Выбрать главу

Rozejrzałem się, celowo unikając przeszywających spojrzeń Marsjan i napawając się pełnymi uwielbiania spojrzeniami Marsjanek. Shirley Temple wyczekująco oblizywała usta. Puściłem do niej oko i mówiłem dalej:

- To było zupełnie nieszkodliwe, ot, takie małe co nieco między nami mężczyznami. Zgoda, nie przeczę, że odchyliłem szorty i trochę go podrażniłem...

Salwa śmiechu. Znowu Marsjanki.

- Że plasnąłem nim parę razy w brzuch...

Śmiech jeszcze głośniejszy.

- ...ale zrobiłem to dla żartu. Nie szarpałem nim jak oszalały, próbując dojść na tylnym siedzeniu samochodu, chociaż byłbym daleki od osądzania kogoś, kto chciałby to zrobić. Ostatecznie wolna wola, są gusta i guściki. Prawda?

- Tak jest! - krzyknęła jakaś Marsjanka. - Wolna wola! - Na co pozostałe zaczęły bić brawo.

Uciszyłem je gestem ręki, zastanawiając się, jak długo personel pozwoli mi mówić. Podejrzewałem, że w nieskończoność. Za każdą sekundę mojej gadaniny jakaś firma ubezpieczeniowa dostawała pewnie rachunek za każdego ze stu pięciorga Marsjan.

- Tak więc podsumowując - ciągnąłem - najbardziej w tej sprawie denerwuje mnie to, że ci, którzy na mnie donieśli i których nazwisk publicznie nie wymienię, chociaż po spotkaniu chętnie je zdradzę, byście mogli ich w przyszłości unikać, że ci, którzy mnie zakapowali, śmiali się z tego w samochodzie i żartowali. Żaden z nich nie zaprotestował, żaden nie dał mi nawet do zrozumienia, że moje zachowanie jest niesmaczne.

Zdegustowany pokręciłem głową.

- Pochodzę z bardzo dysfunkcyjnego świata, świata, który sam sobie stworzyłem, gdzie rzeczy takie jak nagość, prostytucja, rozpusta i wszelkiego rodzaju zepsucie są uważane za coś normalnego. Patrząc wstecz, wiem, że to było złe. Chore. Ale teraz jest teraz, teraz jest dzisiaj i oto stoję przed wami zupełnie trzeźwy. Tak, dzisiaj wiem, że rzucanie karłami jest złe, tak jak złe jest manipulowanie akcjami, zdradzanie żony, zasypianie przy stole, na poboczu drogi czy taranowanie samochodów po tym, jak zasnęło się za kierownicą. Wiem, że robiłem źle. Jako pierwszy przyznam, że jestem daleki od ideału. Bo tak naprawdę zawsze brakowało mi pewności siebie, zawsze byłem skromny i wstydliwy. - Zrobiłem pauzę i śmiertelnie poważnym głosem dodałem: - Ale nigdy tego nie okazywałem. Gdybym musiał wybierać między wstydem i śmiercią, wybrałbym śmierć. Dlatego tak, jestem słaby i niedoskonały. Ale jednej rzeczy na pewno nie zrobię: nie będę osądzał innych.

Nabrałem powietrza, powoli je wypuściłem i wzruszyłem ramionami.

- Tak, może to, co zrobiłem w samochodzie, było niestosowne. Niesmaczne i obraźliwe. Ale wyzwę na słowny pojedynek każdego, kto powie, że zrobiłem to złośliwie, by narazić kogoś na traumę i zepsuć proces jego leczenia. Nie, zrobiłem to dla zgrywu z tej strasznej sytuacji, w której się znalazłem. Jestem narkomanem od dziesięciu lat i chociaż mogę sprawiać wrażenie normalnego, wiem, że normalny nie jestem. Mieszkam tu od paru tygodni i umieram ze strachu przed powrotem do jaskini lwa, do ludzi i miejsc, które podsycały mój nałóg. Mam żonę, którą kocham, dwoje dzieci, które uwielbiam, i jeśli znowu zacznę brać, wyrządzę im nieodwracalną krzywdę, zwłaszcza dzieciom.

Rozejrzałem się po sali.

- Mimo to tutaj, w Talbot Marsh, gdzie mieli mnie ponoć otaczać ludzie, którzy rozumieją, przez co przechodzę, spotkałem trzech dupków, którzy próbują uniemożliwić mi powrót do zdrowia i wyrzucić mnie z kliniki. To bardzo smutne. Jestem taki sam jak wy. Tak, może mam parę dolarów więcej, ale tak samo jak wy martwię się i boję o przyszłość, tak samo jak was trawi mnie poczucie niepewności, dlatego przez większość dnia modlę się o to, by wszystko dobrze się skończyło. Żebym pewnego dnia mógł powiedzieć dzieciom: „Tak, to prawda, że pod wpływem kokainy zepchnąłem mamę ze schodów, ale to było dwadzieścia lat temu i od tamtej pory nie biorę”.

Pokręciłem głową.

- Dlatego jeśli znowu zechcecie na mnie donieść, dobrze się zastanówcie. Robicie krzywdę tylko samym sobie. Nie dam się tak łatwo wyrzucić, a tutejszy personel jest znacznie mądrzejszy, niż myślicie. To wszystko, co miałem do powiedzenia. A teraz wybaczcie, znowu mam wzwód i muszę usiąść, żeby nie narobić sobie wstydu. Dziękuję.

Pomachałem im ręką jak polityk na wiecu wyborczym i w sali zagrzmiał gorący aplauz. Wszystkie Marsjanki, cały personel i połowa Marsjan zgotowali mi owację na stojąco.

Siadając, spojrzałem na terapeutkę. Uśmiechnęła się do mnie, kiwnęła głową i podniosła zaciśniętą pięść, jakby chciała powiedzieć: „Dobra robota, Jordan”.

Przez następne pół godziny trwała otwarta dyskusja, w której Marsjanki broniły mnie, mówiąc, że jestem uroczy, podczas gdy część Marsjan wciąż mnie atakowała, twierdząc, że jestem wrzodem na ciele marsjańskiej społeczności.

*

Tego wieczoru posadziłem moich współlokatorów na krzesłach, stanąłem przed nimi i oświadczyłem:

- Posłuchajcie: mam tego dość. Nie chcę już więcej słyszeć, że nie opuściłem klapy w kiblu, że za dużo gadam przez telefon i że za głośno oddycham. Dlatego proponuję wam następujący układ. Brakuje wam forsy, prawda?

Obydwaj kiwnęli głową.

- Świetnie - ciągnąłem. - Zrobimy tak: Jutro rano zadzwonię do mojego przyjaciela Alana Lipsky’ego, a on otworzy dla was rachunek w swojej firmie brokerskiej. Do południa będziecie mieli na koncie pięć tysięcy dolarów. Wystarczy tylko zatelefonować i przyślą wam gotówkę. Ale do końca mojego pobytu w klinice nie chcę słyszeć żadnych narzekań i uwag. To tylko trzy tygodnie, więc spokojnie wytrzymacie.

Oczywiście się zgodzili, co bardzo polepszyło nasze stosunki. Ale moje problemy bynajmniej się nie skończyły. I to wcale nie upojna Shirley Temple miała być ich źródłem. Nie, powodem komplikacji miało być to, że tak bardzo chciałem zobaczyć Księżnę. Po klinicznym Marsie krążyły plotki, że w rzadkich, bardzo rzadkich przypadkach pacjenci dostają przepustkę. Zadzwoniłem więc do Nadine i spytałem, czy przyleciałaby na weekend, gdyby mnie wypuszczono.

- Powiedz tylko, kiedy i gdzie - odparła - a zafunduję ci weekend, jakiego nigdy nie zapomnisz.

I właśnie dlatego siedziałem teraz w gabinecie terapeutki, próbując to załatwić. Przebywałem na Marsie już trzeci tydzień i jak dotąd nie wpakowałem się w nowe kłopoty, chociaż wszyscy wiedzieli, że chodzę tylko na jedną czwartą sesji grupowych. Ale wyglądało na to, że nikt się już tym nie przejmuje. Do Marsjan dotarło wreszcie, że Doug Talbot mnie nie wyrzuci, i na swój ekscentryczny, offbeatowy sposób zacząłem wywierać na nich pozytywny wpływ.

- Proszę posłuchać - powiedziałem z uśmiechem. - Wyszedłbym w piątek i wróciłbym w niedzielę. Nie rozumiem, co to za sprawa. Przez cały czas będę z żoną. Nadine bardzo popiera ten program, przecież sama z nią pani rozmawiała. To mi dobrze zrobi.

- Nie mogę - odparła terapeutka. - Miałoby to zły wpływ na pozostałych pacjentów. Już i tak buntują się przeciwko temu, że cieszy się pan tu specjalnymi względami. - Uśmiechnęła się ciepło. - Nasza polityka jest taka, że przepustkę dostają tylko ci, którzy przebywają tu co najmniej trzy miesiące i nienagannie się sprawują. Ot, choćby nie obnażają się publicznie.

Porządna z niej była kobieta i przez te kilka tygodni zdążyłem ją polubić. Sprytnie zagrała, wyciągając mnie wtedy na środek sali i każąc mi się bronić. Dopiero później miałem się dowiedzieć, że to Księżna powiedziała jej, iż umiem porywać tłumy i dowolnie nimi sterować.

- Jasne - odparłem - rozumiem. Przepisy to przepisy, ale nie uwzględniają kogoś w mojej sytuacji. Jak mogę zastosować się do wymogu trzech miesięcy, skoro wychodzę już po dwudziestu ośmiu dniach? - Rozumowanie było bardzo logiczne, ale nie pokładałem w nim zbytnich nadziei. Raptem doznałem cudownego olśnienia. - Mam pomysł. Może przemówię do nich jeszcze raz? Spróbuję ich przekonać, że zasługuję na przepustkę, mimo że jest to sprzeczne z przepisami.

Terapeutka potarła palcami grzbiet nosa, a potem roześmiała się cicho.