Ale to się stało miliony lat później, za czasów mitycznego króla Topiela. Tymczasem w stadzie smoków chadzał zwykle jeden gigant–przodownik oraz mniejsze, zdominowane przezeń samce, lecz gdy nasiadał na nie zbyt okrutnie, zbijały się w kupę, udając kopulację, i dzięki temu trzy lub cztery zmoczki, sczepiwszy się, wspólnymi siłami dawały radę wielkiemu. Dialektyka ewolucji zmoków była taka, że kiedy się zbytnio rozmnażały, udeptywały do sucha duża połać mokradła, lecz chodząc po twardym gruncie, udeptywały go w jałowe klepisko, niedostawało więc żarcia i ginęły z głodu. Wtedy mokradła brały górę, robiło się grząsko, błotne mchy rozkwitały i cały cykl powtarzał się od nowa. Gdy paszy było już bardzo mało, zmoki zaczynały pożerać się nawzajem z głodu, przy czym raziły się ogniem buchającym z paszcz, i tak nawykły do pieczystego. Zmoczy kanibalizm doprowadził właśnie do powstania kurdli, gdy prakurdel był to po prostu zmok straszliwie przejedzony. Lecz prakurdel, ze względu na gigantyzm, nie okazał się zwierzęciem sprawnym ewolucyjnie. Miał zwłaszcza trudności w zorientowaniu się, gdzie sam się kończy i gdzie zaczyna się coś innego, nadającego się do spożycia, toteż samożerstwo, poczynając od ogona było zjawiskiem częstym, o czym świadczą paleontologiczne wykopaliska, gdyż prakurdel–samojed ginął, gdy zbytnio się skonsumował, można to stwierdzić na szkielecie.
Potem małe smoki, obawiające się wielkiego, który zaczynał już się kurdlić, podtykały mu rozmyślnie takie egzemplarze, które wskutek długotrwałego tarzania się w porostach mokradłowych, takich jak wymiotnik pospieszny, niezapominajka torsjowa lub żygielnica rychłozwrotna, działały po połknięciu jak emetyk. Były to tak zwane nauzeaki, a nauzaniem zwie się podtykanie zmokowi wymiotnych zmocząt. Niebezpieczeństwo grożące tym zwierzętom było dubeltowe. Zbyt wielki kurdel–odyniec łatwo sam siebie napoczynał na dalekim perymetrze, a zbyt mały, ze względu na zwykłą dalekowzroczność, mógł się w ogóle nie zauważyć, po czym, sądząc, że go nie ma, przestawał żreć i zdychał. W tym miejscu właśnie ewolucyjny los kurdli definitywnie skrzyżował się z ewolucją społeczną Encjan, wywołał bowiem niesłychane skutki, jakich odpowiednika brak w całej Galaktyce.
W swoim eolicie, czyli epoce kamiennej oddawali Praencjanie cześć kurdlom jako istotom boskim, choć plugawym. Stąd symbolika kurdlowa weszła trwale do arsenału ich mitologii oraz legend i podań archaicznych; stąd wzięła się też późniejsza nazwa państwa jako kurdelstwa. Już wtedy zdarzało się, że kurdel łykał człowieka, więc Praencjanie, by uniknąć takiej śmierci, smarowali się w błotnych ostępach pastą wytwarzaną z roślin, podkradanych małym nauzeakom, wypatrzyli bowiem, w jakich roślinach tarza się takie bydlę, zanim podłoży się kurdlowi jako przynęta zniechęcająca do kanibalizmu. Ten, kto połknięty przez kurdla, opuszczał potwora cały, był otaczany szczególną czcią jako tak zwany Połykanin, więc gdy składano kurdlom ludzkie ofiary, smarowano je przy rytualnych pieniach pastą, tak że kurdel wprawdzie przyjmował ofiarę, lecz rychło zwracał ją z niesmakiem. Czy jednak zawsze tak postępowano, nie jest całkiem pewne. Podobno wytypowani nacierali się na własną rękę nielegalnie zdobytym wywarem mdlących ziół, nabywanych od plemiennych szamanów, co miało doprowadzić do powszechnej korupcji, bo w niektórych okolicach zwrócenie ofiary przez kurdla uchodziło za niedobrą wróżbę Lecz w innych znów regionach Połykanin sam był szamanem albo i wodzem, skąd poszedł obyczaj, że kandydat na wodza musi dać się połknąć kurdlowi. Ten pasaż uchodził za formę rytualnej inicjacji. Kto nie chciał dać się połknąć wskutek małoduszności, nie mógł liczyć na żaden poważniejszy urząd w gminie. Praencjanie, żyjący na zabłociach, zwali się już wtedy Człakami. Ich wierzenia były z naszego stanowisko bardzo dziwne. Najwyższą czcią otaczali kurdla, co sam się zżerał, w domniemaniu, że samojedztwo jest podniesieniem do potęgi (skoro kurdel jako istota boska wypełnia się są mym sobą, zostaje bóstwem do kwadratu). Olimp człackiej starożytności był gęsto zamieszkany, ze względu na wielość form kurdla i jego losów. Tak np. głodujący kurdel robi się coraz mniejszy i coraz bardziej zły, i to jest kurdel skundlony czyli kundrel. Powstają z nich kurdeludki, i to one, a nie sąsiedzi, zanieczyszczają po nocy obejście. A kukurdel to jest taki kurdel, który zjadł kundrla i rozeźlił się przez to, lecz nie zmalał. Czatuje on na wędrowców i zadaje im zagadki których nie można rozwiązać, bo nie można go zrozumieć mówi bowiem bardzo niewyraźnie. We wczesnym średniowieczu uznawali Człakowie nazwę „kurdel” za świętą i niewymawialną, nadając potworom imiona zastępcze jak Doerdel, Brrrdl, Merdel itp. Ich mity bohaterskie prawią o dzielnych, co się wkurdlili i wykurdlili za sprawą czarów, stąd poszła nawet herezja, która odwróciła znaki dotychczasowe wiary i ogłosiła kurdla wcieleniem wszelkiego zła i ohydy jednym słowem — monstrum rodem z piekieł (wejścia ich miały stanowić kratery wulkanów). Ponieważ średniowiecze trwało w Ęncji osiem razy dłużej niż na Ziemi, miało to ważne skutki dla rozwoju człackiej kultury. Laicyzacja rozpoczęła się w okresie wielkiego głodu, od polowań na kurdle, kiedy to grupa wojowników z dzirytami i włóczniami (ale były składane, żeby nie stanęły kurdlowi w gardle), mając pochowane za pazuchą torebki i mieszki z zielem womitalnyrn, dawała się pochłonąć, i nasmarowawszy się w żołądku owym ekstraktem, dźgała jego organy wewnętrzne, aż zaczynało mu się robić niedobrze i dostawał kolek. Niekiedy kurdel wydalał myśliwych przedwcześnie, niekiedy padał ginąc razem z nimi, to znów ginął wprawdzie, ale udawało im się wyjść na światło dzienne. Gatunek tak zagrożony począł ulegać dziwnym postaciom mimikry, były np. kurdle, które porastały trawą, a nawet ponoć krzewami i wyglądały jak kurhany, czyli mogiły człackich przodków, i stawały się dzięki temu nietykalne. Lecz nauce nie udało się ustalić, czy podania te zawierają źdźbło prawdy.