Выбрать главу

Ale dotarłszy na miejsce, stwierdziłem, że „elegancki” i „wytworny” to w Szwajcarii zaszyfrowany odpowiednik angielskiego „przygnębiający” i „obskurny”. Wchodząc do foyer, zauważyłem, że jest zastawione starymi francuskimi meblami w stylu Ludwika XIV - jak poinformował mnie z dumą odźwierny, z połowy siedemnastego wieku. Ale jak na mój gust Król Słońce powinien ściąć swego dekoratora na gilotynie. Wytarta wykładzina była w kwiatki i dziwne zawijasy, które mogłyby wyjść spod pędzla ślepej małpy. Kolory też były dziwne: kombinacja psich rzygowin - żółtych i różowawych. Rządzący tym wszystkim żabojad musiał wydać na te pierdoły majątek i ktoś taki jak ja, nowobogacki Żyd, poza pierdołami nie dostrzegał w tym nic więcej. Boże, gdzie się podziały rzeczy nowe i jasne?

Ale przełknąłem to bez mrugnięcia okiem. Ostatecznie miałem u szwajcarskich bankierów dług, musiałem więc przynajmniej udawać, że hotel mi się podoba. Poza tym czy za szesnaście tysięcy franków, czyli za cztery tysiące dolarów za noc, mogło być aż tak źle?

Kierownik, wysoki, smukły żabojad, zameldował mnie, po czym z dumą zaprezentował mi księgę gości, w której widniało nazwisko samego Michaela Jacksona. Cudownie. Teraz znienawidziłem ten hotel na dobre.

Kilka minut później znalazłem się w apartamencie prezydenckim, dokąd zaprowadził mnie sam pan kierownik. Był bardzo uprzejmy i wylewny, zwłaszcza kiedy trochę lepiej mnie poznał, to znaczy, kiedy dałem mu dwa tysiące franków napiwku w podzięce za to, że zameldował mnie, nie powiadamiając Interpolu. Przed wyjściem zapewnił mnie, że na mój telefon czekają najlepsze szwajcarskie prostytutki.

Ledwo wyszedł, gdy zadzwonił telefon. Zadzwonił dziwnie: trzy krótkie dzwonki, głucha cisza, znowu trzy krótkie dzwonki i znowu głucha cisza. Pieprzone żabojady. Nawet telefony były tu wkurzające. Boże, jak ja tęskniłem za Ameryką. Za cheeseburgerami z keczupem. Za płatkami w cukrowej polewie. Za kurczakiem z rusztu. Bałem się zajrzeć do jadłospisu. Dlaczego w porównaniu ze Stanami reszta świata była tak zacofana? I dlaczego nazywano nas wstrętnymi Amerykanami?

Podszedłem do telefonu. Jezu, co to za straszydło? Pewnie jakiś prototyp, jeden z tych pierwszych. Był w kolorze złamanej bieli i wyglądał tak, jakby przeniesiono go tu prosto z domu Freda i Wilmy Flinstone’ów.

Podniosłem przedpotopową słuchawkę.

- Co jest, Dan?

- Dan? - warknęła oskarżycielsko Księżna.

- Cześć, kochanie! Jak się masz, skarbie? Myślałem, że to Danny...

- Nie, to twoja druga żona. Jak ci się leciało?

O Boże. Już wiedziała? Niemożliwe. Na pewno? Miała szósty zmysł, zwłaszcza do takich spraw. Ale to było za szybko nawet jak na nią. Przeczytała w prasie? Nie, upłynęło za mało czasu, żeby ci z „New York Post” zdążyli coś wysmażyć. Co za ulga - ale tylko na tysięczny ułamek sekundy. I czarna myśclass="underline" telewizja kablowa. CNN! Robili takie rzeczy podczas wojny w Zatoce. Ten sukinsyn Ted Turner opracował jakiś system, dzięki któremu mógł przekazywać wiadomości na żywo, w czasie rzeczywistym. Chryste, stewardesa poszła z tym do telewizji!

- Halo! - prychnął mój blond oskarżyciel. - Pytałam cię o coś.

- Och, normalnie, tak jak zawsze. Nic się nie działo.

Długa chwila ciszy.

Boże, Księżna mnie sprawdzała, sondowała, czekała, aż pęknę pod ciężarem tego milczenia. Chytra z niej sztuka, z tej mojej żony. Może aby uprzedzić cios, lepiej będzie od razu zwalić winę na Danny’ego?

Ale wtedy powiedziała:

- To dobrze, misiaczku. A jaka była obsługa? Poznałeś jakąś ładną stewardesę? Śmiało, możesz mi powiedzieć, nie będę zazdrosna. - Zachichotała.

Niewiarygodne. Ożeniłem się z mentalistką, następczynią Niesamowitego Kreskina!

- Nie, nie - odparłem. - Były takie sobie, chyba Niemki. Jedna miała tak szerokie bary, że mogłaby skopać mi tyłek. Zresztą prawie cały czas spałem. Przespałem nawet posiłek.

To ją chyba zasmuciło.

- Och, to niedobrze, pewnie umierasz z głodu. A na kontroli celnej? Były jakieś problemy?

Jezus Maria. Musiałem natychmiast skończyć tę rozmowę.

- Żadnych. Zadali mi tylko kilka pytań, rutyna. Nie podbili nawet paszportu. - I strategicznie zmieniłem temat. - A jak tam nasza mała Channy?

- Bardzo dobrze. Tylko ta niania doprowadza mnie do szału. Ciągle wisi na telefonie. Pewnie wydzwania na Jamajkę. Aha, znalazłam dwoje biologów morskich i chcę ich wziąć na pełny etat. Mówią, że trzeba posiać jakieś bakterie na dnie sadzawki, wtedy glony znikną. Co ty na to?

- Ile? - spytałem, nie chcąc słyszeć odpowiedzi.

- Dziewięćdziesiąt tysięcy rocznie dla obojga. To małżeństwo. Są mili.

- Brzmi rozsądnie. Skąd ich... - Ktoś zapukał do drzwi. - Chwileczkę, skarbie, to chyba kelner. Zaraz wracam. - Położyłem słuchawkę na łóżku, podszedłem do drzwi, otworzyłem je i... Ki czort? Zacząłem wędrować wzrokiem do góry... jeszcze bardziej do góry... i jeszcze bardziej, wreszcie... Ożeż Karol!

W progu stała czarnoskóra dziewczyna. Co najmniej metr osiemdziesiąt wzrostu, chyba Etiopka. Zacząłem gorączkowo myśleć.

- Tak? - rzuciłem niepewnie.

- Cześć. - Powiedziała tylko tyle.

Moje podejrzenia się potwierdziły. To była czarnoskóra prostytutka prosto z Etiopii, która znała tylko dwa słowa: „cześć” i „pa, pa”. Takie lubiłem najbardziej. Ruchem ręki zaprosiłem ją do pokoju i zaprowadziłem do łóżka. Usiadła. Ja obok niej. Powoli odchyliłem się do tyłu i podparłem łokciem. Nagle... W mordę jeża, moja żona! Księżna! Cholera jasna! Szybko przytknąłem palec do ust, modląc się, żeby Etiopka zrozumiała ten międzynarodowy gest znany wszystkim prostytutkom, który w tym przypadku można by przełożyć na: „Ani słowa, dziwko! Rozmawiam z żoną i jeśli usłyszy twój głos, wpadnę po uszy w gówno, a ty nie dostaniesz napiwku”.

Etiopka kiwnęła głową. Dzięki Bogu.

Podniosłem słuchawkę i zakomunikowałem Księżnej, że na świecie nie ma nic gorszego niż jajka Benedykta. Bardzo mi współczuła i powiedziała, że kocha mnie „bezwarunkowo”. Wsłuchałem się w to słowo ze wszystkich sił i powiedziałem - zgodnie z prawdą - że ja też ją kocham, że tęsknię i nie mogę bez niej żyć.

Wtedy zalała mnie fala straszliwego smutku. Jak to możliwe, że darzyłem ją tak wielkim uczuciem i jednocześnie robiłem takie rzeczy? Co było ze mną nie tak? Przecież nie zachowuje się tak żaden normalny mężczyzna. Nawet ktoś, kto ma potężną władzę - nie, zwłaszcza ktoś, kto ma potężna władzę! Sporadyczny skok w bok to jedno, czegoś takiego można się spodziewać. Ale musiała istnieć jakaś granica, tymczasem ja... Wolałem nie kończyć myśli.

Głęboko odetchnąłem i spróbowałem wychynąć z fali czarnowidztwa, ale okazało się, że to trudne. Kochałem żonę. Była dobrą dziewczyną, mimo że rozbiła moje pierwsze małżeństwo. Zresztą przyczyniłem się do tego i ja.

Czułem się tak, jakbym robił różne rzeczy nie dlatego, że chciałem, tylko dlatego, że tego po mnie oczekiwano. Jakby życie było sceną, a Wilk z Wall Street grał na niej przed wyimaginowaną publicznością, która oceniała każdy jego ruch i wsłuchiwała się uważnie w każde jego słowo.

Był to okrutny wgląd w samo sedno mojej dysfunkcyjności. Bo czy naprawdę obchodziła mnie ta głupia Franca? Przecież nie umywała się do Księżnej. I ten jej francuski akcent - tysiąc razy wolałem brooklyński mojej żony. Mimo to po przeprawie z celnikami od razu spytałem, a raczej chciałem spytać o jej numer telefonu. Dlaczego? Bo uważałem, że tak powinien postąpić Wilk z Wall Street. Dziwaczne to wszystko. I smutne.

Spojrzałem na siedzącą obok mnie kobietę. Miała jakieś choróbsko? Nie wiadomo. Nie, chyba nie, robiła wrażenie zdrowej. Zbyt zdrowej, by roznosić wirusa AIDS. Z drugiej strony pochodziła z Afryki... Nie, wykluczone. AIDS to staromodna choroba: brała się z wtykania fiuta nie w tę dziurkę co trzeba. Poza tym jak dotąd nic się mnie nie imało, więc dlaczego miałbym złapać coś akurat teraz?