Выбрать главу

Nie zareagowaliśmy, więc kiwnął głową w stronę jednego ze strażników, na co tamten odbezpieczył głośno rewolwer.

– No, dalej. Zdejmujcie maski – ponaglił mnie.

Nie wiem, jak inni, ale ja bardzo szybko ściągnęłam swoją. Widok pistoletu i to na dodatek odbezpieczonego, podziałał na mnie bardzo źle. Stałam jak sparaliżowana, gniotąc w rękach nieszczęsną kominiarkę.

– Jeśli pójdziecie teraz grzecznie z nami, to nie stanie się wam żadna krzywda – powiedział gruby.

– Bo uwierzę – prychnął Aki, a następnie gwałtownym ruchem odepchnął niczego niespodziewającego się strażnika i wybiegł na korytarz.

W tym samym momencie do mnie i do Maksa drugi strażnik celował z pistoletu, więc się nie ruszyliśmy.

Natomiast za Akim pobiegł trzeci strażnik. Kroki biegnącego chłopaka bardzo szybko się oddalały. Jest nadzieja, że może zdoła uciec. Proszę, niech ucieknie i wezwie pomoc! Niech wezwie pomoc!!!

Po chwili usłyszeliśmy jednak odgłosy walki. Strażnik głośno krzyknął, po paru sekundach usłyszeliśmy gwałtowny skowyt Akiego. Strażnik musiał go dopaść. Oby tylko nie stało mu się nic złego.

– Nie zabiliśmy go, spokojnie – powiedział gruby, widząc nasze przerażone spojrzenia. – Ale nie jest powiedziane, że tego nie zrobimy, jeśli nie będziecie z nami współpracować.

To jacyś wariaci! Kurczę, w co my się wpakowaliśmy?! Czułam, jak ręce pocą mi się ze zdenerwowania pod skórzanymi rękawiczkami, ale zdusiłam w sobie chęć zdjęcia ich. Zbliżyłam się do Maksa. Wolałam teraz być blisko niego. Czerpałam z tego podświadomie jakąś siłę, chociaż raczej niewiele mi ona pomogła w tym momencie.

Max wziął mnie za rękę. Widocznie też chciał być blisko mnie, albo może zauważył, że cała się trzęsę.

Trzymając ciągle na muszce, strażnicy zaprowadzili nas do windy znajdującej się na końcu korytarza. Wsiedliśmy do niej w milczeniu, Max cały czas ściskał moją dłoń. No i bardzo dobrze, bo byłam bliska rozpłakania się ze strachu.

Ten łysy w białym kitlu przytrzymał drzwi, żeby strażnik niosący nieprzytomnego Akiego też mógł wejść. Wyglądało na to, że był tylko ogłuszony, ale i tak porządnie się przestraszyłam.

Winda zjechała parę pięter w dół. To dlatego budynek tak niepozornie wygląda z zewnątrz – większa jego część znajduje się pod ziemią. Rany! Człowiek jest śmiertelnie przerażony i nagle zaczyna się zastanawiać nad architekturą jakiegoś budynku… koszmar.

Gdy winda wreszcie stanęła, skierowano nas jasno oświetlonym, tym razem zielonym, korytarzem do małego pokoju. Nie było w nim okien, jedynie wysoko, pod sufitem palił się rząd jarzeniówek, oświetlając ponure, zielone kafelki, którymi pokryto ściany, i o ton ciemniejszą terakotę na podłodze. Poza trzema szpitalnymi łóżkami nie było tu żadnych mebli.

Jeden ze strażników podszedł do mnie i pociągnął za ramię, jednocześnie oddzielając od Maksa. Spojrzałam na niego przerażona, a on lekko się uśmiechnął, próbując mnie przekonać, że wszystko będzie dobrze. Ale to nie był przekonujący uśmiech. Max bał się tak samo jak ja.

Przykuto mnie kajdankami do jednego z twardych łóżek. Natomiast Maksowi i nieprzytomnemu Akiemu założono na szyje metalowe obroże, połączone metrowymi łańcuchami z metalowymi ramami pozostałych dwóch łóżek.

– Nie radzę się przemieniać – powiedział łysy, patrząc na Maksa. – Jako wilki macie grubsze karki, więc albo od razu się udusicie, albo trwale uszkodzicie sobie kręgosłupy. To może się dla was źle skończyć. Zresztą i tak sami się stąd nie wydostaniecie.

– Co chcecie z nami zrobić?! – spytałam.

No proszę, wykrzesałam z siebie przynajmniej tyle odwagi, żeby coś powiedzieć, chociaż bardzo wiele mnie to kosztowało, bo nadal miałam ochotę się rozpłakać.

– Jeszcze musimy to przemyśleć. No, pewnie zastanawiacie się, jak to się stało, że was odkryliśmy? Nie przewidzieliście, że w budynku mogą być kamery i czujniki na podczerwień.

No tak. Rzeczywiście o wszystkim pomyśleliśmy, ale o tym nie. A niech to! Powinniśmy byli na to wpaść.

Gdy tylko wyszli i zostawili nas samych, powiedziałam do Maksa:

– Zostawiłam rodzicom kartkę, na której napisałam, gdzie poszliśmy. Jak nie wrócę, to na pewno ją znajdą i po nas przyjdą. Może wezwą policję.

– A jeśli twoja mama jest z nimi w zmowie? – mruknął Max, oglądając łańcuch.

– Nie, na pewno nie. Przecież czytałam wam, że dawała mi to coś nieświadomie – zaprotestowałam. – Poza tym nie zrobiłaby mi czegoś takiego.

– Musimy jakoś stąd uciec – mruknął Max i z całej siły szarpnął łańcuch, który jednak pozostał na miejscu. – Jeśli tu zostaniemy, to nie wiadomo, co mogą nam zrobić. Jaguara wykończyli, a Iv prawie zabili.

Zaczęłam przyglądać się kajdankom. Na filmach ludzie potrafią wybić sobie kciuk i wyjąć rękę. Taak… Muszę powiedzieć wam, że to bajeczki dla dzieci, bo nie da się wybić sobie kciuka. W każdym razie ani ja, ani Max, nie mogliśmy się uwolnić. Jedyne, co nam zostało, to siedzieć i czekać, gubiąc się w domysłach.

Spojrzałam na zegarek. Nie było ich już dobrą godzinę. Może w ogóle nie przyjdą? Ale przecież nie mogą nas tu trzymać jak więźniów!

W pewnym momencie Aki się ocknął. Takich przekleństw jeszcze nigdy wcześniej nie słyszałam!

Aki pochodzi z Finlandii i zna język fiński, chociaż nigdy tam nie był. A najlepiej udaje mu się przeklinać po fińsku. Jeśli z tego wyjdziemy, to muszę go poprosić, żeby mnie nauczył. Fajnie brzmiały, tak dziwnie.

Teraz Aki usiłował wyrwać sobie ramię ze stawu, próbując zerwać albo przynajmniej nadwerężyć łańcuch. Niestety, nie udało mu się.

W końcu do naszego pokoju znowu przyszli tamci dwaj mężczyźni w kitlach. Musieli już czuć się pewniej, bo strażników zostawili za drzwiami.

– Widzę, że się obudziłeś – jeden z nich zagadnął Akiego. A w odpowiedzi Aki warknął. Tak, nie przesadzam – warknął.

Zupełnie jak wilk. Ma się te przyzwyczajenia, no nie? Max chodzi, prawie nie dotykając stopami ziemi, a Aki warczy. Chociaż jak na mój gust, to bardziej przydatna jest zdolność Maksa.

– Nie sądzicie, że powinniście coś nam wyjaśnić?! – spytałam, patrząc na nich wrogo.

– Szczerze? Nie – odpowiedział mi łysy. – Moglibyśmy was oskarżyć o wtargnięcie na teren prywatny i zaatakowanie naszego strażnika. Prawdopodobnie dostalibyście za to wyroki w zawieszeniu. Jednak nie zrobimy tego…

– A co? Wolicie nas wykończyć tak jak Jaguara? – spytał kpiąco Aki.

I właśnie w takim momencie człowiek ma ochotę mu przywalić. No powiedzcie, przecież on sam się prosi. Mógłby trochę pomyśleć, zanim coś powie.

– Nie – odpowiedział mu spokojnie tamten. – Jesteście dla nas zbyt cenni. Jeszcze nam się przydacie.

Aki znowu coś prychnął pod nosem.

– Jednak rzeczywiście możemy wam coś wyjaśnić – wtrącił się drugi mężczyzna. – Pewnie podejrzewaliście, że potraficie się zmieniać w wilki ot tak sobie, prawda? – dodał, patrząc na Maksa. – Niestety, musimy was rozczarować. To nie matka natura maczała w tym palce, tylko my.

– Siedemnaście lat temu – podjął opowieść łysy. – Wybraliśmy piętnaścioro noworodków, urodzonych mniej więcej w podobnym czasie, i zaaplikowaliśmy im naszego wirusa. Był to wirus grypy, ale miał zmieniony genotyp: dołączyliśmy do niego parę genów dość powszechnie występującego tu gatunku wilka i spowodowaliśmy ciekawe mutacje. Preparat wprowadzony do waszych organizmów zaczął dodatkowo mutować i łączyć się z waszym DNA. Potem co parę lat sprawdzaliśmy, jak wirus się rozwija.

– No a resztę już znacie – powiedział znowu drugi. – Umiecie się przemieniać, macie wyostrzony węch, słuch i wzrok. Ogólnie wszystkie zmysły. Jednak nie jesteście superbohaterami jak postacie z komiksów. Po prostu umiecie coś, czego nie umieją inni.