Выбрать главу

— Milicja i kapłani są tu bardzo niesprawiedliwi — szepnął jej Juli. — Moi pobratymcy na pustkowiach przymierają głodem, ale wszyscy są równi w obliczu zimna.

— Są w Pannowalu ludzie — po chwili milczenia odezwała się Tuska — i kobiety, i mężczyźni, którzy nie uczą się wersetów i zamierzają obalić tych, co panują. Jednak bez naszych panów zniszczy nas Akha.

— I myślisz, że Usilka zabrano… ponieważ chciał obalić panów?

Ściszonym głosem, ściskając kurczowo jego dłoń, odparła:

— Nie zadawaj takich pytań, bo będziesz miał kłopoty. Usilk zawsze się buntował… to możliwe, pewnie wpadł w złe towarzystwo…

— Skończcie te swoje pogawędki — zawołał Kyale. — Wracaj, babo, do łóżka… i ty też, Juli.

Juli taił te sprawy w sobie przez cały czas, odbywając sesje z Sataalem.

— Nie jesteś głupcem, choć jesteś dzikusem, a to da się zmienić — rzekł Sataal. — Wkrótce przejdziesz na wyższy poziom. Bowiem Akha jest bogiem ziemi i podziemia, a ty pojmiesz cos z tego, jak ziemia żyje, a my w jej żyłach. Żyły te zwą się oktawami śródziemnymi i żaden człowiek nie może być ani. szczęśliwy, ani zdrowy, jeśli nie żyje w swojej własnej oktawie śródziemnej. Po trochu możesz dojść do objawienia. A jeśli się postarasz, to kto wie, sam może zostaniesz kapłanem i będziesz służył Akhce w godniejszy sposób.

Juli trzymał język na wodzy. Nie mógł powiedzieć kapłanowi, że nie potrzeba mu żadnych wyjątkowych łask Akhy, że jego nowe życie w Pannowalu jest jednym wielkim objawieniem. Spokojnie płynęły dni, jeden za drugim. Niezłomna cierpliwość Sataala zaczęła wywierać wrażenie na Julim, który z coraz mniejszą niechęcią odnosił się do swoich lekcji. Nawet będąc z dala od kapłana myślał o jego naukach. Wszystko było nowe j dziwnie podniecające. Sataal mówił mu o pewnych kapłanach, którzy odprawiając głodówkę porozumiewali się z umarłymi, nawet z postaciami historycznymi. Juli nigdy nie słyszał o czymś takim, ale wzdrygał się nazwać to bzdurą. Zasmakował w samotnych wędrówkach po peryferiach miasta, a gęste cienie nabrały wreszcie swojskiego kolorytu. Przysłuchiwał się rozmowom ludzi, często na temat religii, oraz bajarzom, którzy bajali na rogach ulic, równie często wplatając motywy religijne do swych opowieści.

Religia stanowiła pieśń ciemności, tak jak strach pieśń Barier, gdzie plemienne bębny odpędzały złe duchy. Pomału Juli zaczął dostrzegać w religijnych dysputach nie próżnię, a jądro prawdy: życie i śmierć człowieka musi mieć jakieś wyjaśnienie. Tylko dzikusy nie potrzebują wyjaśnień. Postrzeganie jest jak odkrycie tropu zwierzyny na śniegu.

Kiedyś znalazł się w cuchnącej części Turmy, gdzie ludzkie nieczystości wylewano do długich rowów, w których rosły wegetujące w ciemności zboża. Tutaj ludzie byli jak tury, jeśli wierzyć porzekadłu. Jakiś człowiek z krótką, potarganą czupryną, a zatem ani kapłan, ani bajarz, wskoczył na taczkę do rozwożenia nieczystości.

— Przyjaciele — zwrócił się do obecnych. — Posłuchajcie mnie chwilę, dobrze? Odłóżcie robotę i wysłuchajcie, co mam do powiedzenia. Mówię nie w swoim imieniu, lecz w imieniu wielkiego Akhy, którego duch żyje we mnie. Muszę przemówić w jego imieniu, chociaż ryzykuję życiem, albowiem kapłani fałszują słowa Akhy do swoich własnych celów.

Mężczyźni przystanęli i słuchali. Dwóch próbowało stroić sobie żarty z młodego człowieka, lecz reszta, łącznie z Julim, uległa ciekawości.

— Przyjaciele, kapłani powiadają, że musimy tylko składać ofiary Akhce i nic więcej, że to wystarczy, aby on uchował nas w wielkim sercu swojej góry. A ja powiadam, że to kłamstwo. Kapłani są zadowoleni, ich nie obchodzi nasze cierpienie, cierpienie szarych ludzi. Moimi usty Akha ogłasza wam, że powinniśmy czynić więcej. Powinniśmy być lepsi w naszych sercach. Żyjemy sobie zbyt wygodnie — złożymy ofiary, zapłacimy podatki i nic nas nie obchodzi. W głowie nam tylko przyjemności i igrzyska. Jakże często słyszycie, że Akha się o nas nie troszczy, że dba jeno o swoją wojnę z Wutrą. Musimy go zmusić, by się o nas troszczył, musimy stać się godni jego troski. Musimy się poprawić Tak, poprawić! I wygodniccy kapłani też muszą się poprawić…

Ktoś nadbiegł z wieścią, że idzie milicja. Młody człowiek zawahał się.

— Na imię mi Naab. Zapamiętajcie moje słowa. I dla nas jest miejsce w wielkiej wojnie Nieba z Ziemią. Wrócę głosić to przesłanie, jeśli zdołam… przesłanie do całego Pannowalu. Poprawmy się! Poprawmy się, póki nie jest za późno…

Już zeskakiwał na ziemię, gdy zafalowała gromada gapiów. Roztrącił ich wielki fagor na uwięzi, z żołnierzem trzymającym koniec smyczy. Zrogowaciałe, potężne łapska ucapiły Naaba za ramię. Naab krzyknął z bólu, ale włochata biała łapa zacisnęła mu się na gardle i odprowadzono go w stronę Rynku i Ziemi Świętej.

— Nie powinien wygadywać takich rzeczy — mruknął siwowłosy-mężczyzna w pierzchającym tłumie.

Juli odruchowo poszedł za nim i pociągnął mężczyznę za rękaw.

— Ten człowiek Naab nie powiedział ani słowa przeciwko Akhce… dlaczego zabrała go milicja?

Mężczyzna rozejrzał się ukradkiem.

— Poznaję cię. Jesteś dzikusem, inaczej nie zadawałbyś takich głupich pytań.

Juli w odpowiedzi podniósł pięść.

— Nie jestem głupi; gdybym był, nie zadałbym mojego pytania.

— Gdybyś nie był głupi, siedziałbyś cicho. Jak myślisz, kto tutaj ma władzę? Kapłani, rzecz jasna. Skoro gardłujesz przeciwko nim…

— Ale ta władza należy do Akhy…

Siwowłosy umknął w ciemność. A tam, w owej ciemności, w tej wszechwidzącej ciemności, wyczuwało się jakąś upiorną obecność. Akhy?

Pewnego dnia w Stodole miały się odbyć wielkie zawody sportowe. Wtedy to Juli, zadomowiony już w Pannowalu, uległ szczególnej przemianie duchowej. Na zawody śpieszył z Kyalem i Tuską. W niszach płonęły lampy łojowe, wskazując drogę z Vakku do Stodoły; ludzie tłumnie walili wąskimi skalnymi korytarzami, pięli się na wytarte schody, i wśród nawoływań stawali rzędami wokół areny. Niesiony falą ludzką Juli dostrzegł nagle w dali komorę Stodoły, jej migotliwy od świateł kamienny krąg. Początkowo widział zaledwie skrawek jaskini zamknięty żyłkowanymi ścianami tunelu i ciżbą idących. W miarę jak się zbliżał, rosła mu w oczach ta jakby ujęta w ramy panorama, a w niej wyrastał sam Akha wysoko nad głowami tłumów. Juli przestał słuchać, co mówi do niego Kyale. Spoglądał nań Akha, upiór z ciemności ukazywał swoje oblicze.

W Stodole grała muzyka, piskliwa i podniecająca. Grała dla Akhy. Akha szeroko — i strasznobrewy stał i patrzył ogromnymi oczyma z kamienia, niewidzącymi, a przecież widzącymi wszystko, oświetlony od dołu pochodniami. Wargi wykrzywiała mu pogarda.

Pustkowia nie znały niczego podobnego. Pod Julim ugięły się kolana. W jego duszy jakiś potężny głos, w którym z ledwością rozpoznawał swój własny, zawołał: „O Akho, nareszcie wierzę w ciebie. Tyś jest panem. Wybacz mi, pozwól zostać twoim sługą”. Jednak wraz z głosem tego, kto pragnął oddać się w niewolę, drugi głos przemawiał w sposób bardziej wyrachowany. Mówił: „Pannowalczycy muszą poznać wielką prawdę, dla której warto iść drogą wskazaną przez Akhę”. Zdumiewał się tym wewnętrznym zamętem, walką, która nie osłabła z wkroczeniem do jaskini, gdy kamienny bóg ukazał się w całej okazałości. Naab powiedział: „Dla ludzi jest miejsce w wojnie Nieba z Ziemią”. Czuł, że ta wojna wre w nim samym.