż włamanie – odpowiedział z niezmąconym spokojem. – Najgorzej, że nie wiemy, gdzie są te najważniejsze dokumenty. Moglibyśmy je przez przypadek wysadzić.

On jest psychiczny! Nikt mi nie wmówi, że jest inaczej!

Najgorsze jest to, że on pewnie naprawdę by to zrobił. W końcu za wszelką (dosłownie!) cenę chce się dowiedzieć, dlaczego jest wilkiem. Co miałam innego zrobić? Powiedziałam to, o czym pomyślałam. Chociaż często zdarza mi się mówić bez zastanowienia…

– Według mnie bezpieczniejsze byłoby normalne włamanie. I to mówię ja, wzorowa uczennica, zawsze najwyższe oceny na świadectwie. Do czego to doszło, jak rany! Jak tak dalej pójdzie, to pewnie za rok będę zarobkowo obrabiać sklepy i banki? Matko…

To całe Wolftown (parszywa, zapadła dziura) ma na mnie wyraźnie zły wpływ.

– Tylko musimy dokładnie przemyśleć, jak się tam dostaniemy – natychmiast podchwycił mój pomysł Aki.

– Yhy – zgodziłam się niechętnie.

– Zaraz, zaraz – przerwał nam Max. – Ja jednak sądzę, że to głupi pomysł. Mogą nas złapać i tylko pogorszymy sprawę, bo narobimy sobie kłopotów.

– Ale jeśli dobrze się przygotujemy i przez jakiś czas będziemy ich obserwować, wszystko powinno się udać – powiedział Aki. – Musimy się przecież dowiedzieć prawdy!

– No tak, ale… – zaczął Max.

– Przecież to jest ważne, Max! – krzyknął Aki. – Nie chcesz wiedzieć, co się za tym wszystkim kryje?!

– Włamanie do miejscowego szpitala to jedno, a do prywatnej firmy, która na pewno jest nieźle strzeżona, to drugie. Możemy wpaść w poważne kłopoty – powiedział. – Pamiętasz tamten posterunek policji w Lorat? Ledwo uciekliśmy.

Posterunek? Jaki posterunek? O co tu chodzi? Lorat to miasteczko leżące najbliżej Wolftown. Byłam tam z Ivette na koncercie The Calling, ale to wydarzyło się tak dawno… W zupełnie innej epoce.

– To możesz nie iść – rzucił wściekły Aki. – Ale chociaż nie przeszkadzaj.

– Przecież wiesz, że i tak pójdę – mruknął Max i uśmiechnął się.

– Wiem, dlatego jesteśmy kumplami – odpowiedział Aki i też się uśmiechnął.

– No dobra, ale ona nigdzie nie pójdzie! – powiedział kategorycznie Max, patrząc na Akiego i wskazując mnie palcem.

– Dlaczego? Też chcę iść – zaprotestowałam.

– Nie będziemy cię narażać. I tak już prawdopodobnie jesteś w niebezpieczeństwie. Zostaniesz w domu. Poza tym nie masz pojęcia, jak to jest włamywać się do czegoś takiego.

– No wiesz! Oczywiście, że z wami pójdę. Poza tym skąd ty możesz wiedzieć, jak włamuje się do czegoś takiego?!

No, bo chyba tego nie wie, no nie? Prawda???

– Nie, nie pójdziesz! Nie zgadzam się!

– Też coś! Ivette jest moją przyjaciółką i też chcę się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi! Poza tym skoro jestem w niebezpieczeństwie, to i tak nie mogę już sobie bardziej zaszkodzić – powiedziałam jednym tchem.

Tak, wiem, nie grzeszę inteligencją. Powinnam się cieszyć, że pozwalają mi zostać w domu. Ale wkurzyłam się na nich obu o to, że usiłują się mnie pozbyć. Poza tym nie wytrzymałabym, siedząc bezczynnie i mając świadomość, że oni się narażają. A gdyby Maksowi coś się stało? No dobra, zwykle to ja go pakuję w kłopoty, ale przynajmniej nie byłby wtedy sam.

Miałby mnie.

Po mniej więcej godzinnej kłótni (odkryłam, że Max jak chce, to potrafi całkiem głośno krzyczeć – zwykle mówi coś pod nosem, tak że trudno go zrozumieć, więc to była całkiem miła odmiana), wreszcie pozwolił mi ze sobą iść. Ale wiedział też, że poszłabym nawet bez jego zgody. Wolałby zatem mieć mnie na oku, tak na wszelki wypadek. Miło z jego strony, bo na pewno się w coś wpakuję.

– Może za tydzień w nocy zrobimy zebranie nadzwyczajne? – spytał Akiego, kiedy wreszcie przestałam się z nimi kłócić.

– Dobry pomysł. Zadzwonię do innych – odparł Aki.

– Mogę przyjść? – spytałam cicho.

W odpowiedzi Max rzucił mi mordercze spojrzenie, jeszcze był na mnie zły. Jednak nie zwróciłam na niego uwagi i swoje pytanie skierowałam tym razem do Akiego:

– Mogę przyjść?

– No dobra… – mruknął niechętnie.

Bardzo dobrze, że się zgodził. Chcę wiedzieć o wszystkim, na bieżąco!