Выбрать главу

Podobno usiłowali mnie obudzić, ale im się to nie udało, więc Max posadził mnie na siodełku przed sobą i w żółwim tempie powlekliśmy się z powrotem do domów. Nie wiedzieli tylko, co mieli ze mną zrobić, jeślibym się nie obudziła. Przecież nie zostawiliby mnie w ogrodzie.

Ale na szczęście ocknęłam się, gdy byliśmy właśnie za moim domem.

– Gdzie ja jestem? – spytałam, rozglądając się nieprzytomnie. Cały czas zwisałam bezwładnie z motoru, oparta o kolana Maksa.

Szybko się podniosłam, ale tak mi się zakręciło w głowie, że z powrotem opadłam na niego, łapiąc się rękoma za głowę.

– O matko! – mruknęłam.

– Co ci jest? – spytał z troską Max i objął mnie ramieniem. Widać nie przeszkadzało mu to, że opieram się na nim całym ciężarem. W końcu prawie pięćdziesiąt kilo to nie byle co.

– Świat tańczy mi przed oczyma – mruknęłam, patrząc pomiędzy palcami, jak wszystko powoli wraca do normy.

– Chyba musisz jakoś wejść na górę – stwierdził.

Spojrzałam na pergolę. Wejść? Wejść na to?! W życiu! A w każdym razie nie w momencie, kiedy drzewa wciąż skaczą mi przed oczyma.

– Wiesz, chyba nie dam rady.

– Na pewno ci się uda – zachęcał mnie.

Powoli rozejrzałam się dookoła i stwierdziłam, że jesteśmy sami.

– Gdzie reszta? – spytałam zaniepokojona. Czyżby coś się stało?

– Pojechali już do domów. Dość długo byłaś nieprzytomna – wyjaśnił, patrząc na mnie tymi swoimi niesamowitymi, zielonymi oczami. Mówiłam już, że są wspaniałe? Człowiek aż ma ochotę po prostu siedzieć i wpatrywać się w nie. Nie wiem, czy to moje lekkie otępienie spowodował tamten wirus, czy może dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo jego oczy są piękne. Ta zieleń jest po prostu urzekająca, a te błyski, gdy jest wesoły albo zły… Poza tym… Margo, słuchasz mnie?

– Tak – skłamałam szybko.

A co miałam mu powiedzieć? Że właśnie zastanawiałam się, czy jego oczy mają kolor bardziej przypominający szmaragdy, czy może świeżą trawę?

– Chyba masz gorączkę – mruknął do siebie i przyłożył mi dłoń do czoła.

– Jak długo byłam nieprzytomna? – spytałam, wygodniej się na nim opierając.

– Jakieś trzy godziny – mruknął.

Zaraz, czy ja dobrze zrozumiałam? Czekał tu ze mną trzy godziny, żebym się obudziła? A niech mnie! Mój własny rycerz w srebrnej zbroi, to znaczy w skórzanej kurtce, razem ze swoim wspaniałym, białym rumakiem, czyli niesamowitym, czarnym motocyklem…

– To chyba będę się zbierać – stwierdziłam i ostrożnie usiadłam, nadal podtrzymywana przez Maksa.

Wszystko wirowało jeszcze przez chwilę, ale zaraz się uspokoiło. Już miałam wstawać, gdy złapał mnie za rękę.

– Margo, czuję się winny. Oni coś ci zrobili. Z tego, co zrozumiałem, zrobili ci to, co mnie, kiedy byłem mały. Zrozumiem, jeśli teraz mnie za to znienawidzisz. Przepraszam cię. Nie powinienem pozwolić ci iść z nami. W ogóle nie powinienem cię w to mieszać. Chciałbym tylko, żebyś wiedziała, że jeśli mógłbym to wszystko cofnąć, zrobiłbym to – powiedział, patrząc mi głęboko w oczy, jakby oczekiwał, że zobaczy w nich odpowiedź.

– Max. Wcale nie chciałabym, żebyś cokolwiek cofał. To był najwspanialszy rok w moim życiu. A to, co mi zrobili… no cóż, mówi się trudno. I tak już coś na mnie wcześniej testowali. Nie jest powiedziane, że i tego by nie zrobili. Nie masz się o co obwiniać. Wszystko robiłam zupełnie świadomie – szepnęłam i go pocałowałam.

– Kocham cię – szepnął Max.

– Ja ciebie też – wyznałam z westchnieniem. Wreszcie to sobie powiedzieliśmy!!!

Max zszedł z motoru i pomógł mi wstać. Nie przewidzieliśmy tylko jednego – nogi się pode mną same ugięły. Gdyby mnie nie złapał, leżałabym jak długa. Mimo moich protestów wziął mnie na ręce (Ha! Teraz byłam przytomna!!!) i zaniósł mnie pod mój balkon. No tak. Tylko, co teraz?

– Nie dam rady wejść – stwierdziłam.

– Pergola nie wytrzyma ciężaru dwóch osób – mruknął Max. – Nie wniosę cię. Zresztą i tak nie mam pojęcia, jak miałbym to zrobić.

Wtedy wpadłam na pomysł:

– Może przez kuchnię! Drzwi są na pewno otwarte! Tylko musimy uważać, żeby nie obudzić moich rodziców.

Pewnie na widok mnie z Maksem, wracających o tej późnej porze, padliby na zawał.

Oczywiście, tak jak podejrzewałam, drzwi kuchenne były otwarte. A jakże… Złodzieje z całego miasta! Zapraszamy! Nasze progi zawsze są dla was gościnne!

Max po cichu otworzył drzwi i ostrożnie wniósł mnie do środka. (Ależ to zalatuje Harlequinem! No cóż, trzeba jednak przyznać, że było to szalenie romantyczne). Swetera jak zwykle nigdzie nie było widać. Zawsze w podejrzany sposób znika, gdy tylko Max pojawi się w pobliżu. Hm, ciekawe, czy teraz na mnie też tak będzie reagować?

Ze schodami poszło już trochę gorzej, bo one potwornie skrzypią. Max musiał iść przy ścianie, bo inaczej postawilibyśmy cały dom na nogi. Następnie wniósł mnie do mojego pokoju i położył na łóżku.

Bogu dzięki, że rodzice się nie obudzili! Jakby zobaczyli mnie sam na sam z chłopakiem w moim pokoju o (zaraz, musiałam zerknąć na zegarek) piątej nad ranem, to chyba miałabym szlaban do końca życia.

– No dobra, to ja spadam – mruknął Max i pocałował mnie w policzek, a następnie podszedł do drzwi na balkon. – Podejrzewam, że tędy będzie bezpieczniej?

– Tak – odparłam i uśmiechnęłam się.

– Na pewno dobrze się czujesz? – jeszcze raz spytał, a na czole pojawiła się ta jego zmarszczka.

– Tak – odpowiedziałam.

W następnej chwili już straciłam Maksa z oczu. Opadłam na poduszki i zamknęłam oczy. Strasznie dużo się wydarzyło w ciągu ostatnich kilku godzin. Momentalnie więc zasnęłam. W ubraniu i butach oczywiście, bo przecież się nie przebrałam. Ale kogo by to obchodziło w tym momencie?

Następnego dnia stwierdziłam, że czuję się już lepiej, ale też spałam do dwunastej. W którymś momencie, chyba o ósmej, obudziły mnie dźwięki dochodzące z kuchni, więc korzystając z tego, że choć trochę jestem przytomna, przebrałam się w piżamę. Miałam nadzieję, że nikt niczego nie zauważy, ale cóż…

Mama chyba wszystko widzi, bo zaciągnęła mnie do lekarza. Gdzieś tak koło trzeciej po obiedzie zapakowała mnie w samochód i zawiozła do szpitala. Nie uwierzycie, kto mnie badał. Tak, ten sam lekarz, co poprzednio.

Stwierdził, że mam lekką grypę i po prostu jestem niewyspana, a mówiąc to ostatnie, porozumiewawczo do mnie mrugnął. Na serio lubię tego gościa, jest kapitalny.

Trochę się bałam, no bo przecież on mógłby coś odkryć. Na szczęście tylko przepisał mi antybiotyk i powiedział mamie, że nie będę mogła brać udziału w treningach na basenie, bo mogłoby mi to zaszkodzić. Hurra!!!

Antybiotyku oczywiście nigdy nie wzięłam. Po co miałabym się truć, no nie?

Jakiś miesiąc później do Wolftown wróciła Ivette. Gdy tylko się o tym dowiedziałam, zadzwoniłam do Akiego i jak na skrzydłach pobiegłam do domu Iv.

Drzwi otworzyła mi jej mama.

– Och, dzień dobry, Margo – powiedziała, patrząc na mnie z uśmiechem.

W chwili, gdy się witałyśmy, przed dom zajechał z piskiem opon motocykl Akiego. Chłopak szybko z niego zsiadł i podbiegł do nas.

– Dzień dobry – zawołał do matki Ivette. – Gdzie Iv?

– Z tyłu domu, na werandzie – odpowiedziała zaskoczona. – Ale muszę wam coś powiedzieć. Ivette doznała podczas wypadku poważnego urazu głowy… i… straciła pamięć…

– Pójdziemy do niej – przerwałam jej szybko i pobiegłam za chłopakiem, który bezceremonialnie pognał już przez ogródek na tyły domu.