Выбрать главу

— Kto to zbudował, matko?

— Och, to zawsze tu stało. Jest tak stare, jak wzgórza…

— Ale kto to zbudował, matko?

— Nie wiem… pewnie rodzina mojego ojca, dawno temu. Wielcy byli z nich ludzie, mieli spichlerze pełne zboża.

Doskonale znał legendę o wielkości rodu matki i spichlerzach ze zbożem. Wszedł na rozwalone schody i pchnął oporne drzwi. Przestąpił próg, wzniecając tuman śniegu. W środku było ziarno, sterty złocistego ziarna, tyle, że wystarczyłoby dla wszystkich do końca świata. Ruszyło na niego rzeką, wielkie góry zboża toczyły się kaskadą w dół, po schodach. A spod nich wygrzebały się na wierzch dwa trupy i brnęły na oślep ku światłu.

Siadł z głośnym krzykiem„ skoczył na nogi, na posadzkę, przemierzył ją do drzwi celi. Nie miał pojęcia, skąd wzięły się te zatrważające majaki; nie wyglądały na cząstkę jego jaźni.

Marzenia są nie dla ciebie, cwaniaku — pomyślał. — Jesteś zbyt twardy. Teraz wspominasz matkę, ale nigdy nie okazałeś jej miłości. Za bardzo bałeś się pięści ojca. Wiesz co, ja chyba naprawdę nienawidziłem ojca. I chyba się ucieszyłem, gdy porwały go fagory… a ty nie?

Nie, nie… To tylko dlatego, że życie uczyniło mnie twardym. Twardziel jesteś, cwaniaku, twardziel i okrutnik. Zabiłeś tamtych dwóch facetów. Co z ciebie wyrośnie? Najlepiej przyznaj się do zabójstw i niech się dzieje, co chce. Spróbuj mnie pokochać, spróbuj pokochać…

Tak mało wiem. Otóż to. Wszystko… chciałbyś wiedzieć. Akha wie na pewno. Tamte oczy widzą wszystko. Aleja… ty jesteś tyci, cwaniaczku…, życie jest niczym więcej, jak tylko jednym z owych dziwnych wrażeń, kiedy marzysko szybuje nad głową.

Dziwował się własnym myślom. Wreszcie krzyknął na straże, aby otworzyły celę, i okazało się, że przesiedział w zamknięciu trzy dni.

Rok i dzień służył Juli w Ziemi Świętej jako nowicjusz. Nie wolno mu było opuszczać klauzury, przebywał tylko w klasztornej nocy, nie wiedząc, czy Freyr i Bataliksa żeglują po niebie razem, czy osobno. Pragnienie, żeby przemierzać białe bezdroża, opuszczało go stopniowo, zagłuszone mrocznym majestatem Ziemi Świętej.

Przyznał się do zabójstwa obu pannowalczyków. Nie ściągnęło to na niego żadnej kary. Mistrzem Juliego i pozostałych nowicjuszy był ojciec Sifans, wysuszony siwy kapłan o mrugających oczkach.

— Tamta nieszczęsna sprawa zabójstw — rzekł splótłszy palce — jest już zamknięta za murami przeszłości. Nigdy jednak nie wolno ci pogrzebać jej w niepamięci, żebyś nie zaczął wierzyć, że to się nie zdarzyło. Tak jak różne dzielnice tworzą jeden Pannowal, tak i w życiu wszystko się ze sobą splata. Twój grzech i twoje pragnienie służenia Akhce idą ze sobą w parze. Myślałeś, że to bogobojność skłania ludzi do służenia Akhce? Nic podobnego. Grzech jest potężniejszą siłą sprawczą. Uwierz w ciemność — poprzez grzech pogodziłeś się z własną ułomnością.

Słowo „grzech” często gościło wówczas na wargach ojca Sifansa. Juli nie odrywał od nich oczu, z ciekawością ucznia chłonąc słowa mistrza. Ruchy tych warg naśladował później w samotności, powtarzając to wszystko, czego musiał nauczyć się na pamięć.

Ojciec Sifans miał własne mieszkanie, do którego wracał po naukach, Juli zaś z resztą podobnych sobie sypiał w dormitorium, — najciemniejszym zakamarku ciemności. W przeciwieństwie też do ojców, nowicjuszy obowiązywał zakaz wszelkich uciech; śpiewy, trunki, dziewki i gry były zabronione, jadło bardziej niż skromne — nędzne resztki z codziennych ofiar, które wierni składali Akhce.

— Nie mogę się skupić. Jestem głodny — użalił się raz Juli przed swoim mistrzem.

— Głód jest powszechną normą. Nie oczekujmy od Akhy, że będzie nas tuczył. On nas broni przed wrogimi mocami z zewnątrz, pokolenie za pokoleniem.

— Co jest ważniejsze: przetrwanie gatunku czy jednostki?

— Jednostka jest ważna we własnych oczach, ale pokolenia mają pierwszeństwo.

Krok po kroku uczył się dyskutować na sposób kapłana.

— Ale pokolenia składają się z jednostek.

— Pokolenia nie są prostą sumą jednostek. Obejmują również aspiracje, plany, historię, prawa, a nade wszystko ciągłość. Obejmują zarówno przeszłość, jak i przyszłość. Akha odżegnuje się od współdziałania z poszczególnymi jednostkami, toteż jednostki należy podporządkować, ujarzmić, jeśli zachodzi konieczność.

Ojciec sprytnie nauczył Juliego sztuki dowodzenia własnych racji. Z jednej strony uczeń musiał ślepo wierzyć, z drugiej potrzebny mu był rozum. Żywcem pogrzebana społeczność musiała na długą wędrówkę przez lata zabezpieczyć się na wszystkie strony, potrzebne jej były i modlitwa, i bystrość umysłu. Święte wersety głosiły, że kiedyś w przyszłości Akha może ponieść klęskę w swej samotnej walce i świat zostanie wydany na pastwę ognia, który spłynie z nieba. Jednostka ujarzmiona nie spłonie w pożarze.

Juli krążył po grobowych komnatach, a po głowie Juliego krążyły owe myśli, wywracające całe pojmowanie świata do góry nogami. Na tym zresztą polegała ich atrakcyjność — wszelkie bowiem nowe spojrzenie podkreślało jedynie jego poprzednią niewiedzę. W tym oszołomieniu wyzutą z wszystkiego duszę koiła pewna zmysłowa rozkosz. Niebawem miał dostąpić wtajemniczenia w sekretne arkana czytania z murów, które prowadziło kapłanów przez labirynt ciemności. I jeszcze jedną znajdował rozkosz, jak drogowskaz wśród bezdroży. Muzykę. Początkowo Juli w swej naiwności wyobrażał sobie, że słyszy z góry głosy duchów. Nie kojarzył z niczym pieściwej linii melodycznej, wygrywanej na jednostrunnej krucie. Nigdy nie widział kruty. Jeśli to że duch, to może lament wiatru w jakiejś skalnej szczelinie?

Tak skrywał swoją rozkosz, że nikogo nie spytał o te dźwięki, nawet innych nowicjuszy, aż pewnego razu ojciec Sifans wprowadził go niespodziewanie na nabożeństwo… Chóry miały tu duże znaczenie, ale monodia chyba jeszcze większe — z solowym śpiewem rozchodzącym się po zakamarkach mroku. Juli najbardziej ukochał jednak głosy nieczłowiecze, głosy pannowalskich instrumentów.

Bariery nie znały podobnej pieśni. Jedyną muzyką nękanych tam plemion były przewlekłe rytmy bębna ze skóry, klekot zwierzęcych kości uderzanych jedna o drugą i klaskanie ludzkich dłoni, do wtóru monotonnych zaśpiewów. I właśnie ów przepych i bogactwo formy nowej muzyki utwierdziły Juliego w przekonaniu, że budzące się w nim dopiero życie duchowe jest realne. Szczególnie jedna wspaniała melodia „Oldorando” zawojowała go bez reszty. Zawierała partię dla instrumentu, którego dźwięki to wzbijały się ponad inne, to nurkowały w ich gąszczu, by w końcu znaleźć bezpieczną przystań we własnym motywie.

Dla Juliego muzyka stała się niemalże alternatywą światła. Rozmowy z innymi nowicjuszami przekonały go, że w niewielkim stopniu podzielają oni jego uniesienia. Za to silniejsze w nich były — uświadomił sobie — zręby wiary w Akhę, silniejsze niż w nim samym. Juli nie wyssał ani miłości, ani nienawiści do Akhy z mlekiem matki, nie miał boga We krwi, jak większość nowicjuszy.