Выбрать главу

– A jak mnie ugryzie?! Niech pan wyjdzie i mi pomoże! – odkrzyknęłam i wpatrzyłam się w kamień pod moimi stopami.

No i wreszcie pełen dobrych chęci strażnik wytoczył się ze środka, chcąc mi pomóc. Samo podniesienie się z krzesła zabrało mu parę minut – w tym czasie, gdyby tu był prawdziwy jadowity wąż, pewnie już dawno leżałabym martwa.

Ale serio, dałam sobie radę. Chyba minęłam się z powołaniem, powinnam zostać aktorką, no nie? Jestem z siebie dumna, Max się na mnie nie zawiódł.

Obaj z Akim już na niego czekali. Potem podkradli się od tyłu i skoczyli mu na plecy, przykładając nasączoną szmatkę do twarzy. Niepozorny grubas nieźle się bronił. Tak przywalił Akiemu w żołądek, że aż biedny chłopak zwinął się z bólu i chwilę leżał na ziemi, nie mogąc złapać tchu. Uderzył też Maksa, ale on się nie poddawał, cały czas starając się znajdować za plecami strażnika, tak żeby ten nie mógł go dosięgnąć.

Na szczęście eter zaczął działać i strażnik upadł na ziemię. W tym czasie narobił strasznie dużo hałasu. Mam nadzieje, że nikt go nie usłyszał, bo wtedy mielibyśmy kłopoty. I to bardzo duże…

Szybko związaliśmy go i zatoczyliśmy do stróżówki. To dopiero było trudne!

Marka zostawiliśmy w lesie na czatach. Gdyby działo się coś złego, na przykład nagle ktoś wezwałby policję albo jakimś cudem strażnik się obudził, chociaż nie powinien, bo dostał końską dawkę tego świństwa, Mark miał zawyć, żeby nas ostrzec, albo sam rozwiązać problem.

Następnie przekradliśmy się pod bramą i w cieniu drzew ruszyliśmy w stronę wejścia. Tu z kolei zostawiliśmy Adrienne. Też miała zawyć, żeby nas ostrzec.

– Jadowity wąż? – spytał Max i uśmiechnął się (to znaczy, podejrzewam, że się uśmiechnął, bo miał już na twarzy kominiarkę).

– No, co? Musiałam coś wymyślić – odpowiedziałam, ale też się uśmiechnęłam.

– Tu nie ma jadowitych węży – mruknął i zaśmiał się po cichu. – Tu w ogóle nie ma żadnych węży.

– Ale on o tym nie wiedział – odparłam i stłumiłam śmiech, bo zbliżaliśmy się do budynku.

To dziwne, drzwi wejściowe były otwarte. A byliśmy nawet przygotowani na to, żeby się włamać. Dokładnie opisałam Maksowi zamek – zwykła zasuwka, więc wziął ze sobą wytrych.

Ciekawe, skąd go wziął i gdzie nauczył się otwierać w ten sposób zamki? Gdy cała ta historia wreszcie się skończy, to muszę go o to spytać. Kim on był, zanim go poznałam?! I o co chodziło z tamtym posterunkiem? Czyżby już wcześniej gdzieś się włamywał?!

A teraz okazuje się, że te drzwi są otwarte! Jakby tylko na nas czekały… No, ale cóż. Nie mieliśmy czasu na zastanawianie się nad tym, po prostu weszliśmy do środka.

Po cichu zaczęliśmy się rozglądać. Recepcja była całkowicie pusta i cicha. Zdjęłam ze ściany oprawiony w antyramę plan przeciwpożarowy tego piętra, wyjęłam go i włożyłam do kieszeni. Może nam się przydać, gdybyśmy się zgubili. Ten budynek to prawdziwy labirynt. Mimo że byłam tu już raz, za nic nie zdołałabym odtworzyć planu korytarzy.

W holu nie było nic ciekawego, więc skierowaliśmy się w pierwszy z brzegu korytarz. Większość drzwi była zamknięta, a klucze, które mieliśmy, do nich nie pasowały. Ale nie poddawaliśmy się.

To Aki sprawdzał zamki. Co chwila słychać było cichutkie brzęczenie kluczy, następnie stłumione przekleństwo, a jeszcze później odgłos szczękania wytrychów.

Doszliśmy już do końca korytarza i zostały nam ostatnie drzwi. Mieliśmy z Maksem zawrócić, gdy powstrzymał nas szczęk zamka i pełne zdumienia słowa Akiego:

– Choroba, otworzyło się!

Dla nas to też było kompletne zaskoczenie.

Po przejściu całego korytarza w końcu weszliśmy do jakiegoś pokoju! Jego wnętrze trochę nas zadziwiło. Cały był zastawiony szafkami na akta.

– To pewnie archiwum – szepnęłam i szybko otworzyłam pierwszą z nich.

Moim śladem podążyli chłopcy i też zaczęli przeglądać dokumenty.

– Tu nic nie ma – usłyszałam zrezygnowany szept Akiego. – To są akta wszystkich pracowników, włącznie ze sprzątaczkami. Na nic się nam nie przydadzą.

Jednak ten szept tylko podsycił moją ciekawość. Pomimo że chłopcy już zamykali swoje szafki, ja szybko zaczęłam przeglądać szuflady w poszukiwaniu teczki mojej mamy. Muszę się dowiedzieć, czy ona jest w coś zamieszana!

– Chodźmy już, tu nic nie ma – mruknął Max i niecierpliwie spojrzał na zegarek.

Nie dziwię mu się, też byłam okropnie zdenerwowana. Nawet chciałam już zrezygnować, ale wreszcie znalazłam to, czego szukałam.

– Chwileczkę, chcę coś sprawdzić. Zaczęłam szybko czytać. Nagle zamarłam.

– Posłuchajcie – szepnęłam i przeczytałam im fragmenty tekstu: – „Barbara Cook otrzymała od nas eksperymentalny środek C58. Powiedzieliśmy jej, że jest to nowa mieszanka witamin. Uważamy, że nie powinna być wtajemniczana w prawdziwe prace Instytutu. Otrzymany środek miała podawać swojej córce. Jak się potem dowiedzieliśmy, córka, Margo Cook (lat 16), narzekała na dziwne sny, koszmary. Oznacza to, że C58 działa. Z chwilą zaprzestania podawania środka C58 wszelkie wizje zniknęły. Jak na razie efektów ubocznych nie zaobserwowano…”.

– Przez cały czas mnie czymś truli. To dlatego miałam te sny! – szepnęłam, wkładając teczkę na miejsce.

Kamień spadł mi z serca. Mama podawała mi je nieświadomie, czyli nie jest w nic zamieszana. Jednak myśl, że byłam królikiem doświadczalnym w jakimś eksperymencie, bardzo mnie przytłoczyła.

No i co to, do diaska, znaczy: „Jak na razie efektów ubocznych nie zaobserwowano”? Jak to „na razie”? To jeszcze coś mi się może stać?! Poza tym, to może byliby łaskawi napisać, jakie efekty uboczne!!!

Już mieliśmy wyjść i zacząć przeszukiwać następne pomieszczenia, gdy w korytarzu rozległy się kroki, a pogrążony w ciemności budynek rozbłysnął światłem…

– A niech to licho!!! – usłyszałam szept Akiego. Chłopak szybko wyciągnął z kieszeni scyzoryk (hej, nikt mnie nie uprzedził, że będziemy zabierać jakąś broń!!!) i podszedł do okna.

Przerażeni wpatrywaliśmy się w szparę pod drzwiami, za którą ukazał się nagle czyjś cień. Ze strachu nie mogłam się nawet ruszyć. Czułam się, jakby czas stanął i zamarł w tej okropnej chwili oczekiwania. Cienie zbliżały się.

Aki szybko skoczył w stronę okna, szukając drogi ucieczki, ale okazało się, że jest zakratowane. Nie było stąd innego wyjścia…

Drzwi nagle się otworzyły i do środka weszło trzech tępo wyglądających, uzbrojonych strażników i dwóch mężczyzn w białych kitlach, wyglądających na naukowców. Zauważyłam kątem oka, że Aki wsunął scyzoryk do rękawa. To był ledwo widoczny ruch, ale mimo to go zauważyłam. No cóż, nie wiem, co zamierza zrobić, ale mam nadzieję, że nic głupiego…

– Nie ruszajcie się, nie próbujcie uciekać i nie przemieniajcie się, a nie stanie się wam nic złego – powiedział jeden z naukowców. Był zupełnie łysy.

Spojrzeliśmy na niego zdziwieni. Skąd o nas wiedzą?! Poza tym mamy na sobie maski!!! Nie powinni wiedzieć, kim jesteśmy!!!

– Tak. Wiemy, że umiecie zamieniać się w wilki. Oczywiście poza tobą, Margo – powiedział tym razem drugi mężczyzna, ten grubszy. Spojrzałam na niego zdziwiona. Znał moje imię. Rozpoznał mnie! Jak, do diaska? Przecież mam na sobie kominiarkę!

Chwilę później dowiedziałam się jak, bo jeden ze strażników rzucił zdawkową uwagę:

– Kamery są nawet w stróżówce! – Głos miał prawie gniewny, najwyraźniej mieli nam za złe to, co zrobiliśmy z ich kumplem.

– Zdejmijcie maski, miejmy już te przebieranki za sobą – wtrącił się znowu łysy. – I tak wiemy, kim jesteście.