Выбрать главу

- ...czysta podłość - mówiłem. - I ten sukinsyn ma czelność zwać się profesjonalistą. Okej, zabronił jej odwiedzać mnie w tym wariatkowie. Dobra, nieważne, chociaż już za samo to powinienem połamać mu nogi. Ale zapraszać ją do kina? Próbować zaciągnąć ją do łóżka? To zasługuje na śmierć! - Rozwścieczony pokręciłem głową i wypuściłem powietrze, ciesząc się, że wreszcie to z siebie wyrzuciłem.

A George się ze mną zgodził! Tak, uważał, że Maynard zasługuje na śmierć. Dlatego przez następne kilka minut zastanawialiśmy się nad najlepszymi sposobami na morderstwo, poczynając od obcięcia mu fiuta hydraulicznymi kleszczami. Ale George uważał, że to za mało bolesne, bo zanim fiut zdążyłby upaść na dywan, Maynard doznałby wstrząsu i nic nie czując, wykrwawiłby się na śmierć. Dlatego przeszliśmy do ognia, do śmierci w płomieniach. To podobało się mu znacznie bardziej, bo śmierć w płomieniach jest cholernie bolesna, martwiło go tylko, że razem z Maynardem trzeba by spalić jego dom. Potem zastanawialiśmy się nad czadem - tlenkiem węgla. Szybko doszliśmy do wniosku, że to stanowczo zbyt łagodne, więc zaczęliśmy rozważać wszystkie za i przeciw śmierci przez otrucie. Uznaliśmy jednak, że zalatuje to trochę dziewiętnastym wiekiem, i wtedy przyszło nam do głowy zwykłe włamanie, które doprowadziłoby do zabójstwa (włamywacz musiał pozbyć się świadków). Pomysł był bardzo dobry, ale zaraz potem doznaliśmy olśnienia i postanowiliśmy zapłacić pięć dolców jakiemuś ćpunowi, który miałby podbiec do Maynarda i dźgnąć go w brzuch zardzewiałym nożem. Dzięki temu - myślał na głos George - facet wykrwawiłby się na śmierć bardzo powoli, lecz skutecznie, zwłaszcza jeśli ćpun dźgnąłby go tuż nad wątrobą, co spotęgowałoby ból.

Nagle otworzyły się drzwi i usłyszałem czyjś głos.

- George, czyj to samochód? - Głos był ciepły i słodki, w dodatku mówił z silnym brooklyńskim akcentem.

Chwilę później do kuchni weszła jedna z najbardziej uroczych kobiet, jakie kiedykolwiek poznałem. George był wielki, a ona malutka i drobniutka. Miała jasnorude włosy, złocistobrązowe oczy, delikatne rysy twarzy, starannie wypielęgnowaną cerę i mnóstwo piegów. Dawałem jej czterdzieści pięć, pięćdziesiąt lat, chociaż świetnie się trzymała.

- Annette, to jest Jordan - przedstawił nas sobie George. - Jordan, to jest Annette.

Wstałem i wyciągnąłem do niej rękę, ale minęła ją, objęła mnie ciepło i pocałowała w policzek. Pachniała świeżością i bardzo kosztownymi perfumami, których nie mogłem rozpoznać. Uśmiechnęła się, odsunęła mnie na długość ramienia i przyjrzała mi się uważnie.

- Powiem jedno - stwierdziła rzeczowo. - Nie jest pan typowym przybłędą, jakich George tu przyprowadza.

Wybuchnęliśmy śmiechem, a ona przeprosiła nas i zajęła się swoimi sprawami, czyli umilaniem życia mężowi. Na stoliku błyskawicznie stanął dzbanek kawy, taca z ciastkami, ciasteczkami i pączkami i miska ze świeżymi owocami. Potem zaproponowała, że przyrządzi mi na kolację coś konkretnego, bo jestem za chudy.

- Szkoda, że nie widziała mnie pani czterdzieści trzy dni temu - odparłem.

Piłem kawę i dalej nawijałem o Maynardzie. Annette szybko do nas dołączyła.

- A to sukinsyn - powiedziała. - Ma pan pełne prawo obciąć mu jaja. Prawda, Chrabąszczyku?

Chrabąszczyku? Ciekawe przezwisko. Bardzo miłe, chociaż zupełnie do George’a nie pasowało. Co innego Sasquacz. Goliat. Albo Zeus.

Chrabąszczyk kiwnął głową.

- Facet zasługuje na powolną, bolesną śmierć. Pomyślę o tym przed snem. A jutro wszystko zaplanujemy.

- Tak jest! - W pełni się z nim zgadzałem. - Maynard zasługuje na powolną, bolesną śmierć w płomieniach.

- A co powiesz mu jutro, Chrabąszczyku? - spytała Annette.

- Że przemyślę to wieczorem i że planowanie odkładamy na następny dzień. - George posłał mi krzywy uśmiech.

- No nie, jesteście niesamowici - powiedziałem. - Wiedziałem, że mnie nabieracie.

- Wcale nie - zaprotestowała Annette. - Ten człowiek naprawdę na to zasługuje. George ma dużo takich spraw, ale nigdy nie słyszałam, żeby ktoś próbował powstrzymywać żonę od niesienia pomocy mężowi. Prawda, Chrabąszczyku?

Chrabąszczyk wzruszył potężnymi ramionami.

- Nie lubię osądzać czyichś metod, ale w tej interwencji brakowało mi ciepła. Robiłem to setki razy i zawsze się starałem, żeby ćpun zrozumiał, jak bardzo jest kochany, by wiedział, że jeśli skończy z nałogiem, wszyscy będą go wspierali. Nigdy w życiu nie zakazałbym żonie widywania się z mężem. Ale cóż. Wszystko dobre, co się dobrze kończy, prawda? Żyjesz i jesteś trzeźwy. To prawdziwy cud, pytanie tylko, czy jesteś trzeźwy naprawdę.

- Jak to? Oczywiście, że tak. Od czterdziestu trzech dni, za kilka godzin od czterdziestu czterech. Przez ten czas niczego nie tknąłem, przysięgam.

- Zgoda, od czterdziestu trzech dni nie piłeś i nie ćpałeś, co wcale nie znaczy, że jesteś trzeźwy. Prawda, Annette?

Kiwnęła głową.

- Opowiedz mu o Kentonie Rhodesie - powiedziała.

- O tym właścicielu sieci domów towarowych? - spytałem.

- Nie - odparł George - o jego popieprzonym synalku, następcy tronu. Ma dom w Southampton, niedaleko ciebie.

Pałeczkę przejęła Annette.

- Bo, widzi pan, kiedyś miałam sklep przy Windmill Lane, tu, niedaleko. Stanley Blacker Boutique, tak się nazywał. Sprzedawaliśmy fantastyczne ciuchy westernowe, buty od Tony’ego Lamy...

George nie znosił przynudzania nawet w wykonaniu własnej żony, i natychmiast jej przerwał.

- Chryste, co ma piernik do wiatraka? Kogo obchodzi, co sprzedawaliście albo jakich lokatorów miałem dziewiętnaście lat temu? - Spojrzał na mnie, przewrócił oczami, wziął głęboki oddech, nadymając się do rozmiarów chłodni przemysłowej, i powoli wypuścił powietrze. - No więc Annette miała sklep przy Windmill Lane i parkowała przed nim swego mercedesa. Pewnego dnia czeka na klienta i widzi przez okno, że za mercedesem parkuje drugi mercedes. Parkując, zawadza o jej tylny zderzak. Kilka sekund później wysiada z niego jakiś facet z dziewczyną i nie zostawiwszy za wycieraczką kartki ze swoimi namiarami, idzie do miasta.

Annette spojrzała na mnie, uniosła brwi i szepnęła:

- To był Kenton Rhodes.

- Właśnie - ciągnął George. - To był Kenton Rhodes. Annette wychodzi ze sklepu i widzi, że nie tylko uszkodził jej zderzak, ale i zaparkował w niedozwolonym miejscu, w strefie przeciwpożarowej. Dzwoni na policję, policja przyjeżdża i wlepia mu mandat. Facet wraca godzinę później, widzi mandat, uśmiecha się, rwie go na strzępy i rzuca na jezdnię.

Annette nie mogła oprzeć się pokusie i wtrąciła:

- Co za palant! Tak się bezczelnie uśmiechał, że wybiegłam na ulicę i krzyknęłam: „Powiem ci coś, panie kolego. Nie tylko wgiął mi pan zderzak, ale i zaparkował pan w miejscu dla straży pożarnej! I podarł pan mandat!”.

- Tak się przypadkiem zdarzyło, że właśnie tamtędy przechodziłem. Idę i widzę, że Annette wrzeszczy na niego, a on wyzywa ją od dziwek. Podchodzę bliżej i mówię: „Wracaj do sklepu, ale już!”. Annette znika, wiedząc, co zaraz będzie. Tymczasem ten skurwiel puszcza mi wiązankę i wsiada do samochodu. Zamyka drzwi, odpala silnik, naciska guzik i zamyka okno. Potem wkłada okulary przeciwsłoneczne, wiesz, takie wielkie, w których wygląda się jak owad, uśmiecha się i pokazuje mi środkowy palec.

- I co zrobiłeś? - spytałem ze śmiechem.

George poruszał wielką głową na grubej jak hydrant szyi.

- Co zrobiłem? Szyba była gruba, z hartowanego szkła, ale zacisnąłem pięść, wziąłem zamach i grzmotnąłem w nią tak mocno, że rozleciała się na tysiąc kawałków. Pięść przeszła na wylot i trafiła go w skroń tak skutecznie, że stracił przytomność i upadł na kolana dziewczyny, wciąż w okularach, tylko teraz już przekrzywionych.