Выбрать главу

O nie!!! Zaraz zacznie się przesłuchanie! Pytania w rodzaju: jaki on jest? Czy już się całowaliście? A kim chce zostać w przyszłości?… Koszmar z ulicy Wiązów, tylko może mniej krwawy. Chociaż w zasadzie to nie wiadomo.

W poniedziałek opowiedziałam Maksowi, czego się dowiedziałam, i dodałam, że byłam w środku. Powiedział, że to było z mojej strony niemądre. Ale przecież się tam nie włamałam, weszłam w biały dzień i to z mamą. Poza tym powiedziałam mu o kluczach. Bardzo się tym zainteresował i stwierdził, że musimy je dorobić. Mam je pożyczyć któregoś dnia. Mogą nam się w końcu do czegoś przydać. Kto wie, może otworzą przed nami jakieś ważne drzwi?

17.

W końcu, tydzień później, odbyło się długo wyczekiwane uroczyste zakończenie roku.

No proszę, jednak mam czwórkę z historii. Kto by podejrzewał? Na pewno nie ja. Poza tym kilka dni temu miały miejsce te zawody, do których przygotowywała mnie Pijawka. Rzecz jasna, dostałam w rezultacie szczegółowy wykaz ćwiczeń na całe wakacje. Bo za rok muszę już wygrać. Ta kobieta jest chora…

Wreszcie zaczęły się wakacje. Ale ja chyba nigdzie nie wyjadę, poza tym teraz możemy już rozpocząć realizację naszego planu.

Na kolejnym nocnym spotkaniu ponownie ustaliliśmy, że do Instytutu pójdę ja, Max, Aki, Mark (podobno umie się całkiem nieźle skradać, ciekawe…) i Adrienne (wreszcie pamiętam jej imię). Nie chcieliśmy zabierać ze sobą więcej osób. Zwrócilibyśmy tylko na siebie uwagę.

Umówiliśmy się w niedzielę o jedenastej w nocy przy jeziorze. Stamtąd mieliśmy pojechać motocyklami. Po mnie wpadnie Max i razem pójdziemy na miejsce zbiórki. No tak, w życiu bym sama nie trafiła nad jezioro.

Było już ciemno, kiedy zeszłam po pergoli na dół (tata na szczęście zdążył ją naprawić). Przyznam szczerze, jestem tchórzem. Tak na wszelki wypadek zostawiłam na swoim łóżku, na poduszce, kartkę do rodziców, na której napisałam, gdzie jestem. Jakbym nie wróciła do rana, to powinni się zorientować, gdzie mnie szukać i mi pomóc.

Taak…

Max już na mnie czekał przy furtce. Razem, w całkowitej ciszy, ruszyliśmy przez las. To niesamowite, jak on potrafi cicho chodzić. Nie mogę się do tego przyzwyczaić. Kurczę, ja rzeczywiście strasznie hałasuję.

Gdy dotarliśmy nad jezioro, inni już tam byli. Max musiał wcześniej podprowadzić tam swój motocykl, bo stał oparty o drzewo.

– No dobra – powiedział Aki. – Jedziemy teraz szosą, ale jak dam znak, wyłączamy silniki i jedziemy siłą rozpędu. Nikt nie może nas usłyszeć. Potem ukryjemy motory w lesie i resztę drogi przejdziemy pieszo. Jasne?

– Jasne – rozległ się chór przyciszonych głosów. Wsiadłam za Maksem na siodełko i ruszyliśmy w ciemność. Chłopcy nie włączyli świateł, więc nie zabiliśmy się tylko dzięki ich wyczuciu. Bo wilki dobrze widzą w ciemności. Mieli niesamowity instynkt. Podczas jazdy leśną ścieżką (znowu jakiś ich skrót) wymijali drzewa tak, jakby je dokładnie widzieli. Ja tam nic nie widziałam, zwłaszcza w kasku z przyciemnianą szybą, więc nie wtrącałam się nawet.

W pewnym momencie wszyscy wyłączyli silniki i siłą rozpędu przejechaliśmy resztę drogi. Chłopcy ukryli motory w lesie, a potem podeszliśmy za ścianą drzew do strażnicy.

Cały teren był ogrodzony, a szczyt parkanu wieńczył dodatkowo drut kolczasty. Poza tym metalowe sztachety były pod napięciem, tak przynajmniej głosił napis na tabliczce wiszącej na ogrodzeniu, a my nie mieliśmy ochoty przekonywać się, czy to prawda. Próby przejścia przez parkan więc odpadały. Musieliśmy przedostać się do środka przez strzeżoną bramę. Tylko że najpierw trzeba było pozbyć się strażnika…

Już wcześniej wymyśliliśmy, że go uśpimy. Ojciec Adrienne jest lekarzem, więc pożyczyliśmy od niego trochę eteru. To taki środek do odkażania. Jeśli nasączy się nim szmatkę i przyłoży komuś do twarzy, żeby to wdychał, to ta osoba usypia jak niemowlę. Tyle razy widzieliśmy takie sceny na filmach. Może nasz pomysł nie był więc specjalnie odkrywczy, ale chyba skuteczny.

Ja miałam odwrócić uwagę strażnika (dlaczego ja?!), a chłopcy mieli go zaatakować od tyłu i unieszkodliwić.

Niby wydaje się to łatwe, ale jak można odwrócić uwagę i wywabić ze strażnicy ponad stukilowego strażnika? Ha, tu dopiero zaczynają się schody. I to wysokie, nawet bardzo. Jak ja mam go stamtąd wyciągnąć, do diaska?

Zaraz! Wiem! Może udam, że się zgubiłam? To mi się często zdarza, więc mam już wprawę w proszeniu o pomoc. Taak, to jest całkiem niezły pomysł.

Szybko powiedziałam o nim Maksowi.

– A jak mi się nie uda? – spytałam na zakończenie i spojrzałam mu prosto w oczy.

– Na pewno dasz sobie radę – mruknął i pokrzepiająco poklepał mnie po ręce.

– Ale jak ja mam to zrobić? – spytałam jeszcze raz, bo w głowie, muszę przyznać, miałam kompletną pustkę.

Napady na ludzi wpędzają mnie w straszną depresję…

– Wymyśl coś – stwierdził Aki i wypchnął mnie z krzaków. Na pewno coś spapram. Czuję to. Czy wspominałam już, że podczas publicznych wystąpień mam okropną tremę? Nie? Bo właśnie to sobie przypomniałam…

Wyszłam z lasu dokładnie naprzeciwko strażnicy i udając wielką ulgę (to znaczy teatralnie westchnęłam, rozłożyłam ręce i przywołałam na twarz najniewinniejszy uśmiech, na jaki było mnie stać w tym momencie), przeszłam przez szosę.

– Nareszcie! – krzyknęłam, podchodząc do budki i patrząc na zdziwionego strażnika. – Jak się cieszę, że pana widzę!

– Eee, o co chodzi? – spytał, a minę miał taką… niezbyt mądrą. Super, trafiłam na ciołka… może dzięki temu będzie łatwiej? Kurczę, czuję przypływ pozytywnej energii!

– Uwierzy pan? Byłam z przyjaciółmi na przyjęciu nad jeziorem i zgubiłam się w lesie. Błąkam się już od trzech godzin – powiedziałam i znowu westchnęłam teatralnie (hm, wychodzi mi to chyba coraz lepiej). – Pomoże mi pan?

– Eee, w czym?

No tak. Byłam na przyjęciu, a ubrana jestem od stóp do głów na czarno: w czarny golf (ochrona na łokcie, tym razem o to zadbałam – jeszcze mam ślady po tamtym), czarne spodnie (ochrona na kolana) i czarne skórzane rękawiczki (ochrona dla moich rąk, no i żeby nie zostawić odcisków palców). Miałam przy sobie jeszcze kominiarkę, ale trzymałam ją schowaną w kieszeni.

Najbardziej niesamowite było to, że pomimo mojego stroju ten facet mi uwierzył. Tak, kompletna tępota umysłowa powinna być zakazana…

– Zgubiłam się, pomoże mi pan znaleźć drogę powrotną do miasteczka? – wyjaśniłam i uśmiechnęłam się szeroko.

– Eee, do miasteczka? – spytał powoli.

Jakby tu było tyle miasteczek, że niby nie wie, o które chodzi? Matko!…

– Tak, do miasteczka – odpowiedziałam spokojnie.

– Eee, może zadzwonię do twoich rodziców, żeby tu przyjechali. Mogłabyś tu poczekać – powiedział, sięgając po telefon.

– Nie! – zaprotestowałam szybko (choroba, chyba za szybko). – Widzi pan, bo ja poszłam na to przyjęcie bez ich zgody i na pewno bardzo się zdenerwują. Lepiej do nich nie dzwonić. Proszę tylko, żeby mi pan wskazał drogę – dodałam spokojnie.

– Eee, to idź w tamtą stronę – powiedział, pokazując mi kciukiem na drogę do miasta.

Kurczę, jak go wywabić ze strażnicy? Czyżby aż tak bardzo nie chciało mu się wstać z tego stołka, do którego najwyraźniej przyrósł? Czy ja tak wiele wymagam? To jest jeszcze trudniejsze, niż podejrzewałam…

Co by tu zrobić, co by tu zrobić?!

Wiem!!! Jestem genialna!

– AAAA!!! – wrzasnęłam przeraźliwie i podskoczyłam. – Wąż! Niech mi pan pomoże!!! Zaraz mnie ugryzie!!!

– Eee, odsuń się od niego – powiedział i pochylił się do przodu, usiłując coś wypatrzyć przez małą szybkę stróżówki.