Mając na uwadze rzeczoną stosunkowość, dobrotliwie wzywamy Pana ścichapęk dozowanym słowem do sprostowania fałszerstw.
W domniemaniu, iż działał Paneś z ciemnoty, a nie z niecnoty, Ambasada PZL gotowa jest uraczyć Pana przejazdem na trasie Ziemia — Encja — Ziemia, zapewniając immunitet myślnikowy ze wsparciem bystrowym i ciekączką dietarną w granicach PZL.
Za Ambasadora PZL:
Przywiązaniec d/s Kultury
Ziemskojęzyczny Dyplomater Sol U 3
apostofizujący na podzespołach
akredytowanych In Partibus Barbarorum
Podpis Nieczytelny
Kod: A–Pc6ek–Ca–Pek–Py(7)Cek–Pra(5)cek–Pur–9–Cyk–Cyk–cyk–Mee.
Post Scripturam Terminalam: Na powyższy kod zechce się Penesz powołać w swej replice. W incydencie niezaistnienia takowej rozpoczniemy zwykłe postępowanie gastroklastyczne 6–93.
Za zgodność: Dypluter Tajnokanałowy II Rangi
Tzip Tziptziquip Titiquack
Dalekopis przestał stukać i zapadła cisza. Rozejrzałem się po obecnych, którzy obstąpili mnie kręgiem, i widząc, że to Zwingli, Dungli, Nutzli oraz szereg innych osób o podobnie brzmiących nazwiskach, uświadomiłem sobie, że jestem wśród Szwajcarów.
— Co to ma znaczyć? — spytałem strasznym głosem. — Kto z panów ośmielił się na ten, za pozwoleniem, „żart”? Kto mnie znieważa? Czy to był pana koncept, panie Zwingli? Proszę sobie nie myśleć, żem nie dostrzegł pańskich wczorajszych aluzji do srebrnych łyżeczek, ale przez przyrodzoną grzeczność puściłem to mimo uszu. Wszystko ma jednak swoje granice, mój panie! To już nie są jakieś łyżeczki…
Urwałem, widząc powszechną konsternację i zarazem drobny, lecz radosny uśmiech doktora de Calance’a, jakby dopatrzył się w mych słowach objawów pomieszania umysłowego i liczył na zasilenie swego zespołu tak wybitnym wariatem.
— Niech pan się uspokoi, panie Tichy! Tak nie jest, pan się myli, daję panu słowo. Przysięgam na głowy dzieci.
— Jeżeli te pana dzieci istnieją w taki sam sposób, jak te kalumnie — tu wyrwałem papier z dalekopisu i podniosłem go w górę — to pańska przysięga niewiele mi znaczył Proszę, słucham wyjaśnień…
— To jest autentyk! — zawołał Zwingli. — Ani ja, ani nikt z obecnych nie mógł znać z góry treści symulatów…
— I ja w to mam uwierzyć?! — wrzasnąłem, ostatecznie wyprowadzony z równowagi.
— Mogę uznać, żem popełnił pewne e… pomyłki w stylu Kolumba. Na to mnie stać. Ale wszelka wiarygodność ma swoje granice. Czy pan mi chce wmówić, że maszyna nie tylko wykryła moje potknięcia, nie tylko przewidziała otwarte tych jakichś ambasad na Ziemi za dwieście czy ileś. tam lat, nie tylko ustaliła, jakie noty skierują do mnie te ambasady, kiedy nikogo z obecnych tu na świecie nie będzie, ale że potrafiła to wysłowić w języku, którym oni będą się posługiwali w tym czasie, i że podpiszą to dyplomaci, których w całym Kosmosie nie ma, bo się nawet jeszcze nie urodzili!!
Położyłem zadrukowany papier na pulpicie, spojrzałem na nich i rzekłem:
— Daję panom dziesięć minut czasu na usprawiedliwienie.
Zaczęli mówić jeden przez drugiego, wreszcie Zwingli, wypchnięty do przodu, spotniały, z czerwoną twarzą, złożywszy błagalnie ręce, przyznał najpierw, że być może niedostatecznie przygotował mnie na swoisty charakter doświadczenia, czyli telosemantycznej fokusacji dziejopiśnic, albowiem skierowano je na zestawienie mych „Dzienników” z pełnym wsadem, ażeby okazać mi szacunek, a nie by mnie obrazić. Ponieważ program udaremnia agregatom używanie jakichkolwiek ogólników oraz pozostawianie w prognozie miejsc nie wypełnionych, maszyny wypełniają ewentualne luki supozycjami, czyli stawiają hipotezy nawet co do pojedynczych wyrażeń oraz ich brzmienia, a nawet ortografii. Gdyby tak nie było, procentowa zasadność prognozy nie dałaby się dokładnie obliczyć. Praprowirt (prawdopodobnościowy procent wirtualizacji) każdego słowa symulatów maszyna może podać na żądanie z dokładnością do czwartego znaku dziesiętnego. Praprowirt może być niski, lecz nigdy nie jest wielkością ujemną. Tam, gdzie zbliża się do zera, dziejopiśnica podaje sprzeczne wzajem wersje Baterii Aprobujących Modułów (BAM) i modułów oponujących (BOM), co może zechcę łaskawie dostrzec w pierwszym liście, tam gdzie mówi on o gotowości sfinansowania mej wyprawy na Encję przez jej przedstawicielstwo ziemskie. Spraw finansowych jaka szczególnie delikatnych nie można bowiem przewidywać tak, jak innych materialnych zajść. Wyjaśnijmy najpierw, rzekł rozpalając się Zwingli i wymachując całkiem nie po szwajcarsku rękami, co znajdowało się we wsadzie? Znajdowało się tam całość zgromadzonych dotąd wiadomości o Encji, zdobytych na miejscu, przekazanych drogą radiową i laserową, a ta dokumentacja obejmuje nawet śpiewniki dzieci szkolnych tamtej planety, nie mówiąc o podręcznikach miejscowej historii. Różnica w nazwie planety pomiędzy wersją dziejobitni i moją to mniej więcej tyle, co różnica między nazwą „Indie” i nazwą „Ameryka”. Przecież tubylczych mieszkańców Nowego Świata, wszystkich Apaczów, Komanczów, Azteków i innych Siuksów tylko dlatego zwiemy do dziś Indianami, ponieważ Kolumb wziął ich za ludność Indii. Znajdując się na niższym stopniu rozwoju niż ich odkrywcy, nie mogli ci tubylcy skutecznie temu fałszywemu ich mianowaniu zapobiec. Inaczej z Encją. Nazwa ta jest tłumaczeniem na łacinę pojęcia, jakim sami siebie określają (jako „bytujący” albo „rozumnie istniejący”), i stąd poszło the Entians, die Entianer, les Entiens i tak dalej. Nikt sobie tego z osobna nie wymyślił — tak stanowić będzie dalszy rozwój wypadków, ten, w który wycelowaliśmy maszyny dziejowe. Ich poszczególne bloki śledziły w ekstrapolacyjnych ciągach rozwój na całej planecie, to, jakie tamtejsze państwa jako pierwsze, będąc supermocarstwami, ambasady ziemskie; to, jaki będzie wtedy tryb urzędowania ich dyplomacji, co znajdzie swój wyraz w formie ich korespondencji; te noty, które zostaną wystosowane kiedyś do mnie lub do osób fizycznych bądź prawnych, będących mymi spadkobiercami, niechybnie nie pokryją się co do przecinka z naszymi symulatami, lecz ujawnią analogiczną treść oraz styl; nawet co się tyczy kodu maszynowego, jaki podaje list luzański, został on prognozowany w oparciu o ogólną teorię rozwoju komputerów entej generacji w określonych technicznych okolicznościach; zapewne nie będzie to TEN kod, lecz ten TYP kodu, mianowicie używany w dyplomacji. Nie można bowiem wykryć unikatów, wykrywa się klasy, do jakich należą, czyli TYPY. Tak więc pod notą luzańską będzie figurowało nie TO nazwisko, jakie widnieje na fantomie, lecz TEGO typu, i będzie do fantomowego podobne tak, jak podobne jest nazwisko Zwingli do Düngli, a Iwanow do Smirnowa. A to, ponieważ blok rodowodowo–genealogiczny baterii dziełowe dał typowe cechy dyplomatycznego narybku Encji nie poprzez ustalenie jego cech biologicznych, lecz tylko tych, które są tam przyjmowane do urzędowej wiadomości, podczas doboru do wyższych szkół kształcących dyplomatów. Symulatory nie docierają bowiem do jakowejś „ostatecznej prawdy materialnej”, lecz do ostatecznych kryteriów urzędowania. Panowie przyrodoznawcy wyobrażali sobie i wmawiali wszystkim, że kontakty międzygwiezdne zaczynają się od wymiany zdań na temat geometrii Euklidesa i praw atomowych, jak gdyby pierwszą rzeczą na Ziemi przy zetknięciu się z nie znanymi dotąd krajowcami wokół Amazonki czy no Ziemi Ognistej było informowanie ich, przez wysłanników cywilizowanego świata, o trójkątach i atomach, a nie o tym, jakie interesy będzie można z nimi zrobić. Słyszałże ktoś w ogóle o jakiejś geometrii czy matematyce w stosunkach politycznych? A przecież kontakty z Innymi niepolitycznyego charakteru mieć nie mogą! Najpierw wyznacza się stałe urzędów, czyli biur, bo jeśli ma być polityka, muszą być i biura; zjawisko to ma charakter absolutny i tym samym relatywizmowi teorii Einsteina nie podlega. Pierwsze rozmowy toczą się nie o prędkości światła, lecz awansowania słupowego, nie o wielkości jąder atomowych, lecz administracyjnych kompetencji. Czy Tamci są zbudowani z krzemianów, jodków, chlorków czy aminokwasów, czy oddychają tlenem, czy fluorem, czy poruszają się przodem, czy tyłem, nie mm najmniejszego wpływu na parametry ich biurokracji i od ich związków politycznych, a nie chemicznych zależy wzajemne zrozumienie! To nareszcie, co mi jest kamieniem obrazy, czyli fałszywy obraz tamecznych zjawisk, który wziąłem za dobrą monetę, stanowi, jak mi tłumaczono już wiele razy na wszystkich piętrach Instytutu, zwykły Zespół Uprzedzeń Pierywoodkrywcy (ZUP), który podlega Teorii Błędów i Wypaczeń i w moim przypadku równa się trzeciej potędze z różnicy między odległością Hiszpanii i Ameryki a odległością Ziemii i gwiazdazbioru Cielca. Co notabene wykrył magister symulacji powszechnej Prüngli. Kolumb wziął Amerykę za Indie, a Ijon Tichy sztucznego satelitę za glob niebieski, z którego go wystrzelono. Nie ma w tym cienia hańby i nie ma się o co obrażać.