Przemyślawszy to sobie po raz drugi w ciągu niecałych pięciu minut, uśmiechnąłem się z trudem do swego odbicia i poszedłem do sauny. Tam wypocę złe duchy i zacznę dzień od nowa.
ROZDZIAŁ 3
W ukrytej kamerze
Pół godziny po porannym detoksie wyszedłem z sypialni jak nowo narodzony. Chciałem wpaść do Chandler na codzienną porcję ojcostwa, moją ulubioną poranną rozrywkę. Channy była jedyną prawdziwie czystą rzeczą w moim życiu. Ilekroć brałem ją w ramiona, miałem wrażenie, że udało mi się okiełznać cały chaos i obłęd.
Gdy do niej szedłem, czułem, jak poprawia mi się humor. Córeczka miała już prawie pięć miesięcy i była absolutnie doskonała. Ale kiedy otworzyłem drzwi... Co za szok! W pokoju była nie tylko ona, ale i jej mamusia. Ukrywała się tu przez cały czas, czekając, aż przyjdę.
No i proszę, siedziały na środku pokoju na najbardziej miękkim, najcudowniej różowym dywanie, jaki tylko można sobie wyobrazić. Dywan był kolejnym astronomicznie kosztownym pomysłem mamusi, niegdyś ambitnej dekoratorki wnętrz, która wyglądała teraz... hmm, wspaniale. Chandler siedziała między jej lekko rozchylonymi nogami - między lekko rozchylonymi nogami! - opierając swoje malutkie, delikatne plecki o jej twardy brzuch, podczas gdy mamusia obejmowała ją za brzuszek i dodatkowo podtrzymywała. Wyglądały obłędnie, jedna i druga. Channy odziedziczyła po mamie żywe niebieskie oczy i prześlicznie ukształtowane kości policzkowe i była jej wierną kopią.
Głęboko odetchnąłem, żeby podelektować się trochę zapachem pokoju. Ach, ten zapach zasypki dla dzieci, szamponu, nawilżanych chusteczek kosmetycznych. Kolejny oddech i... zapach mamusi. Hmm, ten szampon po czterysta dolarów za butelkę, ta odżywka do włosów Bóg wie skąd. Ten robiony na zamówienie antyalergiczny płyn tonizujący Kiehla, ten delikatny aromat perfum Coco Chanel, którymi się tak beztrosko zlewała. Poczułem miłe mrowienie, które przewędrowawszy przez cały mój system nerwowy, trafiło w końcu do lędźwi.
Sam pokój był absolutnie doskonały - malutka, różowa kraina czarów. Wszędzie walały się niezliczone pluszaki, ułożone tak celowo i z rozmysłem. Po prawej stronie stała biała kołyska i wiklinowe łóżeczko zrobione na zamówienie u Belliniego w Piątej Alei za jedyne sześćdziesiąt tysięcy dolarów. (Mamusia znowu atakuje!). Nad łóżeczkiem wisiała biało-różowa karuzela, która grała dwanaście wesołych melodii Disneya i na której jeździły uderzająco realistyczne postacie z jego kreskówek. To też był zrobiony na zamówienie akcent pomysłu mojej kochanej żony, ambitnej dekoratorki wnętrz, akcent za ledwie dziewięć tysięcy dolarów (za karuzelę?). Ale co tam. To był pokój Chandler, najbardziej uprzywilejowane pomieszczenie w całym domu.
Przyglądałem się im przez chwilę - żonie i córce. I natychmiast przyszło mi do głowy określenie: „zapierające dech w piersi”. Channy była nagusieńka jak ją Pan Bóg stworzył. Miała idealnie gładką skórę, oliwkową i bez najmniejszej skazy.
No i była tam jej mamusia, ubrana zabójczo, a dla mnie... prowokacyjnie. Miała na sobie łososiową sukienkę bez rękawów, z wielkim dekoltem. Chryste, te cudowne piersi! Jej bujne złociste włosy błyszczały w porannym słońcu. Sukienka była podwinięta za biodra, tak że widziałem wszyściutko aż do talii. Ale czegoś mi w tym obrazku brakowało, tylko czego? Ponieważ nic nie przychodziło mi do głowy, odpędziłem tę myśl i gapiłem się dalej. Miała lekko ugięte kolana, więc przesunąłem wzrokiem po jej nogach. Jej buty pasowały kolorem do sukienki, pasowały idealnie i pod względem barwy, i odcienia. Kupiła je u Manola Blahnika i kosztowały pewnie z tysiąc dolców, ale były warte każdego centa.
W głowie kłębiło mi się tyle myśli, że przestałem nad nimi panować. Pragnąłem Nadine bardziej niż kiedykolwiek, ale tak przy córce? Chociaż z drugiej strony była tak mała, że nie miało to żadnego znaczenia. Tylko co na to Księżna? Czy już mi przebaczyła? Chciałem coś powiedzieć, ale zabrakło mi słów. Kochałem moją żonę. Kochałem moje życie. Kochałem naszą córeczkę. Nie chciałem ich stracić. Dlatego błyskawicznie podjąłem decyzję, tam, przy nich, w pokoju Chandler: koniec z tym. Tak, koniec z dziwkami. Koniec z nocnymi podróżami śmigłowcem. Koniec z prochami, a przynajmniej z taką ilością prochów.
Już miałem to powiedzieć, zdać się na łaskę i niełaskę sądu, ale nie zdążyłem. Bo to Chandler przemówiła pierwsza. Moja córeczka, mój mały geniusz. Uśmiechnęła się od ucha do ucha i dziecięcym głosikiem powiedziała:
- Da-da-da-da-da-da-da... Da-da-da-da-da-da-da-da.
- Dzień dobry, tatusiu - przetłumaczyła ją mamusia, też dziecięcym głosem. Jakim słodkim! Jakim seksownym! - Nie pocałujesz mnie na powitanie? Chcę buziaczka!
Hmm? Czy naprawdę miało pójść aż tak łatwo? Skrzyżowałem palce i postawiłem wszystko na jedną kartę.
- A czy od mamusi też dostanę buziaczka? - Ściągnąłem usta, zrobiłem minę szczeniaczka i odmówiłem w duchu modlitwę do Wszechmogącego.
- Och, nie - odparła mamusia, pozbawiając tatusia złudzeń. - Tatuś nie dostanie od mamusi buziaczka, i to bardzo, bardzo długo. Ale jego córeczka marzy o całusku. Prawda, kochanie?
Boże, to walka nie fair!
- No? Idź do tatusia - ciągnęła Nadine wciąż dziecięcym głosem. - Podpełznij do niego, a tatuś nachyli się i weźmie cię na rączki. Dobrze, tatusiu?
Zrobiłem krok do przodu.
- Dość, wystarczy - ostrzegła mnie żona, podnosząc do góry rękę. - Teraz pochyl się, jak mamusia prosiła.
Zastosowałem się do jej polecenia. Ostatecznie kimże byłem, żeby polemizować z moją zmysłową Księżną?
A ona postawiła Chandler na czworaki i łagodnie popchnęła ją do przodu. Channy zaczęła sunąć ku mnie powoli jak ślimak, bezustannie powtarzając:
- Dadadadadadada... Dadadadadadada.
Ach, co za radość! Co za joie de vivre! Czyżbym był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi?
- Chodź do mnie - powiedziałem. - Chodź do tatusia, skarbie. - Spojrzałem na mamusię, powoli spuściłem wzrok i... - Jezus Maria, Nadine! Co ci jest! Czyś ty...
- Co się stało, tatusiu? Mam nadzieję, że widzisz coś, czego pragniesz, bo już nie będziesz tego miał - odparła mamusia, zawodowa prowokatorka, z szeroko rozłożonymi nogami, w podwiniętej na biodra sukience i... bez majteczek. Błyszcząc z pożądania, prosto w oczy patrzyły mi jej wargi sromowe. Miała tam tylko, tuż nad wzgórkiem, malutką kępkę brzoskwiniowych włosków łonowych jasnych i mięciutkich.
Zrobiłem jedyną rzecz, jaką na moim miejscu zrobiłby każdy racjonalnie myślący mąż: rozpłaszczyłem się przed nią jak pies, którym ostatecznie byłem.
- Proszę cię, złotko, przecież wiesz, jak mi przykro. Przysięgam na Boga, że...
- Daruj sobie, powiesz mi to za rok - przerwała mi Nadine, lekceważąco machając ręką. - Mamusia wie, jak bardzo tatuś lubi przysięgać, kiedy jest napalony. Ale tracisz tylko czas, bo dopiero z tobą zaczęłam. Od tej pory nie będzie nic, tylko same krótkie, i to bardzo krótkie sukienki. Tak, papciu, wszędzie, o każdej porze. Króciutkie sukienki, brak bielizny i to... - zakończyła z dumą moja apetyczna Księżna, odchylając się mocno do tyłu i podpierając rękami. A potem, wykorzystując wysokie obcasy szpilek od Blahnika w sposób, jaki ich projektantowi nigdy nie przyszedłby do głowy, zrobiła z nich erotyczne podpórki i zaczęła na nich rozchylać i zaciskać swoje rozkoszne nogi, rozchylać i zaciskać, rozchylać i zaciskać, by za trzecim razem rozchylić je tak szeroko, że jej kolana niemal dotknęły puchatego różowego dywanu.
- Co się stało, tatusiu? - powtórzyła. - Źle wyglądasz.
Nie, żebym nie widział tego przedtem. Mamusia nie pierwszy raz robiła mi szybki pokaz. Pokazywała mi w windzie, na korcie tenisowym, na publicznym parkingu, a nawet w Białym Domu. Kiedy miała nastrój, żadne miejsce nie było do końca bezpieczne.
Tyle tylko, że kurewsko mnie to walnęło. Poczułem się jak bokser, który nie przewidział ciosu i skończył na deskach - zupełnie bez czucia.